Polski kalejdoskop

O kaczkach, zającach, wilkach i szczawiu, czyli o politycznej rywalizacji i interesie społeczeństwa, z prof. Zdzisławem Krasnodębskim rozmawia Wiesława Lewandowska

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: - Przebywając w Polsce na wakacjach, zapewne zauważył Pan, jak jest zielono, jak bardzo w tym roku obrodził szczaw, według jednego z polityków partii rządzącej, opatrznościowy pokarm Polaków...

PROF. ZDZISŁAW KRASNODĘBSKI: - Partia rządząca zapewne cieszy się z tego urodzaju. A Polska jest naprawdę piękna i zielona, choć ten miraż kolorowej rzeczywistości, zielonej wyspy i beztroskiej radości już się chyba skończył. Coraz wyraźniej widać, że doszliśmy wreszcie do momentu otrzeźwienia i ludzie zaczynają się niepokoić.

- Sondaże pokazują dość radykalny odwrót opinii publicznej od rządu Donalda Tuska, mimo że ponoć najsilniejszą jego stroną był właśnie sposób komunikowania się ze społeczeństwem.

- To rzeczywiście dość zabawne, bo nagle zaczęto narzekać, iż premier, który tak doskonale czarował słowem i wybielał się, oczerniając przeciwników politycznych, już tego nie potrafi. A jeszcze nie tak dawno całe grona opozycyjnych ekspertów bezskutecznie biedziły się nad tym, jak tu unieszkodliwić te PR-owskie czary PO.

- Tymczasem otrzeźwienie społeczeństwa nastąpiło najzupełniej samoczynnie?

- Tak się dzieje, gdy mamy do czynienia ze splotem wielu zjawisk z dziedziny psychologii zbiorowej, a to obecne budzenie się Polaków jest właśnie efektem ich kumulacji. Trudno nawet czasowo zlokalizować ten jeden punkt zwrotny w opinii publicznej. Te pierwsze dość wyraźne objawy zmiany można było zauważyć wiosną tego roku, gdy dość powszechnie wyśmiano zbyt luzackie rządowe obchody święta 3 Maja.

- Żadnego z konkretnych działań polityczno-społecznych i gospodarczych rządu nie można uznać za przyczynę tego zwrotu?

- To dziwne, ale nie. Chociaż podwyższenie wieku emerytalnego wywołało protesty związków zawodowych, to jednak nadal utrzymywała się wyrozumiałość opinii publicznej dla działań rządowych. Gdy jesienią 2012 r. PiS po raz pierwszy wysunął się w sondażach na pierwsze miejsce, to jednak - po medialno-politycznym spektaklu wokół tzw. afery trotylowej - PO znów z łatwością odzyskała swe wpływy na opinię publiczną.

- Tym razem już nie na długo. Coś jednak pękło...

- Raczej trzeba by się zastanowić, co nowego się zdarzyło; tzw. afera trotylowa miała zniszczyć krytykującą rząd „Rzeczpospolitą”, ale przy okazji doprowadziła do powstania dwóch nowych tygodników opiniotwórczych. Później powstała telewizja „Republika”. A więc to „pęknięcie” można by w jakiś sposób łączyć z umocnieniem się mediów spoza głównego nurtu. Nie było zatem takiego jednego zdarzenia, którego oczekiwano, po którym miałoby nastąpić otrzeźwienie i zwrot emocji społecznych. Stało się tak, jakby ktoś tylko przekręcił kalejdoskop i z tych samych elementów zaczął się układać całkiem nowy kształt. Psychologicznie rzecz ujmując, pod wpływem nagromadzonych emocji dość nieoczekiwanie zmieniła się percepcja otoczenia i to aż tak, że na rysunku zamiast kaczki widzimy teraz zająca... Nagle ludzie zaczęli widzieć kogoś innego w Tusku.

- A może nie miłego zajączka, lecz wilka?

- No właśnie. Okazało się nagle, że pewne cechy premiera zaczynają ludzi drażnić, choć do tej pory bardzo się podobały... Jeszcze w czasie ostatniej konwencji PO (w końcu czerwca) sypały się komplementy o wspaniałości premiera, o jego niezwykłej energii. Przeciwstawiano go wypalonemu, zmęczonemu życiem Jarosławowi Kaczyńskiemu. A już kilka dni później okazało się, że jest całkiem odwrotnie...

- Skąd to PR-owskie zamieszanie?

- Z wielkiej paniki w obozie władzy. Nawet najbardziej zaciekli krytycy PiS zaczęli przyznawać, że Kaczyński może być dobrym premierem. Daniel Passent pisze, cytując „Nie”, że Kaczyński w spotkaniach z obywatelami wypada świetnie, o wiele lepiej niż w telewizorze i na wielkich imprezach. Przedstawiciele elit opiniotwórczych nie kryją już rozczarowania rządami Tuska, nawet zaczynają upubliczniać swą przychylność wobec PiS-u.

- Wydawało się, że to nigdy nie nastąpi, bo ta ich zaciekłość i moc rażenia była wielka.

- A teraz należałoby się tylko zastanawiać, dlaczego ta zbiorowa adoracja fatalnego rządu tak długo trwała, tak bezrozumnie się przeciągała.

- Dlaczego?

- Może dlatego, że rząd umiejętnie ją przedłużył poprzez wielki szum wokół organizacji EURO 2012? Wszystkim wmówiono, że to będzie dowód na wielki sukces Polski. Impreza ta odsunęła w cień prawdziwe kłopoty, a rząd miał okazję, by podkreślać swe zasługi. Polacy cieszyli się nieprzytomnie, aż wreszcie po tym apogeum zadowolenia w lecie 2012 r. musiał przyjść czas prawdziwych podsumowań i rachunków.

- W lecie 2013 r. mówimy już o kryzysie rządu Donalda Tuska, choć do upadku chyba jeszcze dość daleko?

- Rząd ma nadzieję, że ten „chwilowy” kryzys uda mu się przetrzymać. Liczy na przyszłoroczną koniunkturę, a przede wszystkim na nowy budżet europejski, który ponownie pozwoli mu na podkreślanie swych zasług i kupowanie przychylności Polaków.

- Polacy znów to kupią?

- Mam nadzieję, że nie. Że wreszcie przekonają się, iż ten rząd nie ma już żadnego nowego pomysłu - zresztą nigdy przecież nie zaskakiwał swoimi pomysłami - i będzie tylko powtarzał swe błędy. Powtórzy się ten sam scenariusz przetrzymania wszystkiego za wszelką cenę, aż do wyborów.

- Jednak chyba nie całkiem bezczynnie? Można się spodziewać kontrofensywy partii rządzącej?

- Można się spodziewać wszystkiego. Najbardziej jednak obawiałbym się tego, że PO podejmie, zasygnalizowaną już wcześniej, walkę z polskim „faszyzmem”, której celem będzie odwrócenie uwagi od naprawdę ważnych problemów, a przy okazji polaryzacja społeczeństwa i prowokacja opozycyjnych polityków. Może nawet dojść do bardzo rażącego naruszenia uprawnień obywateli i praw opozycji. Najgorsze, co może jeszcze zrobić ten rząd, jest przekonanie Europy o tym, że w Polsce istnieje zagrożenie ekstremizmem, że w związku z tym trzeba podejmować działania nadzwyczajne. Istnieje duża obawa, co się stanie w Polsce w czasie tegorocznych obchodów święta narodowego 11 listopada; można się spodziewać jeszcze większych prowokacji niż w ubiegłym roku. Tego nie można wykluczyć, zwłaszcza, że nastroje społeczne będą się przecież pogarszać, bo nic nie wskazuje na to, by ten rząd potrafił wybrnąć z kłopotów.

- A nie można liczyć na to, że spokojnie odda władzę?

- To jeden z wariantów politycznego scenariusza PO - oddanie władzy na krótko, taka powtórka z historii rządu Jana Olszewskiego. PO może więc wcześniej zrzec się władzy i liczyć na krótkotrwałość następnego rządu, na reakcję rynków finansowych, krzyk w Polsce, ostrą krytykę za granicą. Na to, że taki rząd niczego nie zdąży zrobić, nawet dokonać zmian personalnych, ani nawet rozliczyć poprzedników.

- Co potem?

- Potem pojawi się jakiś mąż opatrznościowy, cieszący się zaufaniem Europy, taki polski Mario Monti (obecny premier Włoch) - czyli np. Buzek, Lewandowski. Powstanie rząd ekspertów powiązanych z PO, oczywiście już przekształconej, odnowionej... Tak wzmocniona Platforma dotrwa do wyborów w 2015 r., po których znów dojdzie do pełni władzy.

- Czy - zdaniem Pana Profesora - PiS wpisze się łatwo w taki straceńczy dla siebie scenariusz?

- Myślę, że kierownictwo tej partii zdaje sobie sprawę z tego, iż taki wariant jest całkiem możliwy, i zdaje sobie też sprawę z tego, w jakim stanie przejmie państwo, oraz z tego, że nie będzie miał wiele czasu, żeby dokonać trudnych zmian. Ale wydaje się, że prezes Kaczyński traktuje rzecz w kategoriach obowiązku i uważa, że w razie wyższej konieczności trzeba podjąć i taką próbę...

- Jak Pan ocenia gotowość programową PiS do przejęcia władzy?

- Jestem zawsze sceptyczny, gdy chodzi o zbyt szczegółowe programy partii politycznych. Ważny jest program ramowy, filozofia zamierzonego działania. W programie PiS ta filozofia jest zarysowana dosyć jasno. Wynika z niej, że PiS chce budować Polskę solidarną, a nie liberalną. Ale są też w tym programie i bardziej szczegółowe propozycje dotyczące np. służby zdrowia i działań koniecznych do podjęcia, by polska gospodarka mogła nadal opierać się na węglu. Z pewnością więc nie powtórzy się to nieprzygotowanie do rządzenia z 2005 r. Wtedy PiS był partią tylko „kilku tematów”, dziś ma już bardziej rozbudowane zaplecze merytoryczne. Ponadto sytuacja polityczna jest teraz bardziej klarowna.

- Mimo wszystko jednak nie łatwiejsza. Mówi Pan, Panie Profesorze, że „era Tuska wydobyła złe cechy ze społeczeństwa, stworzyła system zbiorowej korupcji”. Co z tym począć?

- Tak uważam i zdaję sobie też sprawę z tego, jak trudno będzie to zło przezwyciężyć... Jednak oprócz PiS-u nie widzę żadnej innej siły politycznej i żadnego innego polityka, oprócz Jarosława Kaczyńskiego, który mógłby tego dokonać. Być może za 30-50 lat jeszcze się ktoś taki pojawi... Teraz ta naprawa zależy tylko od zdecydowania i konsekwencji PiS-u.

- I niestety, także od PR. Pan Profesor poucza, że: „Nie powinno się przemilczać ważnych tematów, ale należy je podejmować z zachowaniem rozsądku i rozwagi”. Mniej i ciszej o Smoleńsku?

- Zdecydowanie nie. Chodzi o zachowanie proporcji i miary. Wbrew zarzutom, PiS nie był i nie jest partią tego jednego tematu. Starano się to wielokrotnie udowodnić, ale nie udawało się przebić przez zaporę medialną. To w interesie obozu rządzącego było redukowanie PiS-u do sprawy smoleńskiej. Bez względu na wszystko „Smoleńsk” długo jeszcze pozostanie w Polsce sprawą centralną, fundamentalną. Myślę nawet, że te nowe narodowe tendencje wśród młodzieży w jakiś sposób się z nią łączą. I właśnie z uwagi na młode pokolenie PiS powinien prowadzić politykę rzeczową, bez żadnych udziwnień, zwrotów akcji, bez żadnego przebierania się w inne szaty, imitowania kogokolwiek, a też twardą i stanowczą.

- Pan Profesor przestrzega, że „PiS nie powinien iść w kierunku imitowania PO”. Co to znaczy?

- Przestrzegam przed tym, żeby w sondażowym wyścigu nie przejmować stosowanych przez PO metod tandetnego PR. Moim zdaniem, to właśnie z tego zachwytu nad skutecznością budowania wizerunku Donalda Tuska i jego partii wzięły się na prawicy te pomysły tworzenia nowych, „ładniejszych” partii, z przywódcami, którzy dobrze prezentują się w telewizji.

- Czy Pan Profesor uważa, że to „rozcieńczanie” prawicy przez kolejne odejścia z PiS-u brało się z próżności niektórych polityków i właśnie jako takie okazało się potem politycznie nieistotne?

- Tak. To zjawisko wydawało się groźne, gdy w 2010 r. po kampanii prezydenckiej spisywano już PiS na straty, gdy wróżono, że będzie małą partią. Wtedy niecierpliwi młodzi ludzie zaczęli odchodzić, sądząc, że niesieni swoją popularnością w mediach stworzą jakąś realną konkurencję dla PiS i dla PO. Wtedy to było dosyć groźne dla prawicy, ale szybko okazało się śmieszne i dziecinnie naiwne.

- Dość poważnie wyglądają za to dzisiejsze pomysły polityczne młodych ludzi na tzw. skrajnej prawicy. Rośnie realna konkurencja dla PiS?

- PiS rzeczywiście będzie miał pewien kłopot, bo przecież nie może tej młodzieży odepchnąć, racjonalne byłoby raczej jej przyciągnięcie i wspieranie. Zawsze miałem poczucie, że młodzież polska jest zbyt spokojna, pasywna, za mało ambitna. I moim zdaniem, bardziej na tym właśnie polega dziś problem z polską młodzieżą niż na jej skrajnie prawicowych sympatiach. Należy się więc tylko cieszyć z tego rozkwitu uczuć narodowych. I trzeba sporej zręczności oraz uczciwości politycznej, aby ta pozytywna energia polskiej młodej prawicy nie przekształciła się w szowinizm, żeby pozostała cennym patriotyzmem.

- Wciąż jednak uważa się, że słabością PiS-u jest nieumiejętność przemawiania do młodzieży.

- Tym bardziej trzeba postawić na młodzież. Pokolenie bohaterów „Solidarności” powinno już odejść w cień, zamienić się w obiekty muzealne. Jest tyle rzeczy do zrobienia, że musimy elitę polskiej młodzieży wciągnąć w realizację wielkiego polskiego projektu.

- Gdyby się to udało, to byłby zwrot na miarę najnowszej historii Polski! Będzie trudno.

- To prawda. Przed nami wielki narodowy test. Wiadomo, że się nie uda w stu procentach, ale niech się powiedzie choćby w siedemdziesięciu! Za podporę mamy dobry przykład Węgier, a ponadto wydaje się, że w ostatnich latach polskie społeczeństwo dojrzało. Ludzie nie wierzą już w te androny, które jeszcze nie tak dawno opowiadano, np. że kapitał nie ma narodowości, że nie jest ważne, kto jest właścicielem mediów... Na szczęście, wydaje się, że te wszystkie dziecięce choroby już minęły.

- Także w klasie politycznej?

- I tu pojawiły się pozytywne zjawiska. Prawa strona zrozumiała, że musi się lepiej zorganizować, że ważne są instytucje i gospodarka w polskich rękach. Następuje też coraz bardziej klarowna polaryzacja sceny politycznej.

- Prawdziwa i gruntowna zmiana w Polsce i zmiana Polski jest realna?

- Ta zmiana już zachodzi. Ludzie powoli uczą się tego, że są obywatelami. Świadczą o tym miliony podpisów zbieranych w różnych ważnych sprawach. To wszystko dzieje się poza partiami establishmentu, poza oficjalną polityką. Polskie społeczeństwo ma teraz dwie możliwości: albo wybierze jakaś kontynuację rządu PO, albo zdecydowaną zmianę i wtedy powierzy rządy PiS-owi. Jest też trzeci wariant - którego nadal nie można wykluczyć - że Polacy zdecydują się tkwić w niejednoznaczności, bezwładności i przyzwoleniu na to, by ktoś inny decydował o ich losie.

* * *

Prof. Zdzisław Krasnodębski - socjolog, filozof społeczny, wykładowca Uniwersytetu w Bremie i Wyższej Szkoły Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum” w Krakowie, prezes Stowarzyszenia Twórców dla Rzeczpospolitej

"Niedziela" 35/2013

Editor: Tygodnik Katolicki "Niedziela", ul. 3 Maja 12, 42-200 Czestochowa, Polska
Editor-in-chief: Fr Jaroslaw Grabowski • E-mail: redakcja@niedziela.pl