Katastrofa pancernej brzozy

O konieczności nowego podejścia do badania tragedii smoleńskiej i prawdopodobieństwie hipotezy o sprawstwie „osób trzecich” z Antonim Macierewiczem rozmawia Wiesława Lewandowska

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Nagrania z kabiny pilotów rozbitego pod Smoleńskiem Tu-154 M zostały ponownie odczytane, tym razem przez Instytut Ekspertyz Sądowych im. prof. dr. Jana Sehna w Krakowie, który nad swą ekspertyzą naukową pracował półtora roku. Czy można mówić o pozytywnym zwrocie w dochodzeniu do prawdy smoleńskiej?

ANTONI MACIEREWICZ: – Moim zdaniem, tak. Przede wszystkim dlatego, że zgodnie z dewizą tego instytutu: „Iustitia et Scientia” – Sprawiedliwość i Nauka stało się zadość sprawiedliwości. Według ekspertów krakowskich, w kabinie nie zarejestrowano głosu gen. Błasika. Podważono hipotezę o rzekomych naciskach na załogę. Ale na tym nie koniec wniosków z nowego odczytu. Zaczyna się kruszyć także teza o „pancernej brzozie” jako bezpośredniej przyczynie katastrofy. Wyniki naukowców krakowskiego instytutu współgrają z przedstawioną niedawno przez nasz Sejmowy Zespół prezentacją ekspertyz amerykańskich fizyków: prof. Wiesława Biniendy z Uniwersytetu Akron oraz prof. Kazimierza Nowaczyka z Uniwersytetu Maryland. Warto podkreślić, że polscy eksperci rządowi nigdy nie badali skrzydła, nie badali brzozy, nie badali wraku... Do tej pory nie wykonano żadnych naukowych ekspertyz.

– Po tej prezentacji w Sejmie polscy komentatorzy i eksperci nieco kpiarskim tonem mówili, że ci panowie profesorowie z Ameryki nie znają się na lotnictwie...

– Nie są oni lotnikami, ale prof. Binienda od 15 lat pracuje dla NASA i brał udział m.in. w badaniu przyczyn katastrofy w 2002 r. promu Columbia. Jest naukowcem zajmującym się wytrzymałością materiałów używanych w lotnictwie i ich zachowaniem podczas wielkich przeciążeń. Jego analizy i ustalenia były głównymi wskazówkami, które pozwoliły wyjaśnić, jak doszło do tragedii promu Columbia. W 2004 r. został odznaczony przez NASA za udział w pracach dotyczących poprawy bezpieczeństwa w konstrukcjach silników odrzutowych. Może więc nie jest to najgorsza rekomendacja do udziału w badaniach katastrofy polskiego samolotu, zwłaszcza w sytuacji, gdy nie mamy żadnych analiz naukowych... Prof. Binienda wielokrotnie prosił polskich ekspertów, by przedstawili własne analizy, które doprowadziły ich do zaprezentowanych ustaleń. Takich badań po prostu nie przeprowadzono. Polscy eksperci przyjęli na wiarę propagandę rosyjską.

– Czy w świetle przedstawionych właśnie ekspertyz naukowych teorię „pancernej brzozy” można uznać za co najmniej wątpliwą?

– Można ją nawet wykluczyć. Opinia – bo nie żadne konkretne badania – że winna jest brzoza, opiera się na fałszywym odczycie dźwięku z kokpitu, dokonanym przez MAK i opublikowanym przez ministra Millera. Tymczasem okazuje się, że tego dźwięku w ogóle nie ma! W tym miejscu taśmy zarejestrowano zupełnie inny dźwięk, który zaczyna się wcześniej i trwa o 6 sekund dłużej, już do końca tragedii. Jest to dźwięk zdefiniowany przez ekspertów jako odgłos przesuwających się wewnątrz kokpitu przedmiotów.

– Jaki stąd wniosek?

– To świadectwo katastrofy, która zaczęła się jeszcze przed zderzeniem z brzozą; dźwięk ten rozpoczyna się wyraźnie na taśmie przed tym miejscem, które dotychczas przypisywano zderzeniu z brzozą. Inne zupełnie jest jego brzmienie i nie odpowiada w żaden sposób dźwiękowi, jaki mógłby powstać w wyniku tak potężnego uderzenia w drzewo, o jakim się mówi. Katastrofa zaczęła się wcześniej, przed brzozą, i wyżej...

– Rządowi eksperci ignorują te nowe, nie swoje ekspertyzy i hipotezę „pancernej brzozy” nadal uznają niemal za potwierdzoną...

– Tym, którzy już zapomnieli, chciałbym przypomnieć, że pierwsze komunikaty i pierwsze ustalenia śledczych mówiły, iż skrzydło samolotu oderwało się na skutek uderzenia w radiolatarnię. Odsyłam do „Gazety Wyborczej”, w której zamieszczono graficzną rekonstrukcję zderzenia samolotu z radiolatarnią. Początkowo bezpośrednią przyczyną katastrofy była więc nie brzoza, a radiolatarnia! Tymczasem i jedno, i drugie jest nieprawdą. Ekspertyza krakowskiego instytutu oraz analizy prof. Nowaczyka i prof. Biniendy są kompatybilne, rozbijają w proch całą tę konstrukcję, z którą mieliśmy dotychczas do czynienia, i wymuszają zupełnie nowe podejście do badania tragedii smoleńskiej.

– Bezwzględnie obalają dotychczasową hipotezę, że brzoza odcięła skrzydło samolotu?

– Eksperymentalna analiza prof. Biniendy pokazuje, że nawet gdyby samolot uderzył w brzozę, to nie skrzydło zostałoby złamane, ale drzewo. Co więcej, analiza toru lotu skrzydła do miejsca, w którym zostało odnalezione, dowodzi, że musiało się ono oderwać od samolotu dużo wyżej, niż twierdzą rządowi eksperci, na wysokości 26 metrów, a nie 5-6 metrów. Z analizy prof. Nowaczyka dotyczącej pionowej trajektorii lotu wynika, że samolot w krytycznym momencie znajdował się wyżej, niż dotychczas uznawano. A to z kolei jest zgodne z odnotowanymi przez rejestrator dźwiękami w kokpicie – przypomnijmy, że według najnowszego odczytu, dźwięku uderzenia w brzozę w ogóle nie zidentyfikowano.

– Jakie mogą być przyczyny i natura innych zarejestrowanych dźwięków?

– Istnieje relacja na temat „zapisu” przebiegu tej katastrofy, która dotąd nie była publicznie eksponowana. Dotyczy ona jedynego znanego przekazu świadka i ofiary, posła PSL, który zginął w katastrofie. Zgodnie ze świadectwem jego żony, w ostatnich sekundach zadzwonił do niej. Ona nie odebrała wprawdzie tego telefonu, głos męża został jednak nagrany w poczcie głosowej, a wiadomość odsłuchana ok. godz. 9.15 i przekazana Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Niestety, połączenie to zostało w poczcie głosowej wykasowane. Zdaniem Prokuratury, nie zachowało się również na serwerze operatora telefonii komórkowej... Dzisiaj Prokuratura twierdzi, że do żony posła PSL dzwonił ktoś inny, a ona błędnie zidentyfikowała zarówno głos, jak i sens informacji. Mamy więc tylko relację tej pani, która mówi, że słyszała w słuchawce, jak jej mąż krzyczał: „Asia, Asia”. „W tle słychać było trzaski, a właściwie to głos mojego męża był w tle, a dominujący był huk i trzaski. Słychać było też głosy ludzi, jakby głos tłumu. Nie było to wyraźne. Nie rozpoznałam jakichkolwiek słów. Był to krzyk ludzi. Nagranie to trwało dwie, trzy sekundy. Głos męża był niewyraźny. Trzaski, to były krótkie, ostre dźwięki. Tak jakby łamał się wafel lub plastik plus dźwięk przypominający hałas wiatru w słuchawce telefonu”. Był to 3-sekundowy zapis tragedii rozgrywającej się w powietrzu (wiatr!), a nie w trakcie uderzenia w ziemię. To świadectwo bardzo dobrze przystaje do analiz profesorów Biniendy i Nowaczyka, którzy mówią o dwóch wstrząsach, które zainicjowały tragedię w powietrzu...

– Jednak ciągle nie można mieć pewności co do takiego przebiegu zdarzeń.

– Na podstawie naszych analiz możemy postawić pewną hipotezę, która nie ma jeszcze ostatecznego zwieńczenia. Nie wiemy, co spowodowało te dwa wstrząsy, nie wiemy, jaka była ich „technologiczna struktura”, czy były wynikiem jakiegoś wewnętrznego wydarzenia w samolocie, np. awarii silników lub wybuchu, czy był to raczej skutek jakiegoś zjawiska, które z zewnątrz ugodziło w samolot... Wiemy za to na pewno, że nie miały z tym nic wspólnego brzoza lub błąd pilotów.

– Medialni eksperci z uporem powtarzają, że ten nowy odczyt ścieżki dźwiękowej potwierdza nie tylko tezy raportu Millera, ale nawet więcej – może być dowodem na to, że piloci jednak zamierzali lądować...

– Mamy wolność słowa, każdy może mówić, co uważa za słuszne. Naszym zdaniem, zapis komend mjr. Protasiuka, odliczanie zmian wysokości przez nawigatora oraz zapis systemu TAWS wysokości położenia samolotu nad poziomem pasa lotniska są dowodem na to, że skutecznie podjęto procedurę odchodzenia. I należy tylko postawić pytanie, co sprawiło, że podczas wznoszenia się na 26 metrach doszło do urwania skrzydła, później awarii systemu zasilania i ostatecznej katastrofy.

– A zatem utrzymuje Pan swą tezę, że samolot nie dlatego się rozpadł, że uderzył w ziemię, lecz dlatego uderzył w ziemię, że się rozpadł?

– Tak, ta teza zyskała teraz mocne potwierdzenie.

– Komentatorzy nie bez ironii mówią, że Zespół Sejmowy wykorzystuje te nowe naukowe ekspertyzy jako pole do kolejnych spekulacji i teorii spiskowych...

– To raczej my przez 21 miesięcy byliśmy zarzucani teoriami spiskowymi, które brzozie przypisywały główne sprawstwo katastrofy. Tymczasem okazuje się, że w tej „brzozowej teorii” wszystko jest mocno naciągane, niepoparte żadną analizą. Można więc powiedzieć, że mamy do czynienia ze spiskiem, którego celem jest przerzucenie odpowiedzialności za katastrofę na polskich pilotów, gen. Błasika – przerzucenie jej na stronę polską. Nie zawaham się dodać, że ten spisek łączy ludzi odpowiedzialnych za to, co się stało, i ma utrudnić dojście do prawdy. Znamienny jest fakt, że gdy 23 polskich naukowców zwróciło się do Ministerstwa Nauki z prośbą o zorganizowanie konferencji naukowej na temat katastrofy smoleńskiej, władze państwowe nie wyraziły na to zgody. To pokazuje, jak instytucje rządowe czynią wszystko, by tej „mgły smoleńskiej” nie rozwiać.

– Ale to Panu i Pana Zespołowi zarzuca się, że tę sztuczną mgłę ciągle rozpylacie...

– To kolejne kłamstwo. Z naszej strony nie ma stwierdzeń, które by mówiły np. o zamachu na prezydencki samolot. Analizujemy kolejne fazy tragicznych wydarzeń, ale całościowej diagnozy dotąd nie postawiliśmy. Uważam jednak, iż Prokuratura powinna przede wszystkim skoncentrować się na badaniu hipotezy o sprawstwie „osób trzecich”, która wydaje się najbardziej prawdopodobna. Oczywiście, trzeba też brać pod uwagę, że przyczyną katastrofy mogła być awaria głównego silnika, która często, niestety, miała miejsce w samolotach Tu-154.

– To akurat chyba przede wszystkim powinno być skrupulatnie, laboratoryjnie zbadane. Nie było?

– To można by zbadać, gdyby polscy eksperci chcieli naprawdę badać wrak samolotu. Nie upierali się jednak przy tym, nie widzieli takiej konieczności.

– Podobno dlatego, że nie było odpowiednich warunków, teraz, gdy po 21 miesiącach postanowiono okryć wrak dachem, może będzie to możliwe...

– Nie chciałbym, jak moi adwersarze, ironizować, ale może ta wiata jest faktycznie największym osiągnięciem polskiej strony... Bo rzeczywiście, choć wartość dowodowa wraku maleje, to on nadal istnieje.

– Jakie prace badawcze będą prowadzić w najbliższym czasie eksperci Zespołu Sejmowego?

– Nasi eksperci skoncentrują się teraz na analizie porównawczej całości zapisów dźwięku z kokpitu. Okazuje się, że między najnowszym zapisem a poprzednim (z 2010 r.) jest dużo więcej istotnych różnic niż te, o których już mówiono.

– Na przykład?

– Dotychczas zarzucano polskim pilotom, że mimo dobrego naprowadzania ich przez kontrolerów rosyjskich zbyt późno weszli na ścieżkę schodzenia – na dziewiątym kilometrze zamiast na dziesiątym, i w dodatku zrobili to samowolnie. Tymczasem po analizie nowych zapisów okazuje się, że to właśnie wieża kontrolna na dziewiątym kilometrze podała im komendę zejścia na ścieżkę. Bardzo wiele kwestii do wyjaśnienia wiąże się też z kierunkiem podejścia – to też należy dokładniej przeanalizować. Zaskoczeniem dla pilotów był fakt, że zostali skierowani na podejście z tej właśnie, a nie z drugiej strony lotniska. Dopiero głębsza analiza porównawcza zapisów może przynieść nowy, pełniejszy obraz rzeczywistego przebiegu wydarzeń. Ale już wstępnie potwierdza się hipoteza, że konsekwencje decyzji kontrolerów rosyjskich były dużo poważniejsze, niż na początku zakładano, że to oni wprowadzali w błąd polskich pilotów. Wprawdzie wydaje się, że to nie przesądziło o przebiegu wydarzeń i polska ekipa – tak czy inaczej – realizowała swój bezpieczny plan odejścia, ale to, że kontrolerzy mogli wprowadzać ich w błąd, pokazuje nastawienie strony rosyjskiej i być może będzie przyczynkiem do wyjaśnienia, co się stało na 26 metrach nad poziomem pasa lotniska.

Rozmowę przeprowadzono pod koniec stycznia 2012 r.

"Niedziela" 08/2012

Editor: Tygodnik Katolicki "Niedziela", ul. 3 Maja 12, 42-200 Czestochowa, Polska
Editor-in-chief: Fr Jaroslaw Grabowski • E-mail: redakcja@niedziela.pl