Epizod z Powstania Warszawskiego

Mateusz Wyrwich

W dziejach Powstania Warszawskiego znaczącą rolę odegrało zdobycie Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych. To dzięki temu zwycięstwu powstańcy mieli otwartą drogę do Starego Miasta. A także - doskonałe zaprowiantowanie na kilkadziesiąt dni walk, zdobyte z magazynów PWPW

W drugim dniu Powstania Warszawskiego, około godziny 14, Polacy mogli mówić o przejęciu Wytwórni. Powstańcy pochodzili z wielu różnych zgrupowań. Atak na PWPW prowadził Lucjan Fajer, ps. "Ognisty", zastępca dowódcy - kpt. Lucjana Giżyńskiego, ps. "Gozdawa". Rozgromiono blisko stuosobową niemiecką załogę, która broniła Wytwórni. Niemców wspierało kilkuset żołnierzy atakujących powstańców z okolicznych ulic, jak również z pobliskiego Fortu Legionów i szkoły powszechnej. Niemcy ulegli, mimo że byli doskonale wyposażeni: w ręczne karabiny maszynowe, również CKM, a także działa i czołgi. Dla zwycięstwa powstańców bodaj najbardziej decydujący był atak na Niemców od wewnątrz wytwórni. Powstańcami byli polscy pracownicy Wytwórni, którymi dowodził mjr Mieczysław Chyżyński, ps. "Pełka" - oficer w stanie spoczynku. Na co dzień pracownik PWPW. Grupa nazywała się "PWB 17", czyli Podziemna Wytwórnia Banknotów.
Wśród powstańców broniących PWPW był 16-letni chłopak Juliusz Kulesza. Dziś grafik i historyk dziejów powstańczych. 1 sierpnia jeszcze nie żołnierz, ale mieszkaniec kamienicy pracowników Wytwórni.
Julek wychowywał się na Żoliborzu. Rodzice byli pracownikami Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych. Po ukończeniu szkoły powszechnej w 1942 r. wraz z rodzicami przeprowadził się do kamienicy na terenie PWPW. Sam zresztą, z nakazu okupanta, musiał także podjąć pracę w Wytwórni. Bardzo wówczas żałował, że opuszcza znajome środowisko kolegów. Przenosząc się na Nowe Miasto, gdzie nie znał nikogo, nie wiedział nawet, jak nawiązać kontakty, żeby wstąpić do Szarych Szeregów. Ale historia upomniała się o młodzieńca. W Powstaniu Warszawskim, złożonym z tysięcy epizodów, jeden z nich należał do niego. Kiedy powstańcy zdobyli Wytwórnię, od razu zgłosił się do dowódcy obrony PWPW. Znał dobrze teren, więc został wyznaczony na przybocznego dowódcy obrony tej wielkiej kamienicy, do kaprala Romana Marchla, ps. "Rom", z grupy "PWB 17". Julek od początku uważał go za swojego "Napoleona", choć tak naprawdę nie wiedział, jaką rolę wcześniej odgrywał "Rom", ani grupa, do której wszedł. A stanowiła ona niezwykle ważne ogniwo komórki polskiego podziemia. W czasie okupacji zajmowała się produkcją dokumentów i pieniędzy dla polskiego państwa podziemnego.

Więcej niż przyboczny "Napoleona"

- Do dzisiaj zdania są podzielone, zarówno wśród historyków, jak i uczestników walk, czy rzeczywiście nie najważniejszą rolę w zdobyciu PWPW odegrała właśnie "PWB 17", atakując Niemców od wewnątrz - mówi Juliusz Kulesza. - Zważywszy na architekturę gmachu i czterometrowej wysokości płot, gdyby nie powstańcy, którzy uderzyli od wewnątrz na Niemców, to byłaby to powtórka "Pasty", którą powstańcy zdobywali przez trzy tygodnie. Ponieważ była to grupa złożona z pracowników, więc Niemcy byli z ich twarzami opatrzeni, nawet niektórzy znali się z nimi. Niemcy, atakowani z zewnątrz, potwornie spanikowali, gdy nasi obrzucili ich na korytarzach granatami. Grupa zadziałała na zasadzie konia trojańskiego.
Szesnastoletni wówczas Juliusz już od pierwszego dnia zdobycia Wytwórni nie tylko biegał z meldunkami od Marchla, lecz także, co było wyjątkowym wyróżnieniem, uzupełniał swojemu dowódcy zapasowe magazynki Szmajsera. - Przez pierwsze dni, ze względu na dobre usytuowanie naszego budynku, byliśmy ważnym punktem obserwacyjnym. W nocy mieliśmy wzmocnione czujki, stanowiska. Były trzy stałe punkty obserwacyjne i w nocy obserwowaliśmy przedpole. W ciągu dnia natomiast most kolejowy - wspomina Kulesza. - Zdawaliśmy relacje, jakie i z jakim sprzętem pociągi idą na wschód, jakie na zachód przez most przy Dworcu Gdańskim. To były informacje dla KG AK. Byłem nominalnie łącznikiem "Roma", ale nie polegało to na tym, że chodziłem jak cień koło niego. Ja pełniłem regulaminową służbę. Bardzo poważnym zadaniem, jakie powierzono nam, młodym chłopakom, było zaopatrzenie szpitalika w światło awaryjne. Chodziliśmy więc po wytwórni, ściągając skąd się dało lampy naftowe. Cały czas przy tym dbaliśmy, aby były sprawne.
Blisko miesiąc spędzony na terenie PWPW przez Julka Kuleszę, młodego żołnierza, to również dramatyczne odpieranie niemieckich ataków na Wytwórnię. Także wypatrywanie niemieckich snajperów, którzy w każdej chwili byli ogromnym zagrożeniem dla powstańców. Niemcy mieli strzelców wyborowych na przyczółku za Wisłą i doskonały sprzęt optyczny. - W czasie ciszy, kiedy Niemcy nie próbowali po raz kolejny zdobywać Wytwórni, wypatrywaliśmy snajperów przez lornetki - opowiada po latach Kulesza. - Któregoś dnia niewiele brakowało, a sam bym padł ofiarą takiego strzelca wyborowego. Siedziałem z Marcinem Szynalem, ps. "Klucz", na kozetce przy oknie, gdzie mieliśmy doskonały punkt obserwacyjny na Wisłę i most kolejowy. W pewnym momencie coś nam świsnęło między głowami. Nie wiedziałem co. "Klucz" jako doświadczony żołnierz, od razu się zorientował. Zaczął szukać czegoś na podłodze i znalazł jeszcze gorący pocisk wystrzelony przez snajpera. Wtedy zdjął czapkę, włożył na lufę karabinu i wychylił ją przez okno. Snajper bez pudła trafił. Od tego momentu bardzo zaczęliśmy się kryć.

>Śmierć "Bacika"

Pierwszy chrzest bojowy Juliusz Kulesza, ps. "Julek", przeszedł już 3 sierpnia podczas zmasowanej próby odbicia PWPW przez Niemców. Wówczas to niemiecka piechota, wspierana przez czołgi, ruszyła od Cytadeli. Kiedy budynek, broniony przez drużynę Juliusza, został ostrzelany przez działa czołgowe, on sam musiał się ścigać z pociskami po piętrach. Kolejny atak Niemcy przeprowadzili w tydzień później. Akurat gdy "Julek" po nocnej warcie poszedł spać. - Na najwyższym piętrze na obserwacji był "Klucz". Obudził mnie jeden, drugi wybuch i straszliwe jęki, krzyki z góry - wspomina Kulesza. - Po chwili wybiegliśmy na klatkę schodową. Widzę, jak biegnie jeden z kolegów i krzyczy: - Ratujcie "Klucza"! Patrzę na "Klucza", a on jest podziurawiony niczym ser szwajcarski. Jeden z pocisków uderzył właśnie w to pomieszczenie, gdzie się znajdował. Ale nie zabił go. Jedynie ciężko ranił.
Kolejny zmasowany atak Kulesza odpierał z bronią w ręku 16 sierpnia. Był to jeden z najbardziej krytycznych momentów w dziejach powstańczych walk o PWPW. Niemcy przyparli największy, jak dotychczas, atak na barykadę znajdującą się tuż przy ogrodzeniu wytwórni. - Już wcześniej widziałem trochę makabrycznych scen, ale ta wywarła na mnie wielkie wrażenie - opowiada Kulesza. - Barykadę obsadzała kompania porucznika "Osy". Jeden z żołnierzy wystawił głowę ponad barykadę. Kiedy mówi się, że ktoś zginął, to na ogół dzieje się to od pocisku czy odłamków. Tu było inaczej. Czołg strzelał płaskim torem, chłopak wystawił głowę i pocisk mu ją po prostu... zmiótł. Wtedy po raz pierwszy widziałem jakieś zwisające mięśnie, żyły. Gdyby nie strzelanina i ciągle zmieniające się sytuacje, pewnie bym zemdlał.
W kilka dni później Niemcy znów natarli na Wytwórnię. 20 sierpnia uderzyli w sutereny, których właśnie bronił "Julek" wraz z kilkudziesięcioma innymi powstańcami. Niemcy rozbili rury wodociągowe i lejąca się bez przerwy woda utrudniała poruszanie się. Jednak budynek został obroniony przez powstańców. Trzy dni później znów utracony i po kilkugodzinnej walce z Niemcami ponownie odbity. Obrońców kamienicy wspomogła kompania "Osy" i zgrupowania "Leśnik". Kolejny szturm Niemców nastąpił 23 i 24 sierpnia. Niemcy nacierali na PWPW z czterech stron. Największą siłą na kamienicę. Strzelali z dział usytuowanych w ogródkach działkowych między Wisłą a PWPW. Atakowali z przerwami. Mimo że niemiecki atak wspomagany był bombardowaniem, ponosili duże straty. Jak jeden do pięciu. W pewnym momencie przed poszarpany już płot Wytwórni i zrujnowane mury kamienicy podjechało działo szturmowe. Rozpoczęto atak na piwnice i przyziemie. - Usłyszałem wybuch i straszliwy krzyk. Z dość bliska uderzył pocisk działa szturmowego - opowiada Kulesza. - Skoczyłem do korytarzyka, widok był wstrząsający. Widzę "Rom" trzyma się za twarz. On, mój dowódca, który był dla mnie jak "Napoleon"...! Nigdy nie przypuszczałem, że może mu się coś stać. W tamtym momencie sądziłem, że jest ciężko ranny, że ma poszarpaną twarz. Później jednak okazało się, że dostał odłamkiem powyżej oka, w łuk brwiowy, który mu strasznie krwawił. Jak ślepiec, obmacując ściany, zataczał się. Chwyciłem go za łokieć, by go prowadzić. Dla mnie był to koniec świata. A on mi na to: - Dojdę sam, ty ratuj "Bacika" - czyli Kazimierza Berezieckiego. Wpadam do tego pomieszczenia, w które uderzył pocisk, a moi dwaj przyjaciele wyciągają "Bacika" z wody. Podbiegłem im pomóc. Było to wielkie chłopisko. I nagle wyśliznął nam się... Upuściliśmy go. Byliśmy słabi. Sypialiśmy po kilka godzin na dobę. Ciągle na służbie albo w walce.
Wydźwignęliśmy go wreszcie. Zauważyłem, że przy sercu powiększa mu się czerwona plama. To był dla nas szok. Myśleliśmy, że ten jego upadek do wody przyspieszył mu śmierć. Zresztą... Do dziś, przez sześćdziesiąt lat, zastanawiamy się z kolegą, czy jak wyciągaliśmy "Bacika", to on żył czy już nie? Lekarka powiedziała nam, że dostał strzał prosto w serce, ale czy to wiadomo...? To było moje najstraszniejsze doświadczenie z Powstania.
W kilka dni później, 28 sierpnia, Niemcy zdobyli Polską Wytwórnię Papierów Wartościowych. Wyparli powstańców na Stare Miasto. W szpitaliku Wytwórni zamordowali kilkunastu rannych powstańców. W tym również dr Hannę Petrykowską - lekarkę opiekującą się powstańcami.

W ciągu niemal 30 dni w walkach o Polską Wytwórnię Papierów Wartościowych wzięło udział około 600 powstańców. Ze strony niemieckiej - blisko 2000 żołnierzy z ciężkim sprzętem. Niemców wspomagało również lotnictwo.

"Niedziela" 30/2007

Editor: Tygodnik Katolicki "Niedziela", ul. 3 Maja 12, 42-200 Czestochowa, Polska
Editor-in-chief: Fr Jaroslaw Grabowski • E-mail: redakcja@niedziela.pl