Polskie drogi

Katarzyna Woynarowska

O świcie w środku obcego miasta nagle ogarnia cię paniczny lęk: Czy sobie poradzę? A potem składasz dzień do dnia jak klocki. Jest coraz lżej. Dzień za dniem, zmierzch za zmierzchem, aż bezsenne noce coraz mniej dokuczają. Nie prześladują blade ze strachu poranki. Dojrzewa myśl o ściągnięciu tu rodziny. I wtedy z sezonowego robotnika stajesz się emigrantem...

Co się stało z naszą klasą?

Kolejny raz nie udało im się zorganizować spotkania klasy maturalnej. Odliczyli się dopiero w Internecie i urządzili sobie spotkanie po latach on-line. Pytanie podstawowe brzmiało jak tytuł piosenki Jacka Kaczmarskiego: Co się stało z naszą klasą? Kiedyś potrafili zaśpiewać wszystkie zwrotki. Hymn ich pokolenia, maturzystów z końca XX wieku, którym emigracja wyreżyserowała życie. Z 25-osobowej klasy 16 zostało w Polsce, reszta spakowała walizki. Jarek i Jola mieszkają w USA. Włodek i Marta w Anglii, podobnie jak Mirka i Aśka. Beata odezwała się ze Szwecji. Bernard zalogował się w Szkocji, Jakub – we Francji.

Spotkania internetowe stały się ich zwyczajem. Przynajmniej raz na dwa, trzy miesiące rezerwują wieczór na rozmowy. Przez kilka godzin gadają o życiu na obczyźnie, o codziennej walce, wściekłości, tęsknocie lub jej braku. O nadziejach i marzeniach, że kiedyś uda się wrócić do kraju, ale na własnych warunkach.

Bernard, absolwent Akademii Rolniczej we Wrocławiu, pracuje jako ogrodnik w szkockim zamku-muzeum: – Większość ludzi z mojej fali emigracji mówiła, że to tymczasowe rozwiązanie. Potem urodziły nam się dzieci. To one przyszpilają człowieka do miejsca. Nie ma mocniejszych lin. Po drugie – zarobki, na które nie ma szans w kraju. Jak sobie ludzie zaczynają przeliczać, to na powrót zdecyduje się naprawdę niewiele rodzin. A jeszcze teraz ten Putin... Oczywiście, większość z nas utrzymuje kontakt z krajem i to się nie zmieni. Jesteśmy w 100 procentach Polakami. Wychowujemy dzieci po polsku, ale do kraju, póki co, nie mamy zamiaru wracać...

Mirka, opiekunka socjalna na przedmieściach Liverpoolu; jej ojciec od połowy lat 70. ubiegłego wieku mieszka w Chicago: – Europejska emigracja, szczególnie ta po wejściu Polski do Unii, nie jest podobna do Polonii amerykańskiej. Do USA zwiewało się przed komuną. Potem przez dekady ludzie nie mogli wrócić do kraju. Z jednej strony mieli tę koszmarną żelazną kurtynę, z drugiej – służby imigracyjne, które tylko czyhały, by cię deportować. Te porwane rodzinne historie... Wiesz, w przypadku emigracji ważna jest świadomość odległości. Ja sobie tak to tłumaczyłam: jakbym mieszkała np. w Białymstoku, to jadę do domu na Śląsku dłużej, niż lecę samolotem z Luton do Pyrzowic. Rozumiesz? A Polonię amerykańską dzielą od kraju ocean i pół kontynentu. Nie przeskoczysz łatwo...

Włodek, z wykształcenia biolog, zawód wykonywany – budowlaniec: – W takich krajach jak Anglia, Francja czy USA Polonia nie jest jednolitą grupą. Inni są Polonusi z okresu II wojny światowej i bezpośrednio po niej. Inni są ludzie z emigracji stanu wojennego, jeszcze inaczej ułożyło się emigrantom z lat 90. Ostatnie dwie fale emigrantów to czas po 2004 r. – i to jest ta megaróżnica. Przyjeżdżają coraz młodsi, lepiej wykształceni i pewni siebie. Nie mają żadnych kompleksów wobec Anglików. To nowy rodzaj Polaków, są trochę... kosmopolityczni. Zostaną tam, gdzie więcej zarobią. Proste. Ten pragmatyzm to jakiś nowy rys charakteru. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle z ich punktu widzenia. Ale Polska z pewnością traci na ich emigracji.

Emigracja jest dla ludzi

Beata, nauczycielka, od paru lat baristka w sztokholmskim bistro:

– Emigracja jest zjawiskiem normalnym w dzisiejszym świecie. Ludzie powinni mieszkać tam, gdzie chcą. To ich prawo. Europa jest otwarta, przyjazna, wielonarodowa. Gorzej, jeśli jest w emigracji element przymusu. Jak w moim przypadku. Panicznie bałam się wyjazdu. Zostałam jednak matką samotnie wychowującą dzieci i trochę nie miałam wyjścia. Dostałam propozycję pracy w Szwecji. Znałam angielski, więc chojrakowałam, że dam radę. Dzieci zostały u babci. I zaczął się koszmar. Pracowałam dniami, a nocami płakałam. W łazience nie zapalałam światła, bo nie mogłam patrzeć sobie w twarz. Czułam się jak tępa maszyna do zarabiania pieniędzy, żeby dziewczynki chodziły do dobrej szkoły, żeby nie czuły się gorsze. W pewnej chwili dotarło do mnie, że lecę w dół, że tracę bezpowrotnie coś, czego nie kupi się za żadne pieniądze – rodzinę, kontakt z najbliższymi, miłość... Ale wiedziałam, że nie mogę wracać. W geście desperacji ściągnęłam dzieci do Szwecji. Zaaklimatyzowały się, żyjemy tu spokojnie, choć Skandynawia jest dla nas obszarem kulturowo dziwnym. Czy planujemy powrót? Nieustannie. Ale, szczerze mówiąc, sądzę, że dziewczyny wrócą do Polski dopiero na studia.

Aśka jako jedyna pracuje w wyuczonym zawodzie – jest fryzjerką na londyńskim Wood Green: – Historie, które człowiek słyszy w zakładzie fryzjerskim, to czasem gotowy scenariusz filmowy. Rozwody, eurosieroty, jakieś koszmarne sądowe batalie o majątek czy dzieci, alkoholizm, depresje. Druga strona medalu – cena za marzenia o lepszym życiu. Z moich obserwacji wynika, że gdyby w Polsce ludzie mieli pracę, godziwy zarobek i jakieś perspektywy, to sporo z nich natychmiast spakowałoby walizki i wróciło. Emigracja ma w sobie obcość, której praktycznie nie można się pozbyć. Jakby od prawdziwego życia dzieliła nas szklana szyba.

Jola, mama i żona z przedmieść Denver: – Czy religia jest ważna dla emigranta? Oczywiście. Nie słuchajcie tego, co czasem wypisują w polskiej prasie – że nowe pokolenie emigrantów jest religijnie obojętne. Kościół jest jednym z niewielu miejsc, gdzie możesz poczuć się jak w Polsce. Z własnego doświadczenia wiem, jak ogromnie ważne jest wsparcie w pierwszych tygodniach pobytu na obczyźnie. W wielu polskich parafiach taka pomoc dla nowo przybyłych jest działalnością oczywistą. Polonusi pomogli nam kiedyś z mieszkaniem, ze znalezieniem pracy, z ubezpieczeniem. Dziś my pomagamy innym, choć teraz znacznie mniej Polaków wybiera Stany. Pewne rzeczy się jednak nie zmieniają – szukamy siebie, języka, kultury, zwyczaju, wreszcie modlitwy. Ludzie ciągle potrafią jechać wiele kilometrów, żeby uczestniczyć we Mszy św. po polsku. To ładowanie akumulatorów, bez których jakby amputowano nam część duszy. Nie wolno zapominać o tym, co polski Kościół robi dla emigrantów.

Gdy rwie się ostatnia nić

– Nic mnie tu już nie trzyma – mówi Marek. Wychodzimy ze starego wiejskiego cmentarza. Wokół polska jesień, złota i rdzawa, z mgłą pełzającą blisko ziemi. – Nic mnie tu już nie trzyma... – powtarza. – Ostatnia nić zerwana.

Marek i Andrzej wyjechali do Anglii lata temu. Marek planuje wrócić do Polski na starość. Andrzej – zdecydowanie nie, bo już raz spróbował.

– Niektórzy nie nadają się na emigrację. I nie chodzi tylko o barierę językową czy kulturową, a o osobowość. My z żoną też nieustannie tęsknimy... – wtrąca Andrzej. – I musimy z tą tęsknotą żyć. Zapłaciliśmy już bardzo konkretną cenę za pomysł powrotu. Skusiły nas zapewnienia polityków, że w kraju nastąpiła znacząca zmiana. Tymczasem nadal niełatwo jest prowadzić w Polsce działalność gospodarczą. Podatki i inne obciążenia są jednymi z najwyższych w Europie. O rozwoju firmy decyduje przypadek. Mieliśmy kłopoty z ZUS-em i urzędem skarbowym. Powiedzieliśmy sobie: „dość!” w sytuacji, gdy straciliśmy niemal wszystkie oszczędności. Postanowiliśmy wrócić do Londynu, żeby nie utknąć na bezrobociu.

Gdy kładliśmy wieniec z czerwonych róż na świeżej mogile mamy Marka, najstarszy wnuk pani Marii, Wojtek, ukląkł na ziemi i pogłaskał szarfy, jakby w czułym geście pożegnania. Dziewczynki, wnuczki, cała ruda trójka stała z tyłu, trzymając się kurczowo za ręce.

– Trzeba sprzedać dom. Pozamykać sprawy – słyszę za plecami szept młodszego syna Marii, Andrzeja. – A gdzie będziemy przyjeżdżać na święta i na wakacje? – pyta Wojtek, dla którego nagle podwójnie bolesna staje się sprawa odejścia babci. Traci nie tylko ukochaną osobę – znika także część krajobrazu jego dzieciństwa. Rude główki zbijają się jeszcze ciaśniej.

Z rodziny Jasińskich nie został w Polsce już nikt.

Z 17 na 18 października br. odbywa się na Jasnej Górze noc czuwania w intencji polskich emigrantów i ich duszpasterzy. Mottem spotkania są słowa św. Jana Pawła II, wypowiedziane do rodaków 4 czerwca 1979 r.: „Serce Matki ogarnia każdego i wszystkich, wszędzie i zawsze”.

„Niedziela” 42/2014

Editor: Tygodnik Katolicki "Niedziela", ul. 3 Maja 12, 42-200 Czestochowa, Polska
Editor-in-chief: Fr Jaroslaw Grabowski • E-mail: redakcja@niedziela.pl