W Świdniku zaczęło się

W 25. rocznicę Lubelskiego Lipca '80

Maria Wrzeszcz

14 sierpnia 1980 r. strajk w Stoczni im. Lenina w Gdańsku zapoczątkował bezkrwawy zryw - cud początku upadku totalitarnego systemu komunistycznego najpierw w Polsce, potem w całej Europie Środkowo-Wschodniej, ze Związkiem Sowieckim włącznie. Mało kto już dziś pamięta, że poprzedziła go fala strajków na Lubelszczyźnie, którą zainicjował WSK Świdnik.


Otwórzcie jasne wrota
Na podmuch życia świeży...
Wyroczny klucz żywota
W narodu rękach leży.

(Maria Konopnicka)


1 lipca 1980 r. w całym kraju wprowadzono znaczną podwyżkę cen niektórych gatunków mięsa i wędlin. Nie ogłoszono jednak żadnego komunikatu na ten temat. Pogorszyło to i tak trudną sytuację bytową społeczeństwa i wywołało akcję strajkową, która swym zasięgiem objęła prawie całą Lubelszczyznę. Rozpoczęli ją 8 lipca robotnicy WSK Świdnik.
Jeden z nich tego dnia rano zauważył, że schabowy w zakładowym bufecie zdrożał z 10 zł 20 gr na 18 zł 10 gr. Z inspiracji Mirosława Kaczana, który jako pierwszy wyłączył maszyny, zastrajkował najpierw Wydział 320. Wiadomość o strajku lotem błyskawicy obiegła cały zakład. Stawały kolejno inne wydziały. Ludzi rozpierała energia, emocje. Prawie cała załoga WSK ruszyła ku budynkowi dyrekcji, śpiewając Międzynarodówkę i Boże, coś Polskę. Ówczesny dyrektor WSK Jan Czogała polecił zgromadzonym zorganizować komitet i ułożyć postulaty. Na czele komitetu - nazwanego wtedy postojowym, by nie drażnić słowem "strajk" - stanęła Zofia Bartkiewicz. W jego skład weszli: Andrzej Sokołowski, Roman Olcha, Zygmunt Karwowski, Alfred Bondos i Urszula Radek - czołowe postacie późniejszej Komisji Zakładowej NSZZ "Solidarność".
Z postulatów wynikało, że nie chodzi tylko o kotleta, lecz także o uczciwość, sprawiedliwość, godność człowieka. Ludzie mieli dość tej władzy, jej kłamstw, krętactw i "zginania karku".
O powrocie do pracy nie było mowy. Cała załoga strajkowała 4 dni. Zgłoszono ponad 600 postulatów, uporządkowanych później w 160 punktach. Domagano się m.in. zmniejszenia różnic płacowych, podniesienia najnizszych uposażeń, poprawy zaopatrzenia miasta w żywność (zwłaszcza w mięso), zlikwidowania przydziałów na artykuły deficytowe, przedłużenia płatnych urlopów macierzyńskich.
Wieść o strajku w Świdniku rozniosła się lotem błyskawicy. W następnych dniach przystąpiły do niego: Fabryka Maszyn Rolniczych "Agromet", Lubelskie Zakłady Naprawy Samochodów, Fabryka Samochodów Ciężarowych, puławskie Azoty, poniatowska "Eda". Protest ten przybrał charakter rotacyjny. Kończył się w jednych zakładach i zaczynał w innych.
16 lipca do strajku przystąpiła lokomotywownia lubelskiego węzła kolejowego. W następnych dniach dołączyły do niej wagonownia, samochodownia, warsztaty, odcinek sieci. Za pomocą wygaszonych parowozów, postawionych na szlakach wiodących we wszystkich kierunkach, kolejarze zablokowali lubelski węzeł. Bezpośrednią przyczyną tego protestu były straszliwe warunki, w jakich pracowali kolejarze. "Remontowaliśmy wagony w kanałach, upaprani po kostki w błocie" - wspominał jeden z nich. Przewodniczącym Komitetu Strajkowego został Czesław Niezgoda, który później stanął na czele MKZ w Lublinie.
Ogólny paraliż miasta przypieczętowały strajki MPK i PKS. W czwartek 17 lipca nie wyjechał z zajezdni ani jeden autobus czy trolejbus - jeśli nie liczyć tych, którymi kierowali dyrektor MPK i członkowie partii.
Do Lublina przybyła delegacja rządowa z wicepremierem Mieczysławem Jagielskim. Przy pomocy ustępstw płacowych doprowadziła 19 lipca do zakończenia protestu. Miasto oblepiono plakatami z apelem do społeczeństwa o zachowanie spokoju i powrót do pracy. Po raz pierwszy na łamach partyjnego organu PZPR Sztandar Ludu ukazały się teksty, z których można było wnioskować, że w regionie coś się wydarzyło. W ponad 150 zakładach pracy zastrajkowało niemal 50 tys. osób. Strajki na Lubelszczyźnie wygasły 25 lipca. Trzy tygodnie później rozpoczęły się na Wybrzeżu.
Strajkujący robotnicy lubelscy wyciągnęli wnioski z doświadczeń radomskich 1976 r. i nie wyszli na ulice. Nie podjęli wprawdzie strajków okupacyjnych. Przychodzili do pracy według grafiku, stawali przy maszynach i... nie pracowali. Potrafili zorganizować się, wyłonić swoich przedstawicieli i na drodze negocjacji obstawać przy swoich żądaniach.
Lublinianie przez cały okres strajku odczuwali głód informacji. Nic dziwnego, że zaczęli masowo kupować odbiorniki tranzystorowe z zakresem fal krótkich. Chcieli posłuchać wieści o swym mieście via Paryż, Londyn, Waszyngton czy Monachium. Zaczęły nawet krążyć dowcipy. "Wiesz, że o naszym strajku piszą w gazecie?" - pytał robotnik swego kolegę. "W której?" - dopytywał zaciekawiony kolega. "W londyńskim Timesie". Robotnicy Lubelszczyzny domagali się także likwidacji sprzedaży towarów krajowych w Peweksie, ograniczenia: służbowych wyjazdów zagranicznych i "wydatków na propagandę wizualną, cele reprezentacyjne, przyjęcia dostojników w zakładach i regionach", nielekceważenia pracowników w zakładzie, niekarania i niezwalniania "za mówienie prawdy", zagwarantowania obrony interesów załogi w organizacjach związkowych. Hasło tworzenia wolnych związków zawodowych zrodziło się później. Jednym z naczelnych postulatów było zapewnienie bezpieczeństwa i nierepresjonowania strajkujących.
Lubelskie strajki obnażyły rzeczywisty charakter władzy, jej biurokratyzację, brak kompetencji, chwiejność i ustępstwa jedynie przed determinacją i siłą.
Ogólnie jednak ludziom nie było do śmiechu - bali się przecież represji, aresztowań. Liczyli się z możliwością konfrontacji siłowej. Mimo tego cieszyli się, że jednak zdobyli się na protest i przeciwstawili się władzy. I wygrali. Jednocześnie zachodziła polaryzacja wewnątrz aparatu władzy, co ułatwiło później - w sierpniu - opowiedzenie się za linią porozumienia społecznego.
Przyniósł również Lubelski Lipiec ostateczne załamanie się propagandy sukcesu i przebudzenie się środowisk inteligenckich, co także zaowocowało miesiąc później.
Wywołana 8 lipca 1980 r. przez "pszenno-buraczaną klasę robotniczą"... lubelska, a właściwie świdnicka "zaraza" rozszerzyła się po miesiącu na cały kraj. Ustępstwa płacowe - poczynione w Lublinie i Świdniku - wywołały reakcję łańcuchową. Nie sposób już było tego procesu zatrzymać. Robotnicy odzyskiwali swoją podmiotowość.

Editor: Tygodnik Katolicki "Niedziela", ul. 3 Maja 12, 42-200 Czestochowa, Polska
Editor-in-chief: Fr Jaroslaw Grabowski • E-mail: redakcja@niedziela.pl