Świadkowie cudu słońca

Z Joăo Ribeiro Ferrazem rozmawia Lilla Danilecka

Lilla Danilecka: - 89 lat temu wieść o objawieniach Matki Bożej rozeszła się błyskawicznie. W jakich okolicznościach Pana rodzice dowiedzieli się o tym, co działo się w Fatimie?

Joăo Ribeiro Ferraz: - Mój ojciec urodził się w 1901 r., a mama w 1907. Opowieść o objawieniach znam z przekazu ojca, który miał wówczas 16 lat. Mama zmarła młodo, w 1945 r., kiedy byłem jeszcze mały, i niczego nie zdążyła mi opowiedzieć. Wiem tylko, że cud wirującego słońca widziała z okna swojego rodzinnego domu w Olival razem z siostrami.

- Czy Pana rodzice znali osobiście dzieci z Fatimy? Co przeżyli pamiętnego dnia 13 października 1917 r.?

- Rodzice wcześniej nie znali osobiście małych pastuszków, nie mieli też możliwości rozmawiać z nimi po rozpoczęciu objawień. Od kiedy Matka Boża ukazała się w Cova da Iria, tysiące ludzi próbowało za wszelką cenę dostać się do nich i prosić o modlitwę czy wyproszenie konkretnych łask. Mój ojciec był prostym wiejskim stolarzem, zajętym pracą od świtu do nocy. Był też z natury małomówny i niewiele nam opowiadał. Od kiedy pamiętam, był człowiekiem silnej, prostej wiary i wychowywał nas twardą ręką. W każdą niedzielę chodziliśmy razem do kościoła. Wymówek od tego obowiązku nie tolerował. 13 października 1917 r. poszedł do Cova da Iria, gdzie zgromadziło się ponad 70 tys. ludzi; sporo osób przybyło z odleglejszych stron Portugalii, a nawet z zagranicy. Tego dnia lało jak z cebra, ziemia była rozmoknięta i wszyscy stali po kostki w błocie, osłonięci pelerynami, trzymając parasole nad głowami. Nagle w miejscu, gdzie znajdowało się słońce, chmury się rozsunęły, a tarcza słoneczna zaczęła wirować. Najlepszy do określenia tego zjawiska jest właśnie termin "wirować", ponieważ słońce najpierw kręciło się wokół własnej osi, potem rozpoczął się przejmujący taniec słońca na niebie, które mieniło się wszystkimi kolorami tęczy. Cud można było obserwować nie tylko w samej Cova da Iria, lecz także w promieniu kilkunastu kilometrów. Praktycznie wszyscy okoliczni mieszkańcy byli świadkami cudu słońca. Ojciec opowiadał, że kiedy ludzie zobaczyli, co się dzieje na niebie, upadli na kolana w błoto, wielu na głos wyznawało swoje grzechy, sądząc, że za chwilę nastąpi koniec świata. Wołali: "Litości! Umieramy!". Kiedy słońce zakończyło swój taneczny pokaz, całe niebo było już bezchmurne, a ludzie ze zdumieniem stwierdzili, że nie ma błota, a ich ubrania i włosy są zupełnie suche. Na tym kończy się opowiadanie mojego ojca, który nigdy niczego w związku z objawieniami nie komentował ani nie roztrząsał. Poproszony, mówił jedynie o faktach. Natomiast moja ciotka, siostra mamy, która wraz z nią widziała cud słońca z okna ich rodzinnego domu w Olival, wspominała, że najpierw ludzie bardzo się bali, lecz lęk szybko ustąpił uczuciu wewnętrznego pokoju. Matka Boża zapowiedziała ten znak wcześniej i wszyscy mogli go zobaczyć. Uwierzyli więc, że objawienia są prawdziwe i napełniło ich to wielką radością. Taki był zresztą cel cudu, o który Łucja wyraźnie prosiła Matkę Bożą. Inni członkowie mojej rodziny wspominali także, że byli kilkakrotnie świadkami cudu z płatkami róż. Płatki spadały z nieba na dąb, nad którym za chwilę miała ukazać się widzącym Najświętsza Panna. Ludzie chcieli je uchwycić, lecz płatki będące na wysokości ich rąk znikały.

- Jak mógłby Pan opisać ówczesny poziom religijności w Pana rodzinie i środowisku?

- Urodziłem się już po objawieniach fatimskich i z domu rodzinnego zapamiętałem atmosferę pobożności i gorliwości religijnej. Codziennie wieczorem zbieraliśmy się na wspólnej modlitwie, w niedzielę rano chodziliśmy na Mszę św., a po południu na nabożeństwo różańcowe i adorację Najświętszego Sakramentu. Każdego 13. dnia miesiąca, szczególnie od maja do października, kto tylko mógł, szedł do Fatimy. Wyruszaliśmy z domu w przeddzień po południu, żeby po zapadnięciu zmroku uczestniczyć w procesji ze świecami, a potem spaliśmy na trawie albo na podłodze w kościele. Nazajutrz rano słuchaliśmy Mszy św., po której modlitwy i pieśni trwały aż do godziny 15.00, kiedy to z okna bazyliki wypuszczano gołębie. Od razu kierowały się one w stronę dębu, nad którym ukazywała się Matka Boża, i siadały tuż obok Jej figury. Za każdym razem było tak samo, wszystkie gołębie leciały prosto na miejsce objawień. Wtedy wyciągaliśmy z kieszeni białe chusteczki i machaliśmy nimi, śpiewając Matce Bożej na pożegnanie. Zgromadzenia te miały też pewien wymiar patriotyczny, ponieważ od czasu nastania reżimu António de Oliveira Salazara w 1928 r. władze były przychylne wydarzeniom fatimskim. Wcześniej Portugalia, znajdująca się pod silnymi wpływami masońskimi, znana była z prześladowania Kościoła, upadku moralności i powszechnych protestów antykościelnych i antymonarchistycznych. Mój ojciec osobiście znał burmistrza Ourém, masona, który porwał i aresztował Łucję, Franciszka i Hiacyntę na kilka dni przed 13 sierpnia 1917 r.

- W jakim momencie życia dotarło do Pana świadomości orędzie fatimskie? Kiedy zrozumiał Pan jego znaczenie dla świata i dla siebie samego?

- Kiedy miałem 11 lat, nasza wychowawczyni poleciła, aby każdy przed przystąpieniem do egzaminów kończących szkołę podstawową udał się z pieszą pielgrzymką, tam i z powrotem, do Fatimy, niosąc na plecach wszystkie swoje szkolne podręczniki. W sumie mieliśmy do pokonania 30 km. Tylko jeden kolega z klasy nie posłuchał i nie poszedł. Jako jedyny później nie zdał egzaminów. Kiedy dotarłem na miejsce, spotkałem taksówkarza z naszej wioski, który za darmo chciał odwieźć mnie do domu. Ja jednak złożyłem obietnicę, że wrócę na piechotę i tak też zrobiłem, chociaż byłem bardzo zmęczony. W 1950 r. wyjechałem do Lizbony na studia filologii romańskiej. Wówczas zacząłem czytać dosłownie wszystko, co znalazłem na temat objawień fatimskich. Zgłębiałem także ich kontekst historyczny i patriotyczny. W 1968 r. dałem się ponieść fali ogólnej kontestacji. Miałem 30 lat i jak większość moich rówieśników dusiłem się już wojskowym reżimem panującym w kraju od czterdziestu lat. Jako nauczyciel języka francuskiego, miałem możliwość wyjazdu na staż językowy do Grenoble. Zdecydowałem się opuścić Portugalię, żeby uniknąć służby wojskowej, ponieważ byłem pacyfistą. Po ukończeniu stażu dostałem pracę w ambasadzie Portugalii w Luksemburgu, a po kilku miesiącach osiedliłem się w Belgii. Maryja "pochwyciła mnie" w momencie, kiedy się tego najmniej spodziewałem. Po przyjeździe do Belgii otworzyłem własną firmę i zająłem się biznesem. Miałem przesyt religii i postanowiłem wszystko, co się z nią wiązało, radykalnie odrzucić. Przestałem praktykować, na Mszę św. chodziłem od czasu do czasu, ale w jakiś dzień powszedni, a nie w niedzielę. Wydawało mi się, że Msza św. to moja sprawa i sam mogę decydować, kiedy na nią pójść, a kiedy nie. Moje życie wypełnione było jedynie zarabianiem pieniędzy. W 1977 r. uległem ciężkiemu wypadkowi samochodowemu. Przez sześć miesięcy byłem unieruchomiony. Zacząłem zastanawiać się nad sensem mojego życia i wówczas przypomniałem sobie korzenie wiary, jakie nosiłem w sercu od dzieciństwa, oraz całe chrześcijańskie wychowanie, jakie otrzymałem. Nawróciłem się. Po wyzdrowieniu odbyłem pielgrzymkę do San Damiano we Włoszech, a potem przez dziewięć miesięcy odmawiałem nowennę, którą rozpoczęliśmy na pielgrzymim szlaku. Obiecałem tę nowennę Matce Bożej i dotrzymałem słowa. Następnie zacząłem organizować grupy modlitewne skupione na adoracji Najświętszego Sakramentu w duchu dawnych bractw Najświętszego Sakramentu.

- W 1989 r., począwszy od Berlina, reżimy w krajach bloku sowieckiego upadały jak kostki w układance domino, które ktoś popchnął palcem. Po 17 latach trzeba jednak przyznać, że komunizmu - jak dotąd - nie udało się obalić do końca, szczególnie w mentalności ludzi starszego pokolenia i w kręgach rządzących wielu krajów...

- W 1956 r., kiedy byłem nauczycielem francuskiego w Lizbonie, pojechaliśmy z uczniami na pielgrzymkę do Fatimy. Droga była mokra i w pewnym momencie kierowca wpadł w poślizg. Autokar obrócił się dokładnie o 360° i pojechaliśmy dalej, nawet się nie zatrzymując. Przez cały czas odmawialiśmy Różaniec, setki "Zdrowaś Maryjo". Mimo tak wyraźnego znaku, zacząłem wątpić, czemu służą te "kilometry" Różańca. Wydawało mi się to bez sensu. Powstanie na Węgrzech dogorywało. Kilka lat później to samo stało się w Czechosłowacji. Traciliśmy nadzieję. Jednak w 1989 r., patrząc na upadek muru berlińskiego, na koniec reżimu Ceausescu w Rumunii itd., zrozumiałem, że te miliony Różańców, które tylu ludzi od wielu dziesięcioleci zanosiło do Matki Bożej Fatimskiej, stworzyło potężne ciśnienie, które w końcu rozsadziło mury komunizmu. Wszystkie nasze modlitwy miały wielką moc wstawienniczą u Boga, który uznał, że wystarczy, i zadziałał swoim mocnym ramieniem. Rzecz jasna, trzeba pamiętać, że największą obietnicą Fatimy jest nawrócenie Rosji, które jeszcze się w pełni nie dokonało...

Naur, 19 lipca 2006 r.

Joăo Ribeiro Ferraz przyszedł na świat w 1938 r. w portugalskiej wiosce Olival, położonej 15 km od Fatimy. Jego rodzice - Emilia Ribeiro i Joao Ferraz - byli naocznymi świadkami wydarzeń z 1917 r. Dziś ich syn opowiada, jak historia objawień fatimskich wpłynęła także na jego losy, chociaż nie zawsze chciał o tym pamiętać...

Objawienia w Fatimie

Objawienia maryjne w Fatimie były odpowiedzią na apele o pokój papieża Benedykta XV. Ostatni apel tego papieża miał miejsce na tydzień przed pierwszym objawieniem fatimskim. Matka Boża ukazywała się trójce dzieci - Łucji dos Santos oraz jej kuzynom Franciszkowi i Hiacyncie Marto. Przy pierwszym objawieniu -13 maja 1917 r.
- Matka Boża poprosiła dzieci, aby przez sześć miesięcy 13. dnia każdego miesiąca o tej samej godzinie przychodziły na to miejsce. Dzieci, oczywiście, obiecały spełnić prośbę. Matka Boża w Fatimie bolała nad ludzkimi grzechami, które godzą w Boga i ranią Jej macierzyńskie serce. Podczas czterech z sześciu objawień wspominała o grzechu i grzesznikach. Wzywała do modlitwy i poświęcenia się za grzeszników. Podczas każdego z objawień mówiła o Różańcu. Kilkakrotnie powtarzała dzieciom: "Mówcie Różaniec codziennie".

"Niedziela" 42/2006

Editor: Tygodnik Katolicki "Niedziela", ul. 3 Maja 12, 42-200 Czestochowa, Polska
Editor-in-chief: Fr Jaroslaw Grabowski • E-mail: redakcja@niedziela.pl