Kiedy pytam o odsetek przyjmujących kolędę, padają bardzo rozbieżne liczby. Jedni kapłani podkreślają, że przypadki odmowy przyjęcia kolędy to absolutne wyjątki; gdzie indziej sięgają one 20-30%. Są parafie, ulice, bloki, gdzie wszystkie drzwi są szeroko otwarte, a kapłan czuje się oczekiwanym gościem. Tradycyjnie nie zawodzą w tym względzie parafie wiejskie oraz miasteczka. W większych miastach jest już z tym różnie; w blokowiskach, na osiedlach - bywa wręcz alarmująco. - Zdarza się, że na całą klatkę mam jedno wejście - mówi Ksiądz Jan. - Więcej się nabiegam niż mam okazję z kimś porozmawiać.
Święto rodzinne czy epizod?
Reklama
- Widać, że ludzie głęboko przeżywają to spotkanie - podkreśla Ksiądz Dariusz. - Świadczy o tym wysprzątane na błysk mieszkanie, odświętne stroje, atmosfera oczekiwania, a potem, po modlitwie i błogosławieństwie, żywa rozmowa, w której domownicy opowiadają o swoich troskach i radościach, często zadają pytania.
Ale bywa też inaczej. Zdarza się, że kapłan zastaje tylko „reprezentację” rodziny; bo okazuje się, że reszta jest w pracy. Niepokoi fakt, że na kolędzie coraz częściej brakuje młodych; rodzice z zakłopotaniem usprawiedliwiają - trening, basen, korepetycje… - Wchodzę do mieszkania i od razu czuję, że jestem intruzem - mówi Ksiądz Michał. - Niby się wszyscy uśmiechają, niby są życzliwi, ale podskórnie czuję komunikat: „Zrób swoje i wyjdź jak najprędzej” - dodaje Ksiądz Jan. Ksiądz Zbigniew opowiada o sytuacjach, w których wystarczy, aby się lekko poprawił na krześle, a domownicy już wstają, bo myślą, że wychodzi…
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Kolędę przyjmują, ale...
Zastanawia fakt, że we wszystkich parafiach reprezentowanych przez moich rozmówców, kolędę przyjmuje znacznie więcej osób niż uczęszcza na niedzielną Eucharystię. Podczas tego jedynego w roku kontaktu z księdzem tłumaczą, dlaczego nie mają czasu na „chodzenie do kościoła”. Argumenty się powtarzają: praca, brak czasu, zmęczenie, w gruncie rzeczy - obojętność na sprawy religijne.
Praca, praca, praca
To jeden z tematów dominujących na kolędzie. Niekiedy jako powód troski, bo właśnie przyszło wypowiedzenie z „Sharpa” i budżet domowy - i tak już bardzo skromny - dozna uszczerbku. Kiedy indziej dla domowników to podstawowy wymiar ich życia i nie sposób o niczym innym z nimi porozmawiać. Są wprost niezdolni, by podjąć inny temat. Na kolędzie widać, jak wielu parafian wyjechało „za chlebem” za granicę.
Ślub nam niepotrzebny
Reklama
Związki niesakramentalne osób po rozwodach to już od lat nic nowego. Obecnie jednak kapłani coraz częściej stykają się z sytuacjami, w których młodzi żyją ze sobą bez ślubu, choć nie mają po temu żadnych przeszkód formalnych. „Tak nam dobrze - ślub nam niepotrzebny” - odpowiadają, zachęcani do zawarcia ślubu kościelnego. „Jako samotnej matce przysługuje mi zasiłek na dziecko, którego nie dostalibyśmy, gdybyśmy się pobrali” - z rozbrajającą szczerością wytłumaczyła to jedna z kobiet Księdzu Jackowi. „Nie mamy pieniędzy. Ślub słono kosztuje” - dodają inne pary. Kiedy jednak ksiądz proponuje im pomoc, zapewniając, że nie muszą składać ofiary, to okazuje się, iż tak naprawdę to dużo kosztuje… wesele. Nieważne, że bez jakiegokolwiek uzasadnienia żyją w grzechu ciężkim. Bardziej niż zerwania więzi z Bogiem lękają się reakcji członków rodziny, którzy mogliby się poczuć urażeni, że ślub nie stał się okazją do podlanej obficie alkoholem uczty weselnej. Na twarzach rodziców i dziadków, którzy chcieliby, aby to inaczej wyglądało, maluje się bezradność i żal. Młodzi ich po prostu nie słuchają.
Zdarzają się też powody do radości. - Owocem tegorocznej wizyty duszpasterskiej w mojej parafii jest decyzja dwóch par żyjących do tej pory w wolnych związkach o zawarciu ślubu kościelnego - mówi Ksiądz Michał.
Co się dzieje z młodymi?
Każdy z kapłanów, z którymi udało mi się porozmawiać, podkreśla, że rzuca się w oczy pewna prawidłowość: pozytywny stosunek do kolędy to raczej cecha osób starszych niż młodszych. To młode małżeństwa znacznie częściej nie przyjmują kolędy. To młodzieży gimnazjalnej i licealnej najczęściej brakuje.
- Jak ksiądz myśli: Czy ci młodzi w miarę upływu lat przemyślą to i owo, i jeszcze powrócą do Kościoła? - pytam.
- Nie, obawiam się, że pokolenie to zaczyna nam się powoli wymykać - odpowiada Ksiądz Jan.
Jak to jest z tą szczerością?
Reklama
W większości przypadków nie ma z tym problemu. Domownicy chętnie dzielą się swymi problemami. Mówią o codziennym wysiłku, by związać koniec z końcem, o podupadającym zdrowiu, troskach związanych z wychowaniem dzieci, niepewności jutra. Niekiedy widać, że długo czekali, by zadać przygotowane, nurtujące ich pytania. Proszą o wyjaśnienie czegoś, co usłyszeli w telewizji lub przeczytali w gazecie. Zadają pytania „katechizmowe”. Dzielą się uwagami na temat życia parafii. Okazują radość z tego, co udało się zrobić proboszczowi.
Czasem jednak dochodzi do żenujących sytuacji. - Czuję, że moi rozmówcy, mimo pięknych uśmiechów i gładkiego obejścia, są nieszczerzy - mówi Ksiądz Zbigniew. - Próbują stworzyć wrażenie, że chodzą do kościoła, ale tak jakoś się dziwnie składa, że nie zauważyli faktu, iż od kilku lat mają… nowego proboszcza. Przyłapani na kłamstwie tłumaczą, że uczęszczają na nabożeństwa do innej parafii.
Zdarza się, że dom, który przez szereg lat nie przejawiał chęci do przyjmowania kolędy, nagle szeroko otwiera swe podwoje. To niechybny znak, że zbliża się czas przystąpienia dziecka do I Komunii św.
Na szczęście takie sytuacje nie stanowią reguły. Moi rozmówcy zgodnie podkreślają, że tym, co dominuje w rozmowach, jest szczerość. Za takie należy uznać również i te przypadki, kiedy do głosu dochodzą pretensje wobec Kościoła. Księża podkreślają, że wolą takie rozmowy, choćby z pozoru prowadzone w agresywnym tonie, niż polukrowaną uprzejmość.
Ofiary pieniężne
Pieniądze zawsze są tak zwanym gorącym tematem, wywołującym wiele emocji i nieporozumień. W przypadku kolędy zasady są jasne: ofiara na rzecz parafii stanowi pewien zwyczaj, natomiast nie jest obowiązkowa. - Nigdy ofiary nie biorę ze stołu - mówi Ksiądz Dariusz. - Często pytam, czy rodzina naprawdę może ją złożyć. A mimo to tak jakoś dziwnie się składa, że często ofiarność jest większa tam, gdzie dochody są niewysokie. Jak zwykle - decyduje nie zasobność kieszeni, lecz pojemność serca…
Za mało czasu
Reklama
Pytam księży, ile odwiedzin mają przeciętnie zaplanowanych na dany dzień. Tu znowu wychodzą różnice między parafiami wiejskimi i miejskimi. - Na wsi zaczynamy wcześniej. Wiadomo - zimą gospodarze mają mniej pracy. Wejść jest niezbyt wiele, ok. piętnastu, więc wszędzie można się zatrzymać i dłużej porozmawiać - mówi Ksiądz Tadeusz.
Ale i w niektórych parafiach miejskich przeciętna liczba to 20-25 wejść, co pozwala zakończyć kolędę o przyzwoitej porze, bez zbytniego pośpiechu. Nie jest to jednak reguła. - W poprzedniej parafii otrzymywałem na dany dzień od księdza proboszcza 70 kart - mówi Ksiądz Jan. - Czy chciałem, czy nie, musiałem utrzymywać ostre tempo i tylko czasem serce się krajało, kiedy w pośpiechu zrywałem się z krzesła, a w oczach domowników widziałem żal, że byłem u nich tak krótko… Osobny temat to kolędy na dużych osiedlach, w parafiach tak liczebnych, że miesiąc kolędy to stanowczo za mało. Tam zdarza się, że kolęda trwa do dziesiątej wieczór i dłużej.
Błogosławiony trud
Styczeń to trudny miesiąc dla księży. - Kolędy nie przerywają normalnej pracy duszpasterskiej - mówi Ksiądz Dariusz. - Sprawujemy nabożeństwa, prowadzimy lekcje w szkole, a po południu idziemy z wizytami duszpasterskimi. Wieczorem ze zmęczenia zasypiam na stojąco. Mimo to lubię ten czas spotkań, wejścia w życie rodzin, bliższego poznania parafian. Później modlę się za tych, których odwiedziłem, za ich potrzeby, troski.
- A mnie jest dość trudno - mówi Ksiądz Jan. - Może to wynika z faktu, że w parafii, w której obecnie posługuję, kolęda przynosi wiele trudnych sytuacji i przeżyć. Boli, że ludzie nie chcą rozmawiać o Jezusie Chrystusie, o tym, jak przeżywają swą wiarę. Wolą uciekać w ogólniki, narzekania. A inny z księży dodaje: - W jednym z domów podjąłem temat troski o wychowanie religijne dzieci. Usłyszałem od gospodarzy: „Ale ksiądz jest w tym roku jakiś poważny”…
Pragnąc dobrze wypełnić funkcję pasterza, proboszcz powinien starać się poznać wiernych powierzonych jego pieczy. Winien zatem nawiedzać rodziny, uczestnicząc w troskach wiernych, zwłaszcza niepokojach i smutku, oraz umacniając ich w Panu, jak również - jeśli w czymś nie domagają - roztropnie ich korygując. Gorącą miłością wspiera chorych, zwłaszcza bliskich śmierci, wzmacniając ich troskliwie sakramentami i polecając ich dusze Bogu. Szczególną troską otacza biednych, cierpiących, samotnych, wygnańców oraz przeżywających szczególne trudności. Stara się wreszcie o to, by małżonkowie i rodzice otrzymali pomoc do wypełniania własnych obowiązków oraz popiera wzrost życia chrześcijańskiego w rodzinach.
Kodeks Prawa Kanonicznego, kan. 529 § 1