Prawdziwi wyznawcy Chrystusa?

Wojciech Kęder

Gdy bywam w Rzymie, bardzo lubię odwiedzać ciche, całkowicie odseparowane od miejskiego gwaru, pełne niezwykłego uroku miejsce, gdzie w gaju eukaliptusowym stoją trzy świątynie – to Tre Fontane (Trzy Źródła), położone kilka kilometrów od Bazyliki św. Pawła za Murami (San Paolo Fuori le Mura).

Wyznawcy Chrystusa

W starożytności miejsce to zwane było Ad Aquas Salvias (U Wód Salwiańskich) i znane jest przede wszystkim z tego, że to tutaj w 67 r. miała miejsce egzekucja św. Pawła. W miejscu tym dokonano również egzekucji wielu tysięcy chrześcijan: najgłośniejsza z nich – masowa egzekucja miała miejsce w czasie panowania Dioklecjana w 303 r. Ścięto wówczas tutaj św. Zenona, trybuna, wraz z jego 10 203 legionistami, którzy przyjęli chrzest i byli chrześcijanami.

Dioklecjan, za którego panowania, obok Nerona i Domicjana, doszło do największych prześladowań chrześcijan, skazał ich na śmierć, ale zanim wykonano tę masową egzekucję, kazał im wznieść gigantyczne termy jego imienia – Terme di Diocleziano, dziś nieopodal Stazione Termini w Rzymie. Stąd też w okresie renesansu zachowane centralne budynki term Michał Anioł przebudował na wspaniałą bazylikę pw. Santa Maria degli Angeli e dei Martyri – Matki Bożej Anielskiej i Męczenników – dla upamiętnienia tychże właśnie męczenników, którzy swoją krew oddali za Chrystusa.

Gdy czytamy np. w Martyrologium Rzymskim opisy straszliwych kaźni chrześcijan, jakie przez trzy wieki miały miejsce w Imperium Romanum, nie zawsze zdajemy sobie sprawę z jednej niezwykle istotnej kwestii: Jak ciężkie nie byłoby oskarżenie, ile dowodów nie przedstawiono by, że podsądny należał do owej budzącej w Rzymianach odrazę chrześcijańskiej sekty, to sprawa ocalenia życia przedstawiała się niezwykle prosto. Należało przed sędzią zaprzeczyć oskarżeniom i w jego obecności złożyć ofiarę rzymskim bogom. I człowiek zamiast być ukrzyżowany, spalony żywcem, rzucony na pożarcie dzikim zwierzętom czy zamordowany w inny, okrutnie wymyślny sposób, swobodny jak ptaszek wracał do domu. A zatem czy potężne, budzące respekt i grozę w ówczesnym świecie Imperium Romanum było naiwne jak dziecko, że tak łatwo można je było zwieść? Nic bardziej błędnego! Imperium doskonale wiedziało, co robi! Człowiek wyrzekający się w obecności rzymskiego sędziego Boga wyrzekał się wszystkiego, co było najcenniejsze i najświętsze! I wyrzekał się życia wiecznego. Był wówczas już zupełnie kimś innym i to Rzymowi doskonale wiedzącemu, co robi, zupełnie wystarczało. Tyle tylko, że setki tysięcy chrześcijan wolało ponieść męczeńską śmierć na tym świecie, by zyskać życie wieczne na tamtym, prawdziwym, niż skorzystać z tej tak łatwej na pozór furtki ratunku.

Awangardowa Europa

Gdy dziś przechadzam się po eukaliptusowym gaju, wstępując do jednego z trzech kościołów w tym uroczym parku – kościoła Santa Maria Scala Coeli (od objawienia Matki Bożej w tym miejscu), zbudowanego na katakumbach kryjących szczątki tych dziesięciu tysięcy męczenników, zdaję sobie sprawę z tego, że przez dwa tysiąclecia – i tak będzie dalej, do końca świata – nic się nie zmieniło w najistotniejszej kwestii: „a każdego, kto się Mnie wyprze przed ludźmi, wyprę się i Ja przed moim Ojcem, który jest w niebie” (por. Mt 10, 33). Przesłanie Chrystusa jest jak zawsze w Ewangeliach niezwykle jasne. I trzeba powiedzieć, że jakkolwiek wiek XX przyniósł największą od czasów starożytnych liczbę świętych męczenników za wiarę, to krwawe prześladowania ominęły Europę. Ominęły, prawdę mówiąc, jak na razie, bo od lat wielu europejskich polityków wręcz wychodzi z siebie, wykonując przedziwne podrygi, by rozpętać konflikty religijne w Unii: ot, zbliżają się święta Bożego Narodzenia i znów pewnie Anglicy (i nie tylko) zafundują nam kabaretowy spektakl walki ze św. Mikołajem, drzewkiem bożonarodzeniowym czy przesyłanymi bliskim kartkami pocztowymi z życzeniami świątecznymi. Jak na razie usiłowania te budzą śmiech i politowanie, ale w tę walkę o „postęp i tolerancję” angażuje się coraz więcej instytucji państwowych i międzynarodowych, np. Trybunał w Strasburgu, który uniesiony szczytnym zapałem do walki z krzyżem – jego zdaniem: walki o „praworządność” – łamał sam prawo, przekraczając swoje kompetencje.

Chrześcijańscy wyznawcy „postępu”

Problem jednak istnieje zupełnie inny. Oto my, miliony obywateli własnego państwa, z jednej strony bywamy, choć nie wszyscy, na niedzielnej Mszy św., łamiemy się opłatkiem w Wigilię Bożego Narodzenia, idziemy ze święconym w Wielką Sobotę, chrzcimy się, bierzemy kościelny ślub, a w ostatniej drodze towarzyszy nam krzyż – znak wiecznego zbawienia. Czy więc jesteśmy tak jak ci męczennicy legioniści członkami tego samego Kościoła? No, chyba jednak nie całkiem! Jakkolwiek nie jesteśmy świadkami prześladowań jak za Dioklecjana czy współcześnie np. w Azji, to w zasadzie każdy dzień przynosi nam informacje o znieważaniu krzyża i innych symboli religijnych oraz o coraz bardziej prymitywnych i agresywnych bluźnierstwach, atakujących, co dziwne, akurat tylko chrześcijan, a w szczególności katolików. Co chwila media lansują jakiegoś wybitnego „myśliciela i znawcę teologii” (najczęściej z samej „stolyce”), którego wynurzenia mogą doprowadzić normalnego człowieka do ciężkiego ataku śmiechu. Albo „wybitnego artystę”, co to zamyślony nad ludzką kondycją i egzystencją człowieczą albo kurzą, albo jakiegokolwiek stworzenia bądź jakąkolwiek inną, ku zachwytowi mediów i odnośnych władz (ordery, tytuły i zaproszenia do mediów), a to przybija genitalia do krzyża albo kurę, albo też daje wyraz w inny, wulgarny i prymitywny sposób swojej „twórczej ekspresji”! To znów jakiś „postępowy Europejczyk” oblewa moczem modlących się ludzi we Wrocławiu, przy całkowitej bierności władz (te ostatnio zajmują się zupełnie czymś innym), i tak dalej.

Najdziwniejsza jest jednak nasza reakcja na te bluźnierstwa. W kraju, gdzie katolicy ponoć są w przeważającej liczbie, na te coraz bardziej prymitywne, coraz bardziej agresywne i coraz bardziej bezczelne oraz łamiące prawo prowokacje po prostu nie reagujemy, mimo że one przecież właśnie nas bezpośrednio dotyczą. Nikt od nas nie wymaga dawania świadectwa naszej wierze poprzez męczeństwo, ale żeby nie zdobyć się nawet na najmniejszy gest protestu: wyłączyć szklane, łżące, rozjątrzone i rozpyskowane pudło, czyli telewizor, albo po prostu przełączyć na inny kanał... – to takie trudne? Nie nabijać kasy redaktorkowi piśmidła szerzącego „misję tolerancji i nowoczesności”, od którego nawiedzonego bełkotu normalnemu człowiekowi robi się po prostu niedobrze! Sklepy, galerie handlowe kipią od towarów różnych firm. Czy musimy taki sam towar kupować akurat w firmie, która ponoć jest handlowa, a zarobione na nas pieniądze obraca na wyśmiewanie nas, naszej wiary i tradycji, na poniżanie tych, z których żyje? Przecież bez nas, klientów, widzów, konsumentów, te cudaczne twory walczące o „postęp i tolerancję” po prostu nie istnieją! Tracą rację bytu i to wystarczy, aby stojąc przed taką perspektywą, szybko spokorniały i przycichły!

Nie jestem teologiem i broń Boże nie chciałbym się wypowiadać w tych kwestiach, ale ogarnia mnie pewna wątpliwość. Jakkolwiek Kościół jest jeden i trwać będzie, jak zapewnił Chrystus (a czego do końca chyba nie zrozumieli jego wrogowie) do końca świata, to czy my jesteśmy tak jak ci legioniści członkami tego samego Kościoła? Gdy jedni dając świadectwo swojej wiary ponosili i ponoszą męczeńską śmierć, to drudzy, mimo że drepczą w niedzielę na Mszę św., nawet przysłowiowym małym palcem nie ruszą, gdy lży się najświętsze dla nas symbole? Kupują co dzień, czy co tydzień piśmidła, których racja bytu polega na atakowaniu Kościoła Chrystusowego? Bo Kościół nie jest nasz, jest Chrystusa, który jest jego niewidzialną głową? Jak papugi przy byle okazji powtarzają bezmyślne brednie nie tyle domorosłych, co telewizorosłych „myślicieli i filozofów”, których racja bytu polega na atakowaniu nas? Głosują na polityków, którzy za nasze pieniądze mobilizują wielkie siły w celu ochrony marszów „tolerancji”, których cechą wyróżniającą nie jest tolerancja tylko usilna próba prowokowania, a ślepną i głuchną na ordynarne ataki na ludzi wierzących? No cóż, optymistyczne (czy dla wszystkich) jest to, że na te pytania każdy z nas w swoim czasie otrzyma wyczerpującą odpowiedź.

Autor jest profesorem Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie.

"Niedziela" 48/2013

Editor: Tygodnik Katolicki "Niedziela", ul. 3 Maja 12, 42-200 Czestochowa, Polska
Editor-in-chief: Fr Jaroslaw Grabowski • E-mail: redakcja@niedziela.pl