Ojciec Michał był znanym muzykiem, a więc pan Bolesław to dusza na wskroś artystyczna - świetnie radzi sobie przede wszystkim z pędzlem, ale i nutami, i z piórem, bowiem poezja to jedna z jego licznych pasji. W tamtym domu przy Lipowej na parterze mieszkał Witold Kamiński, prof. Seminarium Nauczycielskiego, który dobrze znał się z ojcem Bolesława - Michałem, znanym muzykiem. Jako mały chłopiec uczęszczał do Państwowej Szkoły Ćwiczeń, dawnej „podstawówki”. Była to elitarna szkoła, chodziło się w mundurkach, a poziom nauczania był bardzo wysoki. Później było Liceum im. Żeromskiego.
Czas honoru i czas hańby
Reklama
Cetnerowie to stara szlachecka rodzina, niegdyś osiadła na Kresach. Wiele razy udowadniali, że umieją żyć i umierać za Polskę. Nadszedł czas, gdy Ojczyzna znowu była w potrzebie…
- Ojciec mój razem z prezydentem Kielc Stefanem Artwińskim wszedł do Organizacji Orła Białego. Była to organizacja niepodległościowo-wyzwoleńcza - wspomina. Podczas wojny ujawniały się także najniższe ludzkie instynkty. „Witek” - polski konfident zadenuncjował członków Organizacji. Niemcy zorganizowali obławy, podczas których aresztowali i rozstrzelali ponad trzy i pół tysiąca polskich patriotów. Do więzienia trafił także Michał Cetner oraz jego brat, który w tym czasie przebywał w Kielcach. Było to 3 stycznia 1940 r. - W środku nocy policja pomocnicza złożona z folksdojczów, wychowanych na polskim chlebie, „takie szumowiny społeczne w czarnych mundurach”, wpadła do naszego mieszkania i zabrała tatę oraz stryja - wspomina. Nad ranem stryj wrócił. Gdy Niemcy wprowadzali aresztowanych do więzienia przy ul. Zamkowej, jeden z oficerów czytał dokument, na którym wypisane były nazwiska zatrzymanych osób. Na liście był Michał Cetner, ale nazwiska stryja nie było. Skrupulatny Niemiec zatrzymał stryja i kopniakiem wyrzucił go na zewnątrz. - Jak wspominał stryj, był to jedyny przyjemny kopniak w życiu, bowiem uratował go przed śmiercią - mówi. Stryj szybko zabrał dokumenty i wyjechał do Katowic. Dzięki uczniom z konserwatorium, w którym wykładał, przed wojną otrzymał paszport. Wyjechał do Włoch. Italia jeszcze nie była uczestnikiem interwencji zbrojnej. Stamtąd dzięki Ignacemu Paderewskiemu, który zorganizował pomoc polskim artystom, wyjechał przez Szwajcarię do Francji, a później do Anglii. Tam przeżył wojnę, koncertując i tęskniąc za żoną i dziećmi. Po 12 latach wrócił do Polski. Wykładał w Wyższej Szkole Muzycznej we Wrocławiu. Dożył 77 lat.
Takiego szczęścia nie miał ojciec Bolesława. Męczony w śledztwie, po kilku dniach otrzymał wyrok śmierci, podobnie jak prezydent Artwiński. Zostali zamordowani przez Niemców w Dąbrowie koło Kielc.
- Mama szukała informacji o ojcu, ale niestety nikt nie chciał jej udzielić żadnych wiadomości. O tym, że był bity i że zginął, dowiedziała się od palacza, który pracował w budynku należącym do Niemców - opowiada Cetner.
Konfidenta „Witka” dopadła ręka sprawiedliwości. Cichociemny Smolak ps. „Nurek” wykonał na nim wyrok śmierci, wcześniej Polskie Państwo Podziemne siedmiokrotnie usiłowano przeprowadzić zamach na „Witka”. Smolak nie przeżył wojny, jego też ktoś zdradził.
Gdy ojciec Bolesława przebywał w areszcie, do domu Cetnerów na Baranówku przyjechali Niemcy. Postawili rodzinę pod ścianą, kazali podnieść ręce. Wydawało się, że to koniec. Kątem oka Bolesław zerknął na młodszego brata i zaczął się modlić.
- Nagle zrobił się ruch, wszedł szpicel Franciszek Klichowicz. Pochodził z polskiej rodziny, która przez kilka lat przebywała w Niemczech. Wrócili do Polski i postawili dom przy ul. Kwarcianej, obok nas. Okazało się, że właśnie on, Franciszek, nasz kolega, okazał się donosicielem. Powiedział Niemcom, że schowaliśmy puszkę z amunicją - snuje wspomnienia artysta. Przyszedł do domu Cetnerów sądząc, że Niemcy już ich rozstrzelali. Gdy zobaczył ich żywych, zdziwił się. Szukał następnej ofiary, oskarżył Witka Wolskiego, kolegę Bolesława mieszkającego obok. - Niemcy zabrali Witka i zastrzelili go wraz z moim ojcem - mówi Bolesław. Wkrótce opuścił dom. Konfident odgrażał się, że wkrótce Niemcy i na nim wykonają egzekucję. Zamieszkał u kolegi przy ul. Kopernika, później parę miesięcy w piekarni u pana Gajka. W nocy piekło się chleb, a w dzień spało.
Na początku 1940 r. wyjechał do starszego brata Leszka, który pracował w nadleśnictwie w majątku Nieznanowice. Bolesław pracował tam jako sekretarz prywatnego nadleśnictwa Tomasza Karskiego. - Tam zaczęliśmy pracę dla Polski, od Związku Walki Zbrojnej i AK. Właściciel majątku, Tomasz, oficer żandarmerii, siedział w oflagu - wspomina.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Akcja życia
Reklama
- Moim największym dziełem życia było chyba rozminowanie składu amunicji - mówi z uśmiechem. Obok dworca włoszczowskiego kilka hektarów lasu Niemcy odgrodzili zasiekami między stacją Ludynia i Włoszczową i zwozili tam niewyobrażalne ilości amunicji. W składach było wszystko, co Wehrmacht wykorzystywał do zabijania ludzi. Na tydzień przed przyjściem frontu po torach przyjechał rosyjski czołg. Wywołał taką panikę, że Niemcy wysadzili parę składów amunicji. Huk był taki, że wszyscy myśleli, iż rozpoczęła się bitwa.
Poszli z bratem w nocy do płk Sokołowskiego. Chcieli spatrolować ten teren. Dowódca dał polecenie: krótka broń, mundury leśników, latarka, żadnych kontaktów i gdyby coś poszło nie tak, szybko się wycofać. Na teren składów weszli przecinając druty kolczaste. Trafili na pierwszy skład amunicji. Miny i pociski ułożone były na wysokość dwóch i pół metra, długość sześć metrów i szerokość osiem metrów. Skład był zaminowany, nad pociskami wisiały miny talerzowe i zapalniki. Brat Bolesława przy jego pomocy rozminował skład. Znał się na tym, był specjalistą od minerki. Szło im sprawnie. - Do rana rozminowaliśmy aż 120 takich składów z pociskami - mówi. Gdy zaczęło szarzeć, skończyli pracę i wycofali się. Był styczeń. Na śniegu zauważyli leżące zwierzę, myśleli że to ranny jeleń. Okazało się, że Niemcy zostawili głodną krowę. Krasulę postawili na nogi i zagnali do obory. - Przydała się, za nią starszy lejtnant przywiózł nam do Kielc fortepian. Sowiecki sołdat krowę zamienił na wódkę - śmieje się.
O tym, jaka będzie „nowa Polska”, powiedział im jeden z sowieckich oficerów: „kuszat budiet nie bogato, a bibuły i propagandy dużo”. To były prorocze słowa.
„Uroki PGR-u”
Reklama
Po zakończeniu wojny żołnierze Armii Krajowej nadal walczyli o wolną Polskę, z rozkazu gen. Okulickiego, płk Sokołowski ps. „Witold” przeniósł Komendę Główną AK do Częstochowy. Podoficerowie, m.in. brat Cetnera, zostali zaprzysiężeni w NIE. Żołnierze AK byli gotowi na każde wezwanie. Jeżeli tylko dostawali rozkaz, rzucali naukę i jechali na dachach pociągów towarowych i walczyli z Niemcami, którzy ukrywali się jeszcze na zachodzie Polski. - To było niedaleko Kluczborka, zdobywaliśmy bunkier. Było w nim 4 dywersantów, oberwałem. Wyglądało, że to koniec. Pan Bóg jednak nie dał mi umrzeć - mówi. W szpitalu leżał dziewięć miesięcy, wyszedł jako inwalida. Poszedł na studia do Poznania - tam mieszkał jego brat. Rozpoczął kształcenie na pierwszym roku studiów w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych. Niestety, z końcem roku zlikwidowano wszystkie specjalności. Ludowa Polska nie potrzebowała zbyt wielu artystów. Z Poznania udał się do Krakowa na Akademię Sztuk Pięknych, na drugi rok. Chodził na wykłady nielegalnie. Profesor Dobrzański zauważył pilnego studenta i pomógł mu. W drugim semestrze zalegalizował jego „tajne” studiowanie. - Trafiłem na przyjaznego człowieka. W życiu często trafiałem na takich ludzi - podkreśla.
Nadszedł czas obrony dyplomów, był rok 1956. Każdy student otrzymał spis tematów. - Magistrzy sztuki musieli na przykład namalować: „Uroki PGR-u”. No nie! Na to nie mogłem sobie pozwolić! Napisałem do ministerstwa prośbę o zgodę na temat: „Lotnictwo cywilne w służbie społeczeństwa”. Otrzymał zgodę. Rok wcześniej ożenił się ze studentką Haliną z domu Grabską. Skończyła wydział scenografii. Była pierwszym scenografem w kieleckim Teatrze Kubuś.
Znowu w Kielcach
Reklama
Po studiach wrócił do Kielc. Pracował w urzędzie starostwa. Nie zagrzał długo miejsca. Należał przecież w przeszłości do AK. Wyrzucili go z pracy. W tym czasie zrobił kurs dla inspektorów Wojewódzkich Komitetów Kultury Fizycznej. W Kielcach większość osób w WKKF to byli przedwojenni oficerowie. Ale niestety, po małej stabilizacji znowu zaczęły się represje wobec żołnierzy AK i „trzeba było zmienić miejsce postoju”.
Nie mieli mieszkania, ale znowu trafili na przyjaznych ludzi. - Przygarnęła nas Iza Borowska, która przeprowadzała renowacje kościołów - wspomina. Malowali wspólnie polichromie. W trzy osoby w ciągu trzech sezonów pomalowali wnętrze kościoła w Brzegach. Kościół, który zapalił się od pioruna, pieczołowicie został odbudowany staraniem ks. Olesia. Drugim odnowionym kościołem była świątynia parafialna w Jędrzejowie. Proboszczem był ks. Styczeń. Zniszczenia były tak duże, że malowali przez dwa sezony. Pomalowali także wnętrze kościoła w Nagłowicach. - Malowaliśmy także kościół z mojej „wojennej parafii” w Koniecznie. Zniszczony, popękał wzdłuż, miał zniszczone stropy, konserwator wstrzymał prace, trzeba było ściągać, ankrować mury - wspomina.
Pełnił również funkcję prezesa Oddziału Związku Polskich Artystów Plastyków. Poprzednim prezesem był jego wujek. Od razu z Oddziału zrobił Okręg i przyjął do Związku młodych artystów. Włączył twórców z Radomia i Sandomierza. Bolesław dostał mieszkanie na poddaszu, ze ślepą kuchnią, ślepą łazienką, ale jeden z pokoi miał 3.5 m wysokości. Urządził w nim pracownię. Po latach zaczął budować dom.
Przez pięć lat był naczelnym plastykiem Kielc. - Dziwna rzecz, byłem bezpartyjny, ja i mój kolega Nowakowski. Tylko nas dwóch w całym magistracie nie należało do PZPR. Dziś, gdy się spotykamy na kawie, wspominamy tamten czas i mówimy, że nawet wtedy można było mieć zasady i kręgosłup moralny - mówi.
Córka poszła w jego ślady. Ukończyła Liceum Technik Plastycznych. Ma talent po ojcu, ale zajmuje się projektowaniem ogrodów. Pan Bolesław projektuje pomniki. Przede wszystkim na „zlecenie”, a raczej prośbę byłych żołnierzy AK. Projektował także sztandar 4 Pułku Piechoty Legionów.
Teraz pracuje nad pomnikiem pomordowanych Polaków na kieleckim Stadionie oraz pielgrzymkę Jana Pawła II. Monument, który będzie upamiętniał te dwa wydarzenia, wieńczyć będą słowa Papieża wypowiedziane w Masłowie: „To jest moja matka ta ziemia… to jest moja Ojczyzna”.
Jest za co dziękować
Pan Bolesław twierdzi, że żyje dzięki opiece Jezusa Chrystusa. Często wspomina moment, kiedy Niemcy wstrzymali egzekucję. Nikt nie jest w stanie powiedzieć, dlaczego. Uważa, że uratowała ich modlitwa do Jezusa. Takich chwil było więcej. - Leżę w szpitalu, w stanie agonalnym, pobiłem rekord gorączki: 42 stopnie. Leżę po durze brzusznym, odleżyny, nieświadomy i nagle wrócił mi obraz… Widzę brata, jak mi z jego ręki przetaczają krew. Leżałem na chirurgii, dr Majewski wycinał mi żebro „na żywca”, nie mogli mi dać znieczulenia. Po zabiegu wsadzili mnie do dwuosobowej małej klitki. Leżał ze mną ksiądz, chyba się nazywał Nowak. I on mi powiedział ciekawą rzecz, że jeżeli o mnie chodzi - rozmawialiśmy przecież o moich przeżyciach - to czuwa nade mną ręka Pana Jezusa. Jego ręka nadal mnie prowadzi.
Bolesław Cetner
Urodził się 28 czerwca 1924 r. w Kielcach. Studia od 1950 r. w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych w Poznaniu, a od 1951 - w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie. Dyplom w 1956 r. w Pracowni Miedziorytu prof. M. Wejmana. Debiut artystyczny na wystawie Oddziału ZPAP w Kielcach. Od tego czasu pracuje twórczo w dziedzinie plakatu, mozaiki, grafiki i malarstwa, angażuje się w pracę społeczną w ZPAP. Jest inicjatorem powstania w 1961 r. grupy twórczej W-57, której działalność odnotowano w krajowym nurcie sztuki. W 1961 r. zorganizował odrębny Okręg Kielecki ZPAP i otrzymał Krzyż Kawalerski Odrodzenia Polski. Cetner angażuje się w organizację plenerów artystycznych. Jest także autorem wielu ilustracji książkowych i ich opracowań graficznych.
Obecnie uprawia malarstwo akwarelowe, którego głównym tematem jest pejzaż Kielecczyzny.
W następnym numerze sylwetka ks. prof. Józefa Kudasiewicza