Mąż opatrznościowy

Z abp. Alfonsem Nossolem - o znaczeniu dla Kościoła powszechnego wyboru Papieża Benedykta XVI - rozmawia ks. inf. Ireneusz Skubiś

19 kwietnia 2005 r. przed południem, a więc jeszcze przed wyborem Papieża Benedykta XVI, zostały przygotowane pytania do wywiadu dotyczącego kard. Josepha Ratzingera jako przyszłego Papieża. Te pytania przedłożono nieco później abp. Alfonsowi Nossolowi z Opola, od lat zaprzyjaźnionemu z obecnym Ojcem Świętym Benedyktem XVI. Oczywiście, pytanie pierwsze postawiono już po wyborze. Jesteśmy wdzięczni abp. Nossolowi, wybitnemu polskiemu teologowi, za udzielenie wywiadu.

Ks. Ireneusz Skubiś: - Ksiądz Arcybiskup od wielu lat zna obecnego Ojca Świętego Benedykta XVI. Ta znajomość wiąże się z tym, że kard. Joseph Ratzinger to znakomity teolog. Jak Ekscelencja zareagował na decyzję konklawe 19 kwietnia br. wieczorem?

Abp Alfons Nossol: - Nie będzie przesady w tym, jeżeli powiem, że był to drugi najradośniejszy dzień w moim kapłańskim życiu, podobny do 16 października 1978 r., kiedy dotarła do nas inna nowina z Watykanu: Habemus Papam Karolum Wojtyła. Wybór Benedykta XVI jest znakomitą kontynuacją tego, co zapoczątkował pontyfikat Jana Pawła II. Dlatego byłem bardzo zadowolony. Szczerze mówiąc, nie byłem specjalnie zaskoczony, ponieważ spodziewałem się takiej decyzji kolegium kardynałów. Papież, który jest tak doskonałym teologiem, ma tak głęboką, szeroką znajomość spraw teologicznych, a równocześnie odznacza się niezwykłym darem mądrości i doświadczenia życiowego, taki papież jest dziś bardzo potrzebny. A poza tym chodziło o kontynuowanie wielkiego przesłania, wielkiego dziedzictwa Jana Pawła II. Nikt nie znał go bliżej niż kard. Ratzinger, który był jego najbliższym współpracownikiem, ale też bodajże najserdeczniejszym przyjacielem. I dlatego ten wybór - wydaje się - był najwłaściwszy.
W duchu żywiłem jedną tylko obawę, że kard. Ratzinger może nie przyjąć tej najtrudniejszej służby we współczesnym świecie, nie tylko ze względu na swój wiek czy stan zdrowia, ale przede wszystkim ponieważ doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co to znaczy być Piotrem naszych czasów. Ale jestem przekonany, że to Jan Paweł II wybłagał mu u Bożej Opatrzności łaskę tegoż wyboru i dlatego też nie odważył się jej sprzeciwić.

- Kard. Ratzinger był kierownikiem bardzo ważnej Kongregacji, w której trzeba być znakomitym teologiem. Jak Ekscelencja zechciałby określić Kardynała jako teologa, zwłaszcza wobec dzisiejszych problemów, choćby teologii niemieckiej (np. Eugena Drewermann). Jak Ksiądz Kardynał podchodził do "nowinek" płynących z krajów języka niemieckiego?

- Jest on niewątpliwie jednym z największych współczesnych teologów systematycznych. Ale równocześnie jest wytrawnym znawcą współczesnej filozofii, zarówno klasycznej, jak i nowszej - współczesnej. Dyskusja z krytycznym filozofem i teologiem Jürgenem Habermasem pokazała, jak znakomicie kard. Ratzinger potrafił etiologicznie wytłumaczyć filozoficzne aspekty współczesnej rzeczywistości. W wielu przypadkach zadziwił samego Habermasa, jeżeli chodzi o ścisłość, logiczność oraz konsekwencję myślenia. A trzeba przyznać, że w dziedzinie teologii niewielu mu dorównuje. Jego znajomość teologii jest bardzo głęboka, ale jest i szeroka: nie ma żadnej dziedziny ściśle teologicznej, której by nie obejmował swą refleksyjną wiarą. Co najważniejsze jednak, nigdy nie poprzestaje tylko na zwykłej wiedzy, na nauce teologii pojętej jako scientia sui generis. Dla niego liczy się jeszcze bardziej mądrość teologiczna, mądrość ubogacona doświadczeniem życiowym. W związku z tym nie boi się żadnej problematyki teologicznej, nawet stawianej w sposób agresywny a la Küng czy Drewermann. Ich teorie nie były dla niego zresztą żadnym zaskoczeniem, natomiast dziwił się ich postępowaniu. Co więcej, Hansa Künga cenił i w Tybindze nawet z nim blisko współpracował. Doświadczyłem tego osobiście, kiedy napisałem do Künga w sprawie Karla Bartha i na ten list, skierowany do Künga, odpisał mi Ratzinger, ponieważ Küng w tym czasie przebywał z gościnnymi wykładami w Stanach Zjednoczonych. Kiedy natomiast Ratzinger wyjeżdżał, to w jego imieniu często odpowiadał Küng - i było to czymś naturalnym, ponieważ istniały między nimi przyjacielskie relacje. Trzeba także pamiętać, że Hans Küng był wielkim teologiem, jednocześnie jednak człowiekiem o ogromnych ambicjach. To one spłyciły go teologicznie i posunęły bardziej w kierunku religioznawstwa. Stąd wynika jego obecnie wiodąca teza o międzynarodowym, ogólnoludzkim ethosie religijnym, którą lansuje.

- I co Küng zamierza teraz zrobić?

- Küng jakby pogodził się ze swoim losem - on zresztą zawsze znajdzie korzystne dla siebie wytłumaczenie. Jego zdaniem on sam i Ratzinger to dwie osobowości, które są symptomatyczne dla kapłaństwa w Kościele katolickim w ogóle. Küng uważa, że sam wybrał drogę wolności, a kard. Ratzingerowi zarzuca obranie drogi kariery. Gdyby on także wybrał drogę kariery, dawno byłby już przynajmniej kardynałem - takie ma przynajmniej sam o sobie mniemanie. Pierwszy tom jego naukowej biografii ukazał się, a drugi niebawem się ukaże i tryska z niej owa samoświadomość, bezwzględna pewność siebie - ale jest to symptomatyczne, szczególnie dla dwóch kategorii uczonych, ludzi, którzy z natury powinni być szczególnie uduchowieni, mianowicie dla teologów i dla twórców sztuki. Jeżeli ze swoim "abecadłem" dobrnęli do końca, kiedy tracą popularność, wtedy chcą zadziwiać, nawet prowokując sztucznie problemy. Chcą, żeby o nich mówiono, nawet źle, byleby mówiono. Dlatego najczęściej nie mają już potem nic twórczego do zaoferowania i zaczynają skandalizować. Bo wtedy są - jak to Niemcy zwykli mówić - in (na fali), są zauważani, zapraszani do dyskusji. Tych "nowinek", które docierały z Zachodu, zwłaszcza z Niemiec do Rzymu kad. Ratzinger nigdy się nie bał, znał je, i w swojej mądrości teologicznej podchodził do nich etiologicznie, tzn. od samej ich przyczyny, od korzeni. Trafnymi kontrargumentami wykazywał ich błędność, a przez to jakby rozminowywał.

- Ksiądz Arcybiskup użył w odniesieniu do kard. Ratzingera wyrażenia, że "poszedł drogą kariery". Proszę o uściślenie.

- To Hans Küng używa tego wyrażenia w stosunku do swojego dawnego przyjaciela. Ale można to słowo rozumieć także pozytywnie: kariera w znaczeniu rzymskim - falla cariera - to iść wytrwale drogą swojego przeznaczenia, służyć Kościołowi, a przez Kościół - całej ludzkości. Jednakże Küng operuje pojęciem kariery oczywiście w znaczeniu negatywnym, w jego rozumieniu oznacza to zabłyszczeć, zdobyć popularność, być na czołówkach gazet itd. Kard. Ratzinger z pewnością nie należy do ludzi tego typu, on nie ma charakteru człowieka robiącego tanią karierę, nigdy karierowiczem nie był i nie chciałby być. Przy całej swojej ogromnej wiedzy i mądrości pozostał człowiekiem bardzo skromnym, pokornym, miłującym dogłębnie prawdę. Dobrze oddaje to jego biskupie, a obecnie papieskie hasło, cooperatores veritatis, któremu jest bez reszty wierny. Tam, gdzie w grę wchodzi prawda, tam kariera w znaczeniu negatywnym nie ma racji bytu i on o tym doskonale wie. Zdawał sobie sprawę z potęgi swej wiedzy, ale choć oparta była ona ostatecznie na rozumie, na refleksji, to jednak zawsze oświecona wiarą. Stanowi on wymowny dowód na to, że nie ma autentycznej teologii bez pokory. On wiedział, że teologia jako scientia sui generis nie może obejść się bez wiary, która jest naczelnym organem poznawczym teologa. Jeżeli ktoś tego naczelnego organu poznawczego teologii nie akceptuje, przechodzi mimowolnie w religioznawstwo, a w zakresie religioznawstwa można sobie pozwalać na różnego rodzaju ekscesy. Kard. Ratzinger nigdy by nie pozwolił sobie na taki kompromis, ponieważ jest autentycznym teologiem.

- Kraje języka niemieckiego stanowiły zawsze problem dla papieży, także dla Jana Pawła II. Jak kard. Ratzinger postrzegał te problemy i czy obecnie, jako papież, będzie pracował z Kościołem niemieckim i z Kościołem w Austrii?

- Kard. Ratzinger, zwłaszcza jako "stróż wiary", prefekt Kongregacji Nauki Wiary, zna te problemy bardzo dobrze. Dlatego był mężem opatrznościowym na tym stanowisku. Znowu można stwierdzić, że etiologicznie, przyczynowo wiedział, dlaczego te problemy są na Zachodzie tak a nie inaczej teologicznie formułowane. I etiologicznie mógł u samego ich źródła, u ich podstaw, z ogromną kompetencją im się przeciwstawiać i niejako w zalążku pozbawiać ich destruktywnej mocy. A poza tym trzeba przyznać, że Ratzinger liczył na swoich kolegów, młodszych teologów niemieckich, na których mógł się oprzeć i wiedział, że oni nie dopuszczą, żeby zwłaszcza teologia niemiecka, która zawsze się liczyła z systematyczną teologią (przecież po francuskiej teologii, po nouvelle thélogie, teologia niemiecka stała się wiodącą jeżeli chodzi o teologię systematyczną), mogła obrać niewłaściwy kierunek. Tacy teolodzy, jak kard. Walter Kasper, późniejszy biskup (Rottenburg-Stuttgart) a obecny prezydent Papieskiej Rady ds. Jedności Chrześcijan czy kard. Karl Lehmann, przewodniczący Konferencji Episkopatu Niemiec, należą do światowej czołówki. Ojcu Świętemu w dyskusji teologicznej na temat teologów światowych powiedziałem wprost: ci dwaj myśliciele - Karl Lehmann i Walter Kasper - są tej samej klasy teologami co kard. Ratzinger. Ojciec Święty Jan Paweł II patrzył wtedy na mnie jakby nie do końca przekonany, ale wtedy wskazałem choćby tylko na dyskusję kard. Ratzingera z kard. Kasperem już jako przewodniczącym Papieskiej Rady ds. Jedności Chrześcijan, gdzie Ratzinger był gorącym zwolennikiem zasady priorytetu Kościoła powszechnego przed Kościołem lokalnym. Kard. Kasper wystąpił wtedy ze swoją odważną tezą, mówiąc - owszem, ale nie tak jak uważał Ratzinger, priorytet ontologiczny, lecz raczej scjentystyczny, priorytet w aspekcie poznawczym. Bardzo przekonywająco uzasadnia tę myśl: Kościół uniwersalny występuje tylko w Kościele lokalnym i Kościół uniwersalny jest niesiony przez Kościół lokalny i jest to swoistego rodzaju paradoks. To, co jest powszechne, istnieje w tym, co jest ukonkretnione - na tym polega tajemnica chrześcijaństwa, odwiecznego Słowa, które stało się Ciałem. Ich dyskusja ukazała się w formie trzech artykułów na łamach L'Osservatore Romano. Zależało mi też na tym, żeby w Papieskiej Radzie ds. Jedności Chrześcijan znalazł się wreszcie ktoś z kraju Lutra. I rzeczywiście, Biskup Rottenburga-Stuttgartu został najpierw jej sekretarzem, a potem po kard. Edwardzie Idrisie Cassidym przejął urząd prezydenta Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan. Warto zauważyć zróżnicowane podstawy filozoficzne obydwu tych teologów. Benedykt XVI opiera się mocno o myśl św. Augustyna, stąd jego teologia skłania się w kierunku idealizmu, a konsekwencją tego jest teza o pierwszeństwie ontologicznym Kościoła uniwersalnego. Natomiast kard. Kasper inspiruje się raczej nowoczesnym tomizmem i jest arystotelesowskim realistą, a konsekwencją tego jest jego teoria o priorytecie poznawczym, a nie ontologicznym.
Jeśli chodzi o relacje Benedykta XVI z Kościołem niemieckim i austriackim, to i w tym przypadku jest on "mężem opatrznościowym", ponieważ zna dobrze mentalność zachodnią. W tej refleksji teologicznej dochodzi czasem do ostrych kontrowersji, niejednokrotnie bardzo głębokich. On może temu zapobiec, może pomóc przypominając, także swoją osobą, aby niektórzy teolodzy - zwłaszcza ci radykalni - nie zapomnieli, iż autentyczna teologia bez pokory się nie odbędzie. Im teolog jest większy i potężniejszy, tym musi być pokorniejszy, bo jest tylko sługą prawdy, jest jej współpracownikiem. Teolog nie tworzy prawdy, bo prawdę objawia nam sam Bóg. Źródłem wszelkiej prawdy jest nie kto inny jak Bóg Trójjedyny.

- Kard. Ratzinger to człowiek kultury. Wydaje się, że ma bardzo podobne podejście do spraw kultury jak Jan Paweł II. Czy to pomoże Ojcu Świętemu w prowadzeniu Kościoła?

- Myślę, że to zamiłowanie do kultury mocno pomoże w jego posłudze, zwłaszcza w prowadzeniu Kościoła. W samym rdzeniu pojęcia słowa "kultura" jest kult. Nie ma bowiem autentycznej kultury bez pewnego kultu w odniesieniu do najwyższej wartości. A źródłem najwyższych wartości zawsze jest Bóg. Autentyczny człowiek kultury, autentyczny jej przedstawiciel, któremu bardzo zależy na rozwoju kultury, na jej krzewieniu, umacnianiu, nie może w ostatecznym wydźwięku być ateistą, tworzyć w próżni, bo wie, że te wartości, które kultura w taki czy inny sposób przez prawdę, dobro i piękno chce uwydatnić, one muszą mieć metafizyczne zakotwiczenie. Benedykt XVI w tej dziedzinie może wiele osiągnąć, gdyż jest bardzo podobny mentalnością do Jana Pawła II. Odważę się stwierdzić, że Jan Paweł II był więcej człowiekiem piękna poetyckiego. Natomiast Benedykt XVI kulturę pojmuje bardziej generalnie, całościowo - integralnie patrzy na kulturę w oparciu o prawdę, dobro, piękno i miłość. Dla niego również piękno decyduje w dużej mierze o kulturze artystycznej, też jest - tak jak Ojciec Święty podkreślał za Cyprianem Kamilem Norwidem - "kształtem miłości". Pod tym względem dużo przejął on od Hansa Ursa von Balthasara, ale w sposób twórczy: bardzo go cenił nigdy go nie kopiował, potrafił w dziedzinie swojej wizji kulturowej i w swojej teorii kultury uwydatniać własne proprium i tę kulturę jeszcze bardziej uczynić na miarę naszych czasów. Zawsze miał na uwadze rozwój kultury, pragnął czynić ją atrakcyjną i nigdy nie odrywać jej od sacrum, od Kościoła. Przestrzenią autentycznej kultury w dziejach zawsze była przestrzeń eklezjalna. Zawsze był tego świadom i wiedział, jak ukazać to dzisiejszemu człowiekowi, jak go przekonać i zachęcić do tego, żeby kulturze nie odbierał dynamicznej i wewnętrznej siły dalszego rozwoju i sprostania wyzwaniom dzisiejszego czasu.

- Na Mszy św. inaugurującej konklawe kard. Ratzinger ustosunkował się do pewnych problemów współczesności, m.in. do problemu relatywizmu. Czy ten sposób patrzenia na współczesne problemy pomoże Kościołowi w odnalezieniu swojego miejsca w dzisiejszym świecie?

- Może pamiętamy jeszcze niektóre, pełne oburzenia komentarze, na co on sobie w swoim kazaniu pozwala, jakby dyktując przyszłemu papieżowi sposób postępowania: czym się powinien przede wszystkim zajmować, jaka będzie rzeczywistość, z którą zostanie skonfrontowany (jakby przez to tworzył mu pole działania i zobowiązywał do takich czy innych sposobów zachowania). Zarzucano mu, że w pewnym sensie wytycza program dla przyszłego papieża. A on - choć na pewno nie przypuszczał, że to jemu przyjdzie pokonywać te wszystkie trudności, także owo wielkie niebezpieczeństwo relatywizmu - bardzo rzeczowo nakreślił jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary sytuację Kościoła w tym konkretnym dziejowym momencie. Jednym z bolesnych procesów jest tu relatywizm, który przesunął się i zagnieździł także w zakresie teologii i w przestrzeni Kościoła. A jest on zabójczy, jest niczym trucizna, która odbiera człowiekowi orientację; relatywizm dogłębnie nie jest w stanie nadać sensu życiu ludzkiemu, dziejom człowieczeństwa i historii światowej; nie jest w stanie stworzyć jednoznacznych perspektyw, które by na sposób ewangeliczny, czyli radosny, przedstawiały i pozwalały rozwijać problematykę eklezjalną, ogólnoteologiczną i kulturową we współczesnym świecie. Dlatego kard. Ratzinger uważa relatywizm za tak niezwykle groźne zjawisko. To, co już Jan Paweł II też mocno uwydatniał i przed czym chciał uchronić Kościół i teologię, Benedykt XVI kontynuuje, zaś jako teolog systematyczny, ma może jeszcze bardziej wyostrzony sposób podejścia niż Jan Paweł II.
Należy pamiętać o tym, iż Jan Paweł II już po trzech latach posługiwania abp. Ratzingera w Monachium-Freisingu poprosił go, żeby został przewodniczącym Kongregacji Nauki Wiary. Odmówił wtedy, twierdząc, że nie jest jeszcze gotowy, poza tym zaledwie trzy lata jest w diecezji, a przecież zobowiązał się jej służyć. Kiedy jednak po następnych trzech latach przyszło wezwanie na prefekta Kongregacji Nauki Wiary, postawił ponoć już tylko jedno pytanie Papieżowi Janowi Pawłowi II: czy będzie mógł nadal uprawiać teologię. Stanowiła ona niezbywalną cząstkę jego życia, dlatego pytał, czy będzie mógł nadal pisać, czy będzie mógł dyskutować jako niezależny teolog, będąc równocześnie prefektem Kongregacji Nauki Wiary. Wtedy Ojciec Święty miał powiedzieć: dowiem się, czy można jedno z drugim pogodzić. Bardzo szybko też mu odpowiedział: jest to do pogodzenia. Wtedy kard. Ratzinger przyjął to niełatwe zadanie. Pomimo tak wielu ogromnie odpowiedzialnych zadań, już jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary napisał bardzo wiele wspaniałych publikacji, może niezbyt obszernych, ale za to - w pewnym sensie można zaryzykować twierdzenie - niemalże popularnonaukowych, aby wszyscy mieli do nich dostęp. Dzieła te orientowały współczesnego człowieka w zawirowaniach różnych prądów myślowych, gdzie wszystkie podstawy tradycyjnej wiedzy uległy zrelatywizowaniu, zostały jakby "podgryzione", zachwiane. A on zaczął je konsekwentnie porządkować i stabilizować. Swoje dzieła i referaty prezentował na całym świecie i próbował przywrócić ustalony porządek rzeczy. Przed każdym wyjazdem do jakiegoś kraju czy na jakiś kontynent dokładnie studiował kulturę tego miejsca, wczuwał się w mentalność mieszkańców, żeby poznać kontekstualność, w której miał przemawiać. Zawsze zdawał sobie sprawę z tego, że czasem kontekst ma większe znaczenie niż sam tekst, i bez kontekstualności tajemnicy tekstu nie zgłębimy.

- Kard. Joseph Ratzinger jest autorem wielu książek i dokumentów. Czy myśli tego wielkiego teologa i dostojnika z kręgu niemieckiego, zawarte w jego twórczości, znajdują się na styku współczesnej myśli teologicznej i filozoficznej?

- Bezsprzecznie tak, bo Ratzinger jest nie tylko teologiem, ale jest też znakomitym filozofem. Poznał wnikliwie niemiecki idealizm, podobnie zresztą jak niemalże wszyscy wielcy teolodzy niemieccy, których albo doktorat, albo habilitacja dotyczyły spraw idealizmu niemieckiego: krytycznego Kanta, obiektywnego Schellinga, subiektywnego Fichtego czy logicznego Hegla. On zajmował się głównie Augustynem, jest zatem raczej platonikiem, opowiadającym się za poznaniem intuicyjnym. Wszystkie sprawy ludzkie są nie tylko sprawą rozumu, ale również sprawą serca. Jego praca doktorska poświęcona była Augustynowi, zaś praca habilitacyjna dotyczyła poglądów Bonawentury. Świadomie opierał się na takiej myśli filozoficznej, bo żywił przekonanie, że platonizm jest jakby bliższy myśli chrześcijańskiej i sposobowi jej sformułowania, stąd może jej oddać większe usługi niż czysty arystotelizm, nawet ten schrystianizowany. Ale w swoich przemyśleniach czerpie zarówno z pierwszego, jak i z drugiego kierunku myślowego, potrafi je doskonale syntetycznie łączyć. W swoich przemyśleniach zawsze musiał łączyć filozofię z teologią.
Przypomnę raz jeszcze jego słynną dyskusję, która wywołała ogromne zainteresowanie i była zaskoczeniem zarówno w świecie filozofów, jak i współczesnych wielkich teologów - rozmowę z Jürgenem Habermasem. Warto wiedzieć, że jest on liczącym się dziś na Zachodzie filozofem, nadającym ton wizji filozoficznej w przyszłości. Kard. Ratzinger zachwycił go wtedy potęgą i głębią swych filozoficznych idei, sposobem ich interpretowania i łączenia z myślą teologiczną. Dlatego to stanowić będzie zapewne mocną stronę jego pontyfikatu: potrafi zachwycać siłą swojej wizji przyszłości i odpowiedniego wskazywania drogi ludziom Kościoła, jak pójść ku przyszłości wiekuistej.

- Papież musi inspirować duszpastersko cały Kościół, jak to czynił Jan Paweł II. Czy nowy Papież będzie duszpasterzem świata?

- Musi nim być jako cooperator veritatis. A kto podjął się na serio zadania współpracy z prawdą, zdaje sobie sprawę, że prawda dotyczy zawsze całej ludzkości i całego świata. Stąd będzie chciał służyć nie tylko jednemu kontynentowi - Europie, ale Kościołowi uniwersalnemu, powszechnemu, i do tego zadania jest dobrze przygotowany. Doskonale orientuje się w problemach poszczególnych kontynentów, w ich filozofii, teologii, eklezjalności, zna ich zwyczaje, a w związku z tym wie, jak wielkie stoi przed nim wyzwanie. Jako papież musi być nie tylko duszpasterzem świata, ale pragnie pójść jeszcze dalej - pełnić rolę autentycznego "współpracownika prawdy". A z tego zadania wynika, że musi być także "współpracownikiem dobra i piękna".

- Jak kard. J. Ratzinger postrzegał problemy Europy, Afryki, Ameryki, zwłaszcza Południowej, w swojej pracy na Watykanie - np. sprawę inkulturacji?

- Benedykt XVI jeszcze jako kardynał zawsze chętnie podejmował zadania studiowania, dyskutowania, pisania - po prostu uprawiania teologii. Świadczą o tym jego wyjazdy z referatami w różne miejsca świata (języki angielski i francuski zna niemal równie dobrze jak niemiecki; jest jedynym niefrancuskim kardynałem, który jest członkiem Académie Française - a jest to znaczące wyróżnienie, to wyraz uznania dla kogoś za piękno jego języka i znajomość literatury francuskiej). Gościł na wszystkich kontynentach, organizował tam kongresy teologiczne. Na takim europejskim kongresie przygotowanym przez niego byłem jako przedstawiciel Polski; podobne kongresy zorganizował w Afryce, Stanach Zjednoczonych, Ameryce Południowej, Australii. Ta otwartość sprawiła, że zna wszystkie punkty widzenia, nie tylko europejskie, ale także afrykańskie, azjatyckie, amerykańskie. A co do Europy - to myślał o niej bardzo podobnie jak jego poprzednik Jan Paweł II. Podobał mu się zwłaszcza postulat, żeby Europa wreszcie nauczyła się oddychać oboma płucami - tradycji Wschodu i Zachodu. Opatrzność Boża ma swoje drogi. Płuco tradycji Wschodu zostało zdynamizowane przez Jana Pawła II. Teraz kolej na płuco tradycji Zachodu - zsekularyzowanego, zeświecczonego, zrelatywizowanego, które domaga się odnowy. Dzięki augustynizmowi usiłował on zresztą zawsze te dwa aspekty łączyć. Ale zdaje sobie sprawę, że także to płuco tradycyjne, zachodnie musi zostać zdynamizowane. Posługując się językiem naszych śląskich poetów, można by jego zadanie określić tak: Nie wolno zapomnieć o tym, że liczy się nie tylko rozum, odseparowany od serca, ale liczy się przede wszystkim serce myślące i rozum kochający. "Przebudź się, serce moje, i pomyśl!" - napisał już w XVII wieku Andreas Gryphius. Wielkością Benedykta XVI jest również ta właśnie integralna wizja rozumu i serca.

- Ciągle aktualna jest w Kościele sprawa Soboru. Jan Paweł II w wielu dokumentach był kontynuatorem myśli Vaticanum II. Jak to może wyglądać u nowego Papieża?

- Z całą pewnością to dzieło będzie prowadził nadal. On zdaje sobie sprawę z tego, że zaledwie cząstkę z dziedzictwa Vaticanum II zdążyliśmy wprowadzić w życie w Kościołach lokalnych na poszczególnych kontynentach. Od czasu do czasu pojawia się dziś wołanie o III Sobór Watykański, a przecież my nawet nie zdołaliśmy jeszcze wprowadzić w codzienne życie tego potężnego potencjału, tego kapitału myśli, jaki niesie Sobór Watykański II. W związku z tym Benedykt XVI będzie chyba uważał za jedno z najważniejszych zadań realizację przesłania Soboru Watykańskiego II na potrzeby okresu współczesnego przełomu, przy współpracy wielkich umysłów teologicznych, zdając się na sensus Ecclesiae, przede wszystkim jednak ufając mocy działania Ducha Świętego.
Ostatnie dzieło Ratzingera - mam je pod ręką (ukazało się miesiąc temu) - to Wartości w czasach przełomu, z charakterystycznym podtytułem: Stawić czoło wyzwaniom przyszłości. Warto po nie sięgnąć, by przekonać się, jak pięknie wypowiada się w nim o Europie, jak wspaniale mówi o ogólnym posłannictwie ewangelicznym Kościoła w dzisiejszym świecie - i to, co godne jest podkreślenia: z wyraźnie optymistycznym tonem. Dlatego też odważę się powiedzieć, że nawet zgadzam się ze stwierdzeniem - tylko je precyzując nieco inaczej - że jest on w sprawach wiary i w sprawach prawdy integrystą, ale w znaczeniu integralnego ujęcia prawd wiary, a nie wybiórczego tylko do nich podejścia pod wpływem jakiejś mody czy skłonności współczesnego świata. Natomiast w sprawach miłości jest progresistą, a w sprawach nadziei - radykalnym optymistą. Właśnie takiej postawy świat od Kościoła oczekuje przez wprowadzanie dzisiaj nauki soborowej w życie, przez pełne wykorzystanie bogactwa Soboru Watykańskiego II. Nie trzeba się obawiać dalszej realizacji myśli soborowej, ale do tego potrzeba naprawdę głębokiej wiedzy, mądrości i rzeczowego doświadczenia. Te wszystkie kryteria spełnia Benedykt XVI. Stanowi to integralną cząstkę jego osobowości, a przyczynił się do tego w dużej mierze Jan Paweł II - zwłaszcza w aspekcie teologicznie perspektywicznego myślenia o Kościele powszechnym.

- Dla chrześcijanina, dla kapłana, biskupa czy kardynała ważne jest pytanie o "virtus religionis". Czy można takie pytanie zadać, gdy chodzi o nowego Papieża?

- Myślę, że żaden kapłan, żaden autentyczny chrześcijanin, żaden teolog po prostu nie może nie być vir religionis - homo religiosus. W ujęciu kard. Ratzingera nie można jednak ograniczyć się tylko do określenia virtus religionis, ale pojęcie to musi być ujęte szerzej. Jest to specyficzna virtus theologiae, bo sama religia nie ma koniecznie apriorycznego usakralnienia i zakotwiczenia metafizycznego w źródle wszelkiego bytu. Owszem, ona ukierunkowuje nas na transcendencję, ale teologia dialektyczna, której twórcami są Karol Barth i Emil Brunner, na początku XX wieku mocno akcentowała, że chrześcijaństwo to jest coś więcej niż religia. Bez wiary chrześcijańskiej myślenie czysto religijne nie zdoła przekroczyć progu transcendencji. I do źródła transcendencji sama religia nie jest w stanie dobrnąć.
To dlatego właśnie spośród wszystkich religii uznajemy pierwszeństwo religii chrześcijańskiej. Oczywiście, wszystkie religie są swoistego rodzaju drogami prowadzącymi do Boga. W każdej z nich są ślady obecności Bożej w świecie. Ale sama virtus religionis to jeszcze za mało. Konieczne jest bardziej integralne spojrzenie wertykalne, z góry; wymiar teologiczny musi być decydujący. Swoiste znaczenie ma oparcie na Bożym Objawieniu. Ostatecznie bowiem cała nasza wiedza o Bogu jest wiedzą darowaną nam przez Boga.

- Dziękuję za rozmowę.

"Niedziela" 24/2005

Editor: Tygodnik Katolicki "Niedziela", ul. 3 Maja 12, 42-200 Czestochowa, Polska
Editor-in-chief: Fr Jaroslaw Grabowski • E-mail: redakcja@niedziela.pl