Po szczycie UE-USA

Marian Miszalski

Prezydent Bush w Brukseli zwrócił uwagę na ogromne znaczenie związku Europy z Ameryką; nieco mniej silnie (ale jednak) nie zgodził się z rosyjską interpretacją Jałty, według której Armia Czerwona przyniosła jedynie "wyzwolenie" krajom Europy Środkowo-Wschodniej. Nie są to sprawy obojętne Polsce, zwłaszcza wobec niemieckich prób demontażu NATO i niemiecko-rosyjskiego "strategicznego partnerstwa".

Przyjęcie tzw. konstytucji europejskiej przez państwa członkowskie UE oznaczałoby zasadniczą zmianę tej międzynarodowej, dotąd, organizacji: ze związku państw stałaby się państwem związkowym - suwerennym, jednym państwem, samodzielnym podmiotem prawa międzynarodowego. Cóż zatem stałoby się z dotychczasowymi państwami członkowskimi Unii Europejskiej, z ich suwerennością, czyli podmiotowością prawnomiędzynarodową? Oczywiście - zostałaby ona unieważniona: państwa członkowskie stałyby się de facto i de iure tylko częściami (stanami lub prowincjami) nowego państwa federacyjnego, Unii Europejskiej. Zważywszy na rozkład i rozmieszczenie majątku, kapitału, zamożności społecznej, technologii i, last but not least, potencjału militarnego - nietrudno spostrzec, że wiodąca, faktyczna rola polityczna przypadałaby w tym nowym państwie Niemcom i Francji, i to tak dalece, że nowa Unia Europejska byłaby imperium francusko-niemieckim, instrumentem francusko-niemieckiej polityki.
Dokąd prowadzić może Europę wspólna, imperialna polityka francusko-niemiecka? To, co już dziś pewne, to fakt, że taka polityka prowadzi Europę do osłabiania więzi ze Stanami Zjednoczonymi, z którymi zresztą podwatowana socjalizmem Unia Europejska przegrywa coraz wyraźniej światową, globalną konkurencję wolnorynkową. Niemcy i Francja (zwłaszcza Niemcy) coraz intensywniej poszukują "serdecznego porozumienia" z niekomunistyczną już Rosją (wielkie źródło surowców, wielki rynek zbytu), co znajduje wyraz w obecnym już "strategicznym partnerstwie" niemiecko-rosyjskim. Można ostrożnie prognozować, że to partnerstwo będzie jeszcze bardziej nabierać znaczenia, rozszerzać się i pogłębiać, nawet do tego stopnia, iż z czasem oś Berlin - Moskwa może zdegradować wagę osi Paryż - Berlin. Warto przy tej okazji zauważyć, że niemiecka polityka rozluźniania więzi Europy ze Stanami Zjednoczonymi doskonale harmonizuje z dawną polityką sowiecką, a kontynuowaną obecną polityką rosyjską: wypierania z Europy wpływów amerykańskich, separowania Europy od Ameryki.
Dobitnym przykładem polityki niemieckiej, współbrzmiącej z polityką rosyjską, jest najnowsza propozycja rządu niemieckiego: by "zrewidować" (czytaj: unieważnić) rolę NATO. Ta "rewizja" (to unieważnienie) otwierałaby drogę do uniezależnienia niemieckiej Bundeswehry od dotychczasowej, NATO-wskiej kurateli. O imperialnej ambicji niemieckiej świadczy też ponawiane coraz głośniej i częściej żądanie, aby Niemcy stały się szóstym stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ. Tymczasem nic nie straciła na aktualności stara zasada, że "gdy następuje zbliżenie Berlina z Moskwą, rola Warszawy gwałtownie maleje"...
Nie od rzeczy będzie więc zauważyć, że od czasów rozbiorowych, poza krótkim okresem lat 1939-41, nigdy jeszcze stosunki niemiecko-rosyjskie nie były tak dobre, jak są obecnie... Z polskiego punktu widzenia obecność amerykańska w Europie, także przez istnienie NATO w obecnym kształcie (sojuszu broniącego każde z państw członkowskich!), jest najsilniejszą gwarancją dotychczasowego, względnie korzystnego dla Polski politycznego status quo. Jest kwestią nader wątpliwą, czy po przekształceniu Unii Europejskiej ze "związku suwerennych państw" w "państwo związkowe", więc w imperium francusko-niemieckie, ta stabilizująca rola Ameryki (równoważącej wpływy niemiecko-rosyjskie) da się na kontynencie europejskim utrzymać. W takiej sytuacji staje się coraz bardziej oczywiste, że postępujące "partnerstwo" niemiecko-rosyjskie może dokonywać się kosztem istotnych polskich interesów. Trzeba przecież pamiętać, że niemieckie roszczenia majątkowe, obejmujące polskie Ziemie Zachodnie, zostały tylko czasowo zawieszone doraźnym, skandalicznym i karkołomnym z prawnego punktu widzenia "porozumieniem" Schroeder-Belka, noszącym wszelkie znamiona mydlenia oczu polskiej opinii publicznej. Najwyraźniej do czasu, aż właśnie Unia Europejska przekształci się w państwo związkowe, bezwolny już instrument francusko-niemieckiej polityki... Jak pokazują doświadczenia historyczne - Francuzi i Niemcy nigdy nie wahali się, by osiągać swoje polityczne i gospodarcze interesy kosztem innych państw europejskich, zwłaszcza Polski. Niemieckie żądania materialne, dotyczące obszaru jednej trzeciej Polski, przy jednoczesnym paliwowym uzależnieniu Polski od Rosji - jakież daje to możliwości politycznego "rozgrywania" Polski przez Berlin i Moskwę, zwłaszcza gdybyśmy - przyjmując konstytucję europejską - utracili podmiotowość prawną, suwerenność, a wpływy amerykańskie zostały ograniczone w Europie!... Tymczasem obecna Unia Europejska pogrąża się w gospodarczej stagnacji, co jest skutkiem dominującej w UE lewicowej polityki: wysokich podatków, szerokiego interwencjonizmu państwowego, drobiazgowych regulacji prawnych krępujących wolny rynek, niebywale rozbudowanej biurokracji, wielkich ciężarów socjalnych (utrwalających tylko wadliwą strukturę gospodarczo-społeczną). Jeśli ta stagnacja będzie zwolna przekształcać się w kryzys, ów kryzys przyśpieszać będzie jedynie niemiecko-rosyjskie zbliżenie, a oś polityczna Berlin - Moskwa zdominować może całokształt stosunków europejskich. Postrzegają to już Amerykanie, mówiąc ostatnio m.in. zdecydowane "nie" niemieckim próbom stopniowej likwidacji NATO. Wydaje się, że polityka polska, jakkolwiek ograniczona i uwikłana w wewnętrzne konflikty, może wesprzeć amerykańską obecność w Europie: chociażby w ten sposób, że odrzucając tzw. konstytucję europejską, zapobiegnie powolnemu ubezwłasnowolnieniu krajów europejskich, zwłaszcza środkowoeuropejskich, przez dzisiejszą politykę francusko-niemiecką, która już jutro może okazać się polityką niemiecko-rosyjską. Powiedzieć nawet można, że referendum w sprawie przyjęcia tzw. konstytucji europejskiej to już naprawdę "ostatni dzwonek".

Editor: Tygodnik Katolicki "Niedziela", ul. 3 Maja 12, 42-200 Czestochowa, Polska
Editor-in-chief: Fr Jaroslaw Grabowski • E-mail: redakcja@niedziela.pl