Co nowego w Chinach?

Z ks. Bernardo Cervellerą - misjonarzem z Papieskiego Instytutu Misji Zagranicznych, dyrektorem agencji informacyjnej "AsiaNews" - rozmawia Włodzimierz Rędzioch

Kościół katolicki w Chinach
Szacuje się, że w Chinach jest ok. 12 mln katolików (w 1949 r. było ich 3 mln); opiekę duszpasterską nad nimi sprawuje 2 200 księży, 3 600 sióstr zakonnych; w seminariach przygotowuje się do kapłaństwa 1 700 alumnów, a nowicjuszek jest ok. 2 500. Do Kościoła "oficjalnego", kontrolowanego przez rządowe Biuro ds. Religijnych, należy około 4 mln wiernych i 79 biskupów. Władze komunistyczne, za pośrednictwem Związku Patriotycznego, ingerują we wszystkie aspekty życia tego Kościoła, jak nominacja biskupów, selekcja kandydatów do kapłaństwa, wybór seminaryjnych wykładowców. Kontrolują również publikacje, kontakty z zagranicą oraz administrację.
Kościół "nieoficjalny" lub "podziemny" to ta część Kościoła, która - aby zachować więź z Papieżem i niezależność od władz komunistycznych - zeszła do podziemia. Ponad 80% biskupów z Kościoła "oficjalnego" w tajemnicy poprosiło o pojednanie ze Stolicą Apostolską.

Gdy kilka lat temu opublikowałem na łamach "Niedzieli" obszerny artykuł o sytuacji w Chinach, wielu znajomych pytało mnie, dlaczego "tracę czas" na zajmowanie się sprawami, które nie mają nic wspólnego z Polską i nie interesują polskiego czytelnika. Nie przekonałem ich nawet wtedy, gdy przypomniałem, że co piąty mieszkaniec naszego globu jest Chińczykiem, oraz że po wejściu Chin do Światowej Organizacji Handlu sytuacja gospodarcza tego kraju będzie miała wielkie reperkusje również w innych krajach, a towary chińskie "zaleją" świat. Od niedawna osoby te przyznają mi rację: Chiny to również sprawa polska!
Chiny przeżywają obecnie okres bardzo dynamicznego rozwoju gospodarczego, któremu towarzyszą wielkie zmiany społeczne i powolna ewolucja polityczna. Aby przybliżyć Czytelnikom "Niedzieli" problematykę chińską, przeprowadziłem wywiad z ks. Bernardo Cervellerą - włoskim misjonarzem z Papieskiego Instytutu Misji Zagranicznych, który spędził wiele lat w Chinach (m.in. w latach 1995-97 wykładał na uniwersytecie w Pekinie historię cywilizacji zachodniej), a od kilku lat jest dyrektorem agencji informacyjnej "AsiaNews" (strona internetowa: www.asianews.it), która codziennie publikuje po włosku, angielsku i chińsku biuletyny na tematy religijne i polityczno-społeczne dotyczące tego kontynentu.

Włodzimierz Rędzioch: - W czasie ostatniego kongresu Komitetu Centralnego Chińskiej Partii Komunistycznej Jiang Zemin przekazał władzę tego najbardziej ludnego kraju świata w ręce Hu Jintao. Co oznacza ta zmiana na szczycie władzy w Chinach?

Ks. Bernardo Cervellera:- Pozytywne jest to, że po raz pierwszy w historii partii komunistycznej wymiana osoby na najwyższym stanowisku w państwie odbyła się bez przemocy. Począwszy od Mao Tse-tunga, zmiany tego typu były związane z walką wewnętrzną. Jeżeli tym razem wszystko odbyło się spokojnie i zgodnie z przewidywaniami, świadczy to o tym, że partyjne szczyty próbują ugruntować swoją władzę, a jednocześnie ją uwierzytelnić.
Z chińskiej sceny politycznej odchodzi Jiang Zemin - człowiek, którego polityka przyczyniła się do dynamicznego rozwoju gospodarczego i uczyniła z Chin światową potęgę gospodarczą.

- Ten wyjątkowy rozwój gospodarczy łączył się z powa?nymi problemami spo?ecznymi...

- To prawda. Przyczynił się do polaryzacji społeczeństwa (istnieje przepaść między grupą ludzi bardzo bogatych a biednymi masami) oraz do powstania powszechnej korupcji. Pomimo że co roku dochód narodowy w Chinach wzrasta o 9%, zwiększa się liczba ludzi żyjących poniżej progu ubóstwa (ocenia się, że ubogich jest prawie 250 mln Chińczyków). Bezrobocie na wsi sprawia, że ok. 70 mln chłopów zmuszonych jest emigrować do miast w poszukiwaniu jakiegokolwiek zajęcia (z reguły pracują jako niskopłatni robotnicy w sektorze budowlanym).
Jeżeli chodzi o korupcję, ocenia się, że pochłania ona ok. 20% dochodu narodowego! Komitet Centralny Chińskiej Partii Komunistycznej uznał, że walka z korupcją jest jej najważniejszym zadaniem. To walka o "być lub nie być" partii, ponieważ korupcja podkopuje prawowitość jej władzy. W Chinach sprawa prawowitości władzy Partii Komunistycznej to problem złożony. Na początku "prawo" do rządzenia wypływało z faktu, że Mao Tse-tung pokonał Japończyków, a następnie nacjonalistów z Kuomintangu (Partii Narodowej), których ludność uważała za skorumpowanych. Ci wszyscy, którzy uczestniczyli w "wielkim marszu", mieli więc prawo, by uczestniczyć w rządzeniu państwem. Nastawienie ludzi do partii zmieniło się po wydarzeniach na placu Tian'anmen, kiedy zaczęto zadawać sobie pytanie: "Jakim prawem rządzą nami ludzie, którzy nas zabijają?". Na te wątpliwości obywateli partia odpowiadała: "Mamy prawo rządzić, ponieważ to my gwarantujemy dobrobyt Chin". Dlatego Jiang Zemin skupił się na rozwoju gospodarczym kraju. Konsekwencją tego procesu było powstanie wielkich nierówności społecznych i korupcji. Jak już wspomniałem, szczególnie niebezpiecznym zjawiskiem jest korupcja, która kompromituje partię w oczach ludzi i zagraża jej władzy. Dziś ludzie otwarcie skarżą się, że sekretarze partii, wójtowie, burmistrzowie i inni urzędnicy kradną, nakładają niesprawiedliwe podatki, które i tak trafiają do ich kieszeni, przywłaszczają sobie ziemię chłopów itp. Partia reaguje, proponując "nowe twarze" - urzędników, którzy są bliżej ludzi i walczą z korupcją. Nie jest to jednak łatwe zadanie, jak stwierdzają członkowie Akademii Nauk Społecznych w Pekinie, gdyż skutecznie mogłaby walczyć z korupcją tylko struktura niezależna od partii, a poza tym, aby usunąć ludzi skorumpowanych, należałoby przeprowadzić wolne wybory. W dzisiejszych Chinach jest to jednak niemożliwe, gdyż - jak stwierdził Hu Jintao - demokracja typu zachodniego nie sprawdza się w tym kraju; komunistyczny przywódca uważa, że Chinom bardziej odpowiada "demokracja scentralizowana" (sic!).

- Ocenia się, że w Chinach co roku 10 tys. osób skazywanych jest na śmierć. Czy to rezultat walki z korupcją?

- Nie. Bardzo niewiele osób, którym zarzucano korupcję, zostało skazanych na śmierć (jedynie 2 lub 3 członków partii skazano za to przestępstwo). Z reguły skorumpowani działacze partyjni uciekają za granicę (głównie z pomocą towarzyszy) lub zostają wyrzuceni z partii. Najczęściej jednak przebywają w areszcie domowym w swych willach.
Zdecydowana większość z 10 tys. skazanych na śmierć to przemytnicy narkotyków, członkowie mafii chińskiej oraz różnorodni przestępcy. W Chinach władze są przekonane, że dzięki karze śmierci można kontrolować świat przestępczy i społeczeństwo. Istnieje podejrzenie, że wśród skazanych są także więźniowie polityczni, ale nie ma na to dowodów, gdyż wyroki śmierci są tajemnicą państwową.

- Demokracja powstała w państwach o tradycji chrześcijańskiej. W Chinach natomiast jest tradycja konfucjańska. Czy konfucjanizm ma jakikolwiek wpływ na dzisiejszy system polityczny?

- W konfucjanizmie osoba istnieje dla dobra grupy czy klanu, do którego przynależy. Demokratyczna zasada "jeden człowiek, jeden głos" z punktu widzenia konfucjanizmu jest trudna do przyjęcia.

- Bardziej niż dobro osoby liczy si? dobro spo?eczności...

- No właśnie. Dlatego partia mówi o "demokracji scentralizowanej", lecz dzisiaj służy to tylko zachowaniu władzy. Gdyby ludzie mogli pójść głosować w wolnych wyborach, nikt z dzisiejszych władców nie zostałby wybrany. Wszyscy nienawidzą ich i uważają za kompletnie skorumpowanych.

- W Chinach od lat prowadzona jest "polityka jednego dziecka". Jakie są jej konsekwencje?

- Przywódcy chińscy uważają, że aby zapewnić rozwój społeczeństwa, nie należy dopuścić do przyrostu ludności. Dlatego "pozwalają", by rodzina miała tylko jedno dziecko. Jeszcze do niedawna rodziny były zmuszane siłą do przestrzegania tego nakazu: kobiety musiały poddawać się aborcji lub zabijano narodzone już niemowlęta. Dziś próbuje się wyperswadować ludziom posiadanie większej liczby dzieci innymi metodami: nagradza się rodziny, które nie mają dzieci, a karze te, które mają więcej niż jedno dziecko (z reguły kary pieniężne odpowiadają 6-24-miesięcznym pensjom). Ponieważ Chińczycy wolą mieć synów niż córki, uciekają się bardzo często do badań prenatalnych i dokonują aborcji dziewczynek. Według oceny Światowej Organizacji Zdrowia, w ciągu ostatnich 20 lat w Chinach zabito 50 mln nienarodzonych dziewczynek. Podczas gdy w świecie na 106 mężczyzn rodzi się 110 kobiet (w Europie na 95 mężczyzn 100 kobiet), w Chinach proporcje te są odwrotne - 119 mężczyzn na 100 kobiet (w niektórych regionach nawet 140 na 100!). Oznacza to, że dla milonów Chińczyków "brakuje" żon, a sytuacja ta prowadzi do prawdziwego handlu kobietami. Istnieje również inny aspekt "polityki jednego dziecka": problemy psychologiczne jedynaków - dzieci, które wychowują się bez rodzeństwa.
Rząd zaczyna wycofywać się z tej polityki - głównie w Szanghaju, ponieważ zorientował się, że w jej rezultacie w 2015 r. jedna osoba aktywna zawodowo będzie musiała utrzymać co najmniej cztery osoby w podeszłym wieku. Dlatego dyskutuje się obecnie, czy nie byłoby lepiej - przynajmniej w dużych miastach - pozwolić małżonkom na posiadanie dwojga dzieci, aby w przyszłości uniknąć wzrostu wydatków na służbę zdrowia.
Na zakończenie chciałbym podkreślić, że "polityka jednego dziecka" doskonale odzwierciedla sytuację w Chinach, gdzie rząd ma władzę również nad rodziną (tu nie istnieje pojęcie odpowiedzialnego rodzicielstwa).

- Jak ocenia Ksiądz politykę Europy i Stanów Zjednoczonych w stosunku do Chin?

- Europa chce stać się głównym partnerem Chin i aby utrzymywać dobre stosunki handlowe, przymyka oko na to wszystko, co dzieje się w tym kraju, również na łamanie praw człowieka. Gdy Hu Jintao gościł we Francji, Chirac w ogóle nie wspomniał o prawach człowieka, a ponadto kazał usunąć ludzi z miejsc, gdzie przebywał chiński przywódca, aby przypadkiem nie zobaczył antychińskich manifestacji. Wszystko to służy utrzymaniu uprzywilejowanych stosunków gospodarczych z tym wielkim krajem.

- Temu służyła również wizyta Chiraca w Chinach w październiku. Obserwatorzy sceny politycznej zwrócili uwagę na inny aspekt zbliżenia francusko-chińskiego - Francja próbuje stworzyć strategiczną koalicję, której celem byłoby stawienie czoła amerykańskiemu supermocarstwu oraz jego unilateralnej polityce.

- Trzeba stwierdzić, że Stany Zjednoczone są bardziej skłonne demaskować łamanie praw człowieka w Chinach, chociaż prowadzą z tym krajem wielkie interesy. To prawda, że mówi się o próbie stworzenia przez Francję i Chiny światowego systemu wielobiegunowego, aby w ten sposób umniejszyć rolę USA. Prawdą jest także, że Chińczycy pertraktują ze Stanami Zjednoczonymi w sprawie Tajwanu i Korei Północnej oraz terroryzmu. Jednym słowem, dziś Chiny robią to, co zawsze robiły: próbują poróżnić Europę z USA.

- W 1997 r. Wielka Brytania przekazała władzę w Hongkongu Chinom komunistycznym, zastrzegła jednak, że władze w Pekinie muszą respektować tamtejszy system polityczno-gospodarczy (rzucono wówczas hasło: "jedno państwo, dwa systemy"). W ten sposób Hongkong stał się niejako papierkiem lakmusowym procesu demokratyzacji Chin. Niestety, sytuacja pogarsza się, a odważny miejscowy arcybiskup Joseph Zen często demaskuje zamachy na wolność i demokrację. Jaka jest sytuacja w Hongkongu po wyborach, które odbyły się tam niedawno?

- W przypadku Hongkongu nie możemy mówić o prawdziwej demokracji. Jeszcze za czasów panowania brytyjskiego tamtejszy parlament był zorganizowany w dziwny sposób: połowa parlamentarzystów była wybierana przez wyborców, drugą połowę wybierały różnorodne korporacje (adwokatów, bankowców, przedsiębiorców itp.). Zapewniało to ochronę interesów korporacji, ponieważ klasa rządząca, zarówno ówczesna, jak i obecna, związana z Pekinem, uważa, że demokracja nie sprzyja gospodarce. Dlatego mieszkańcy Hongkongu od lat organizują demonstracje w obronie demokracji i prawa do sprawiedliwych wyborów. Kościół katolicki z abp. Zenem na czele staje w obronie tych ruchów, ponieważ wierzy w demokrację i chce, by Pekin respektował zasadę: "jedno państwo, dwa systemy".
Pekin zawsze próbował kontrolować Hongkong, aby "wirus" demokracji nie rozprzestrzenił się na całe Chiny. Temu służą sprzeczne z zasadą "jedno państwo, dwa systemy" ingerencje Chin w prawodawstwo Hongkongu. Coraz częstsze interwencje władz chińskich skierowane są przeciw najbardziej dynamicznym sektorom społeczeństwa, w tym również przeciw Kościołowi katolickiemu. Kościół obawia się, że władze będą próbowały "położyć rękę" na szkołach katolickich, które zawsze były subwencjonowane przez państwo.

- Ostatnio watykański rzecznik prasowy kilkakrotnie interweniował w sprawie prześladowań kapłanów i Kościoła w Chinach. Dlaczego władze chińskie intensyfikują działania przeciw katolikom?

- Komunistyczne władze Chin od zawsze próbowały zniszczyć Kościół lub przynajmniej go kontrolować. W tym celu w 1957 r. powołano do życia związek patriotyczny, któremu przyświecała idea, że prawdziwy chrześcijanin powinien być również patriotą i pracować dla dobra narodu. Ta idea sama w sobie nie była zła i dlatego wielu księży z entuzjazmen wstąpiło do związku. Problem w tym, że do zadań związku należało również zorganizowanie Kościoła "autonomicznego i niezależnego", tzn. Kościoła narodowego, odłączonego od Rzymu. Dlatego związek chce kontrolować wszystkie aspekty życia Kościoła, aby zmusić go do "pracy na rzecz socjalizmu", do zaakceptowania supremacji partii i jej linii politycznej. Na dodatek, często się zdarza, że sekretarzami związku są ateiści. Wszystkie te posunięcia mają jeden cel: rozbicie Kościoła.
Część Kościoła - tzw. Kościół podziemny - nie akceptuje ingerencji państwa w jego wewnętrzne sprawy i dlatego jest przedmiotem prześladowań. Jego wspólnoty, aby uniknąć państwowej kontroli, stworzyły równoległe struktury kościelne, włącznie z seminariami, klasztorami i kościołami. To wierni tego Kościoła wraz z biskupami są prześladowani i więzieni.
Należy jednak zwrócić uwagę na dwa nowe aspekty sprawy: Kościół oficjalny i podziemny stają się coraz bardziej powiązane ze sobą, co irytuje władze; Watykan postanowił podnieść głos w sprawie łamania praw człowieka w Chinach, ponieważ państwo to deklaruje, że chce wejść do wspólnoty narodów i respektować Kartę Praw Człowieka ONZ, a jednocześnie nieustannie prześladuje Kościół.

- Niedawno napisał Ksiądz książkę pt. "Misja Chiny" (Missione Cina, wyd. Ancora, Mediolan). Jaka jest misja Kościoła w Chinach i jakie wyzwania stawia przed Kościołem ten wielki kraj?

- Trzeba podkreślić, że antyreligijna polityka Chińskiej Partii Komunistycznej okazała się fiaskiem. Upadek ideologii komunistycznej sprawił, że powstała duchowa próżnia. Ludzie zaczęli szukać ideałów i zainteresowali się religią, a wiele osób nawróciło się na chrześcijaństwo. Chińczycy poznają Kościół za pośrednictwem katolików. Postrzegają ich jako ludzi, którzy wiedzą, dlaczego żyją, ludzi silnych wiarą, dzięki której potrafią stawić czoło trudnym momentom egzystencji. To przyciąga do Kościoła. Jest również pewna grupa ludzi zafascynowana zachodnim Kościołem. Zachód zawsze fascynował Chińczyków, podobnie zresztą jak my w Europie jesteśmy zafascynowani kulturą orientalną.
Jaka jest misja Kościoła w Chinach? Moi chińscy znajomi - naukowcy i agnostycy - mówili mi, że Kościół katolicki mógłby spełniać w ich kraju podwójną misję. Po pierwsze, mógłby przyczynić się do przywrócenia godności człowieka w kraju, w którym filozofia konfucjańska uznaje jedynie znaczenie grup społecznych i państwowych. W Chinach to państwo daje prawa człowiekowi, podczas gdy chrześcijaństwo podkreśla fakt, że człowiek, jako istota ludzka, ma wrodzone i niezbywalne prawa, które państwo musi uznać. Po drugie, Kościół katolicki ze swymi ideałami solidarności i miłości mógłby pomóc w rozładowaniu konfliktów społecznych. Obecnie w Chinach władze obawiają się gwałtownego konfliktu między grupą ludzi bogatych a rzeszami ubogich.

- Dziekuję za rozmowę.

Editor: Tygodnik Katolicki "Niedziela", ul. 3 Maja 12, 42-200 Czestochowa, Polska
Editor-in-chief: Fr Jaroslaw Grabowski • E-mail: redakcja@niedziela.pl