Reklama
W homilii hierarcha nawiązał do fragmentu Ewangelii opisującego spotkanie Chrystusa z apostołem Tomaszem, zwracając uwagę, że prezentuje on warty uwagi styl działania dla Kościoła w Polsce. - Jezus nie skupia się na tym, że Tomasz nie jest idealny, nie wyrzuca mu niedowiarstwa, ale wręcz przeciwnie - wychodzi mu naprzeciw i w ten sposób prowadzi do wiary. Niczego nie narzuca, ale pozwala się odkryć jako Pan i Bóg, a Tomasz jest wolny w swojej decyzji - zauważył arcybiskup, dodając: - Wpatrujemy się w statystyki, które co jakiś czas są publikowane, a które dotyczą ilości osób uczestniczących regularnie we Mszach Świętych czy młodzieży chodzącej na katechezę. Jedni z nieskrywaną radością piszą, że to koniec Kościoła, że Kościół przeżywa taki kryzys, z którego się nie podniesie. Inni - najczęściej z naszego grona - zastanawiają się nad tym, jak zatrzymać odchodzących. Myślimy nad różnymi programami, czasem w panice liczymy na to, że politycy i ustanowione prawo pomogą nam w ochronie wartości, jakie niesie Ewangelia, chcielibyśmy, by ludzie mediów czy kultury ewangelizowali poprzez tworzone przekazy. A wszystko - jak nam się zdaje - dla dobra naszych wiernych, by zatrzymać ich przy Jezusie, żeby ułatwiać im życie słowem Bożym, tworzyć klimat sprzyjający rozwijaniu się wiary i chrześcijaństwa. I nie chcemy dopuścić do siebie myśli, że są wśród naszych wiernych osoby, które z różnych powodów mają wątpliwości.
Reklama
Abp Kupny zwrócił przy tym uwagę, że wspomniane wątpliwości mogą być efektem tego, że ktoś doznał zgorszenia lub został źle potraktowany przez ludzi Kościoła. - Zatem ci ludzie nie są niczemu winni. Wątpią i stawiają pytania - podkreślił zastępca przewodniczącego KEP i dodał: - Trzeba mieć w sobie dużo wiary, by powstrzymać się od ich oceniania, a tym bardziej potępiania. Trzeba mieć w sobie dużo wiary, by - jak Pan Jezus - pozwolić im samym odkrywać piękno chrześcijaństwa, delikatnie przed nimi je odsłaniając. Trzeba mieć w sobie dużo wiary, by pozostawić ich wolnymi w wyborze, także wtedy, gdy nie będzie on całkowicie zgodny z naszymi oczekiwaniami.
W dalszej części homilii metropolita wrocławski, przywołując zdanie, zapisane przez św. Jana, iż do wieczernika Jezus wszedł pomimo drzwi zamkniętych, stwierdził, że dziś wielu ludzi z różnych powodów, m.in.: zranienia, zgorszenia, doznanych krzywd, cierpienia, niesprawiedliwych oskarżeń, niepowodzeń, niezrealizowanych planów, zdrady przez kogoś bliskiego zamknęło się w sobie. - Możemy się domyślać, że dziś wielu także zamknęło drzwi swojego serca przed Kościołem i przed Chrystusem. Nie nam ich oceniać. My możemy patrzeć na nich z miłością i nadzieją, że Pan Bóg przychodzi pomimo drzwi zamkniętych, by stworzyć tych ludzi na nowo - mówił abp Kupny, tłumacząc, że odkrycie takiego Boga - Boga Miłosiernego jest jedyną drogą dla Kościoła w wypełnianiu jego misji.
Hierarcha zauważył przy tym, opierając się na Przypowieści o Synu Marnotrawnym, że kiedy mówi się o tym, iż Kościół powinien mieć twarz miłosiernego Ojca, skupia się jedynie na gotowości przebaczania i przyjęcia każdego człowieka. Tymczasem - jak przypomniał zastępca przewodniczącego KEP, pierwszy akt przypowieści to moment decyzji młodszego z braci, by opuścić rodzinny dom, zabrać ze sobą swój majątek i niezwykle bolesna scena zgody na tę decyzję samego Ojca. - Może musimy dojrzewać do tego, by postąpić tak, jak postąpił miłosierny Ojciec. Nie zatrzymywał zbuntowanego syna przy sobie. Bolało go zapewne serce, kiedy ten syn mówił, że zabiera majątek i że dla niego Ojciec już może umierać. Że nie jest mu do niczego potrzebny. Może nawet wbrew sobie, pozwolił mu odejść, jednocześnie pozostawiając otwarte drzwi. Być może wiedział, że wcześniej czy później to wszystko, co synowi oferuje świat, a co go tak pociąga, sprawi, że będzie on nieszczęśliwy i poraniony. Ale też miał świadomość, że kiedy zatrzyma syna siłą, będzie miał przy sobie człowieka zbuntowanego i coraz mniej kochającego - mówił abp Kupny, dodając, że dziś ta historia dzieje się na naszych oczach. - Ludzie, którzy byli wychowani w Kościele, zabierają część z tego, co otrzymali: święcą pokarmy na stół wielkanocny, zachowują jakieś tradycje bożonarodzeniowe, może nawet w środę popielcową przyjmą popiół na głowę, ale tak naprawdę mówią, że nie chcą z nami mieć nic wspólnego. I kiedy różnymi środkami staramy się ich zatrzymać, są na nas jeszcze bardziej źli, bo wydaje się im, że będą szczęśliwi poza naszą wspólnotą. Może trzeba zgodzić się z tym, że niektórzy odejdą. Wiemy jednak, że to wszystko, co im oferuje świat i różnego rodzaju ideologie wcześniej czy później doprowadzi ich do poczucia pustki, braku sensu życia, nie da im pełnego szczęścia i miłosierne oblicze Kościoła polega na tym, że właśnie w takiej chwili będziemy mieli dla tych ludzi otwarte ramiona. Bez wypominania i bez rozliczania, że stworzymy dla nich Kościół, który papież nazywa szpitalem polowym, gdzie otrzymają środki niezbędne do tego, by poczuć się zaakceptowani, przyjęci i bezwarunkowo kochani - wyjaśnił abp Kupny.