Reklama

Polityka

Poprawna politycznie jednogłośność

Niedziela Ogólnopolska 51/2012, str. 12-13

[ TEMATY ]

polityka

DOMINIK RÓŻAŃSKI

Jan Dziedziczak - politolog, polityk, rzecznik prasowy rządu Jarosława Kaczyńskiego, poseł na Sejm VI i VII kadencji

Jan Dziedziczak - politolog, polityk, rzecznik prasowy rządu Jarosława Kaczyńskiego, poseł na Sejm VI i VII kadencji

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: - Wolność słowa i wypowiedzi była jednym z ważniejszych postulatów w Porozumieniach Sierpnia ’80. Po ponad 30 latach narzekamy, że wolność słowa przeradza się w język politycznej nienawiści. Jak Pan, jako polityk, a zarazem specjalista w zakresie polityki informacyjnej i mediów, ocenia to niepokojące zjawisko?

JAN DZIEDZICZAK: - Wolność słowa jest jednym z podstawowych kluczy do wolności jako takiej i dlatego starsze pokolenia moich rodaków tak o nią walczyły, za co ja, jako osoba wychowana w większości po 1989 r., jestem im bardzo wdzięczny. Moim zdaniem, mamy dziś w Polsce poważny kryzys słowa; z jednej strony nadmiar wypowiadanych słów, a z drugiej - coraz mniej znaczenia i głębszej treści w wypowiedziach nie tylko polityków i dziennikarzy, ale także ludzi kultury, uznanych twórców.

- Ostatnio mówi się w Polsce wręcz o zdziczeniu debaty publicznej.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Nasze życie publiczne nie jest gorsze niż gdzie indziej, choć nam się to tak usilnie wmawia. Od samego początku wolnej Polski - od 1989 r. - niektóre wpływowe osoby autorytatywnie stwierdzały, że jako Polacy jesteśmy we wszystkim najgorsi, że polskość znaczy nienormalność. Wciąż używano zwrotu „nasze polskie piekiełko”, sugerując, że wszystkie złe cechy są wyłącznie polskie, tak jakby gdzie indziej ich nie było.

- A twórcy tego „piekiełka” - jak przekonują niemal jednogłośnie wszystkie media - są wciąż ci sami i nie da się z nimi już wytrzymać w jednym kraju (tak mówi dziś polski premier).

- Według jednej z najbardziej absurdalnych teorii, winą za brutalizację życia publicznego obarcza się konserwatywną prawicę. Są też teorie równie często powtarzane i także niesprawiedliwe, upraszczające, relatywizująco-manipulatorskie, że „winni są wszyscy po równo”, bo „prawda leży pośrodku”.

- A gdzie leży ta prawda o „polskim piekiełku”?

- Oczywiście, nie ma samych świętych po żadnej ze stron, ale istotne jest to, kto manipulatorskie teorie od początku wciąż roznieca i jaka jest skala agresji po obu stronach.

- Kto je roznieca?

- Sięgając do faktów, można powiedzieć, że to politycy Platformy Obywatelskiej - dziś tak widowiskowo głoszący „politykę miłości” - rozpoczęli tę skrajną brutalizację życia publicznego. W żadnej innej partii - ani w PiS-ie, ani w SLD, ani w PSL-u - nie ma takich osób, jak były wiceprzewodniczący klubu PO Janusz Palikot, jak Stefan Niesiołowski czy Kazimierz Kutz. Nigdzie poza PO nie pojawiały się sformułowania o dorzynaniu watahy, bydle, hienach cmentarnych, o konieczności wypatroszenia przywódcy opozycji czy wreszcie o szabrownikach rabujących tonący okręt (to ostatnie z wypowiedzi premiera Tuska). Proszę mi wskazać w PiS-ie takie osoby, jak Niesiołowski czy Palikot.

- Czy, Pana zdaniem, polityczne harce Janusza Palikota można przypisać PO?

- Bez wątpienia, był przecież ważnym jej funkcjonariuszem - wiceprzewodniczącym Klubu Parlamentarnego PO, demokratycznie wybranym przez większość parlamentarzystów tej partii, i zapewne byłby nim do dziś, gdyby sam nie odszedł. Na prośbę jednego z tabloidów Janusz Palikot poddał się testowi z wykrywaczem kłamstw. Na pytanie, czy swoje ataki na śp. Lecha Kaczyńskiego, jego brata i innych polityków PiS-u uzgadniał z Donaldem Tuskiem, odpowiedział twierdząco. Według wykrywacza kłamstw, była to prawda. A to znaczy, że inspiracja tej najbardziej brutalnej, „piekielnej” polityki pochodzi od tych, którzy tak bardzo zasłaniają się „polityką miłości”.

- Opisując dziś brutalizację w polskiej polityce - która, jak straszą media, „prowadzi do nienawiści i nacjonalizmu” - znany ekspert medialny, podając przykład Hitlera i Stalina, mówi, że przyczyn tego zła trzeba szukać w najwcześniejszych niepowodzeniach dzisiejszych polityków opozycji. A Pana zdaniem, gdzie tkwi początek zjawiska zwanego dziś wojną polsko-polską?

- Tym początkiem była niewątpliwie niespodziewana porażka PO z PiS-em w 2005 r. Wtedy pojawiła się wreszcie niezwykła okazja do przejęcia realnej władzy przez cały obóz posolidarnościowy. Z tzw. PO-PiS-em, zgodnie głoszącym idee IV RP, wiązały się ogromne nadzieje społeczne; dzięki większości konstytucyjnej mogły być możliwe wszystkie istotne dla państwa zmiany, likwidacja wszystkich postkomunistycznych patologii. Niestety, pewne siły w Polsce, zainteresowane kontynuacją negatywnych efektów polityki Okrągłego Stołu, przerażone wizją realnych zmian, postanowiły zablokować PO-PiS. To wówczas zaczęła się medialna kampania rozbijania PiS-u, kompromitowania jego rządu. To była naprawdę wręcz histeryczna akcja propagandowa na rzecz PO, która podjęła grę nie o Polskę, lecz o zniszczenie PiS-u. Przy okazji uruchomiono cały ten medialno-polityczny „przemysł pogardy”...

- Do dziś media przekonują, że to PO, a nie PiS, chce dobra Polski. I robią to chyba dość skutecznie...

- Mam jednak nadzieję, że ludzie już dostrzegają tę grę do jednej bramki. Z przykrością trzeba powiedzieć, że główne media w wolnej Polsce nigdy dobrze nie spełniały swej roli. Naprawdę zachęcam wszystkich do obserwacji mechanizmów manipulacji medialnej, a już coraz łatwiej dostrzec je gołym okiem, bez specjalistycznego przygotowania. Za naszych rządów, gdy któryś z polityków zrobił jakiś mały błąd, natychmiast obiegała Polskę wieść o kompromitacji PiS-u. Dzisiaj natomiast nawet wielkich błędów partii rządzącej (co, niestety, często się zdarza) media już nie wytykają palcem, tylko mówią, że „politycy się skompromitowali” lub po marksistowsku - że skompromitowała się nasza „klasa polityczna”. Mamy zatem klasyczne rozmywanie odpowiedzialności.

- A przede wszystkim ciężki zarzut, że media nie kontrolują rządzących.

- Tyle że same media zupełnie się tym nie przejmują. W ramach obowiązku i prawa do krytyki mówią co najwyżej, że rządy naszych polityków do niczego się nie nadają, wszyscy politycy są tak samo winni, tak samo źli... Czy jednak na pewno wszyscy? I czy na pewno tak samo? Za naszych rządów jakoś tak nie mówiono.

- Bo media niezmiennie mówią o jątrzącej roli PiS-u. Wciąż niesłusznie?

- Niesprawiedliwie i nieuczciwie! Czasem, gdy gdzieś jednak przebije się stwierdzenie, że „PO zrobiła ogromny błąd”, to zaraz następuje porównywanie z tym „naprawdę okropnym PiS-em”, który „też robił takie błędy”. Ciągle jesteśmy utrzymywani w przekonaniu, że źródłem wszelkiego zła jest PiS i Jarosław Kaczyński osobiście.

- I mówi się wprost, że z tego właśnie źródła bierze się ten dzisiejszy język nienawiści i budzą się nacjonalistyczne demony. Po propagandzie metodą szyderstwa mamy znów propagandę metodą strachu. Kto jest jej głównym kreatorem: politycy czy media?

- Mam wrażenie, że obecnie rządząca partia nie jest tu kreatorem żadnych idei. Jako bezideowy byt polityczny, PO tak naprawdę korzysta ze wskazówek zaprzyjaźnionych mediów, które dyktują jej tzw. wizerunek. Moim zdaniem, PO realizuje dziś wiele pomysłów wielkiej lewicowej gazety i jej ideowych wasali. To te ośrodki opiniotwórcze zapełniają dziś pustkę ideową partii rządzącej.

- Twierdzi Pan, że politycy partii rządzącej dali się sterroryzować mediom, które są już pierwszą, a nie czwartą władzą?

Reklama

- Tak. A to dlatego, że partia rządząca panicznie boi się reakcji środowisk lewicowo-liberalnych, które panują niepodzielnie w polskich mediach tzw. głównego nurtu. Jest ich zakładnikiem, zwłaszcza że nie ma żadnych poważnych dokonań i proponuje mediom tematy zastępcze, proste chwyty z zakresu inżynierii społecznej. Niektóre media, na polityczne zamówienie liberałów, straszą PiS-em (który oddał władzę ponad 5 lat temu!), bez przerwy mówią o wojnie polsko-polskiej. Wyśmiewają tradycyjne wartości i, nie przebierając w epitetach, dyskredytują wszystkich, którzy starają się ich bronić (np. media katolickie). W istocie to media głównego nurtu z premedytacją podsycają wojnę polsko-polską i język nienawiści. Tak, mamy w Polsce swoisty terroryzm medialny. Panuje poprawna jednogłośność.

- Trudno się dziwić, skoro 90 proc. polskich dziennikarzy popiera PO, a większość z nich nie ukrywa nienawiści do PiS-u. Można mówić o patologii tego środowiska?

- Raczej o zniewoleniu i bezmyślności. W wielu redakcjach zanika refleksja, nie mówiąc już o poczuciu misji i służbie prawdzie. Ciekawe jest też to, że o ile na zachodzie Europy czy w Stanach Zjednoczonych politycy i dziennikarze są dokładnie tak samo nielubiani, to w Polsce wytworzono system, w którym nie lubi się tylko polityków (do czego zachęcają dziennikarze i ludzie kultury), a dziennikarze są wręcz gwiazdami i wyroczniami. To wielka zagadka! Bo przecież także u nas są to bardzo podobne, przenikające się nawzajem środowiska.

- I mamy także tzw. demokrację medialną?

- Trzeba by mówić raczej o medialnej dyktaturze. Są na to dowody. Oto Telewizja Trwam, która jest przecież ważna dla wielu milionów obywateli, nie dostaje choćby jednego (na prawie 20) miejsca na platformie cyfrowej - podczas gdy przyznaje się je szczodrze innym, zapewne bardziej poprawnym politycznie stacjom - bo mówi innym głosem i proponuje inne myślenie. A ostatnio zniszczono już także bardzo popularny, lecz nie prorządowy tygodnik „Uważam Rze”... Bo w polskich mediach trzeba mówić jednym, jedynie słusznym, liberalno-lewicowym głosem. Podobno głosem miłości i pojednania, a w istocie głosem pogardy dla inaczej myślących.

- Dlatego po konserwatywnej stronie pojawiają się tak radykalne wypowiedzi, jak ta reżysera Grzegorza Brauna o konieczności rozstrzelania niektórych dziennikarzy?

- Oczywiście, nie przyłączam się do tego rodzaju osądów. Trudno te słowa obronić i jest mi przykro, bo cenię pana Grzegorz Brauna jako bardzo utalentowanego reżysera. Ta wypowiedź, rozdęta przez media i powtarzana bez umiaru, posłużyła dobrze nasilonej obecnie propagandzie straszenia „skrajną prawicą”, w sposób manipulatorski wiązaną z PiS-em, choć przecież politycy PiS-u w ten sposób się nie wypowiadają... Natomiast podobnie „śmiercionośnie” wypowiadali się niektórzy politycy związani z PO: Palikot mówiący o zabiciu i wypatroszeniu Jarosława Kaczyńskiego, Radosław Sikorski mówiący o dorzynaniu watahy czy Bronisław Komorowski, który rozbawiony zapewniał, że z małej odległości to nawet ślepy snajper by trafił w samochód prezydenta Kaczyńskiego. Niestety, moim zdaniem, po tego typu wypowiedziach doszło później do niebywałego wydarzenia - oto były kolega partyjny panów Tuska, Niesiołowskiego, Komorowskiego i Palikota zamordował w łódzkim biurze PiS-u niewinnego człowieka, a drugiego poważnie ranił, tylko dlatego, że osoby te związane były z PiS-em. Wykrzykiwał, że nienawidzi PiS-u, i chciał zabić Jarosława Kaczyńskiego, tylko mu się nie udało. To są skutki prawdziwej mowy nienawiści!

- Czy zgadza się Pan z tytułem w „Uważam Rze”: „Walka o Polskę rozgrywa się w mediach”? A może już przechodzi na ulice?

- Nie chciałbym być złym prorokiem, ale jeśli demokracja szwankuje, jeśli szwankują jej nieodzowne mechanizmy parlamentarne i medialne, to wcześniej czy później wszystko kończy się na ulicy... Mam jednak nadzieję, że tak się nie stanie...

- Pojawiają się całkiem poważne pomysły, aby inaczej myślących - zwłaszcza tzw. prawicowych ekstremistów - wysłać do szpitali psychiatrycznych, bo są niebezpieczni i mogą wyprowadzić niezadowolone tłumy na ulicę...

- To stara metoda, stosowana jeszcze w czasach Dzierżyńskiego, gdy przeciwników politycznych zamykano do zakładów psychiatrycznych. Dziwię się tym, którzy w wolnej Polsce używają takiej retoryki, języka zbrodniczego systemu bolszewickiego. Na pewno nie grozi nam dziś żaden prawicowy ekstremizm, a jeśli coś naprawdę nam grozi, to tylko to, przeciw czemu Polacy wychodzą dziś pokojowo na ulicę, a o czym mówił Ojciec Święty Jan Paweł II, że demokracja bez wartości przeistacza się w zakamuflowany totalitaryzm.

- Przeistacza się?

- Niestety, tak. I to właśnie przez tych, którzy tak przewrotnie straszą nas prawicowym ekstremizmem. To właśnie przez nich tworzone reformy edukacji czy choćby zmiany w mediach publicznych prowadzą prostą drogą do wychowania społeczeństwa bez wartości, totalnie politycznie jednomyślnego lub bezmyślnego. Społeczeństwa, którym łatwo sterować.

* * *

Jan Dziedziczak - politolog, polityk, rzecznik prasowy rządu Jarosława Kaczyńskiego, poseł na Sejm VI i VII kadencji

2012-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Jesteśmy zniecierpliwieni

Niedziela Ogólnopolska 45/2017, str. 42

[ TEMATY ]

polityka

rząd

Andrzej Hrechorowicz/Kancelaria Prezydenta RP

Weta prezydenckie, zwlekanie z opublikowaniem „Aneksu do raportu z likwidacji WSI”, rozmywająca się reforma rynku medialnego, mająca przywrócić na nim jaką taką równowagę kapitałową, ślimacząca się reforma służb specjalnych, która zaczyna przybierać skarlałe formy... to tylko pewne zjawiska, które nieomylnie wskazują na fakt, że reformy naszego kraju zaczynają grzęznąć. Jaki jest powód tego procesu? Dlaczego ci, którzy jeszcze niedawno prezentowali gorący zapał, teraz niespodziewanie milkną i godzą się na kompromisy? Czy jest to zjawisko, które zawsze pojawia się po przekroczeniu półmetka sprawowania rządów przez reformatorską ekipę?

CZYTAJ DALEJ

św. Katarzyna ze Sieny - współpatronka Europy

Niedziela Ogólnopolska 18/2000

[ TEMATY ]

św. Katarzyna Sieneńska

Giovanni Battista Tiepolo

Św. Katarzyna ze Sieny

Św. Katarzyna ze Sieny

W latach, w których żyła Katarzyna (1347-80), Europa, zrodzona na gruzach świętego Imperium Rzymskiego, przeżywała okres swej historii pełen mrocznych cieni. Wspólną cechą całego kontynentu był brak pokoju. Instytucje - na których bazowała poprzednio cywilizacja - Kościół i Cesarstwo przeżywały ciężki kryzys. Konsekwencje tego były wszędzie widoczne.
Katarzyna nie pozostała obojętna wobec zdarzeń swoich czasów. Angażowała się w pełni, nawet jeśli to wydawało się dziedziną działalności obcą kobiecie doby średniowiecza, w dodatku bardzo młodej i niewykształconej.
Życie wewnętrzne Katarzyny, jej żywa wiara, nadzieja i miłość dały jej oczy, aby widzieć, intuicję i inteligencję, aby rozumieć, energię, aby działać. Niepokoiły ją wojny, toczone przez różne państwa europejskie, zarówno te małe, na ziemi włoskiej, jak i inne, większe. Widziała ich przyczynę w osłabieniu wiary chrześcijańskiej i wartości ewangelicznych, zarówno wśród prostych ludzi, jak i wśród panujących. Był nią też brak wierności Kościołowi i wierności samego Kościoła swoim ideałom. Te dwie niewierności występowały wspólnie. Rzeczywiście, Papież, daleko od swojej siedziby rzymskiej - w Awinionie prowadził życie niezgodne z urzędem następcy Piotra; hierarchowie kościelni byli wybierani według kryteriów obcych świętości Kościoła; degradacja rozprzestrzeniała się od najwyższych szczytów na wszystkie poziomy życia.
Obserwując to, Katarzyna cierpiała bardzo i oddała do dyspozycji Kościoła wszystko, co miała i czym była... A kiedy przyszła jej godzina, umarła, potwierdzając, że ofiarowuje swoje życie za Kościół. Krótkie lata jej życia były całkowicie poświęcone tej sprawie.
Wiele podróżowała. Była obecna wszędzie tam, gdzie odczuwała, że Bóg ją posyła: w Awinionie, aby wzywać do pokoju między Papieżem a zbuntowaną przeciw niemu Florencją i aby być narzędziem Opatrzności i spowodować powrót Papieża do Rzymu; w różnych miastach Toskanii i całych Włoch, gdzie rozszerzała się jej sława i gdzie stale była wzywana jako rozjemczyni, ryzykowała nawet swoim życiem; w Rzymie, gdzie papież Urban VI pragnął zreformować Kościół, a spowodował jeszcze większe zło: schizmę zachodnią. A tam gdzie Katarzyna nie była obecna osobiście, przybywała przez swoich wysłanników i przez swoje listy.
Dla tej sienenki Europa była ziemią, gdzie - jak w ogrodzie - Kościół zapuścił swoje korzenie. "W tym ogrodzie żywią się wszyscy wierni chrześcijanie", którzy tam znajdują "przyjemny i smaczny owoc, czyli - słodkiego i dobrego Jezusa, którego Bóg dał świętemu Kościołowi jako Oblubieńca". Dlatego zapraszała chrześcijańskich książąt, aby " wspomóc tę oblubienicę obmytą we krwi Baranka", gdy tymczasem "dręczą ją i zasmucają wszyscy, zarówno chrześcijanie, jak i niewierni" (list nr 145 - do królowej węgierskiej Elżbiety, córki Władysława Łokietka i matki Ludwika Węgierskiego). A ponieważ pisała do kobiety, chciała poruszyć także jej wrażliwość, dodając: "a w takich sytuacjach powinno się okazać miłość". Z tą samą pasją Katarzyna zwracała się do innych głów państw europejskich: do Karola V, króla Francji, do księcia Ludwika Andegaweńskiego, do Ludwika Węgierskiego, króla Węgier i Polski (list 357) i in. Wzywała do zebrania wszystkich sił, aby zwrócić Europie tych czasów duszę chrześcijańską.
Do kondotiera Jana Aguto (list 140) pisała: "Wzajemne prześladowanie chrześcijan jest rzeczą wielce okrutną i nie powinniśmy tak dłużej robić. Trzeba natychmiast zaprzestać tej walki i porzucić nawet myśl o niej".
Szczególnie gorące są jej listy do papieży. Do Grzegorza XI (list 206) pisała, aby "z pomocą Bożej łaski stał się przyczyną i narzędziem uspokojenia całego świata". Zwracała się do niego słowami pełnymi zapału, wzywając go do powrotu do Rzymu: "Mówię ci, przybywaj, przybywaj, przybywaj i nie czekaj na czas, bo czas na ciebie nie czeka". "Ojcze święty, bądź człowiekiem odważnym, a nie bojaźliwym". "Ja też, biedna nędznica, nie mogę już dłużej czekać. Żyję, a wydaje mi się, że umieram, gdyż straszliwie cierpię na widok wielkiej obrazy Boga". "Przybywaj, gdyż mówię ci, że groźne wilki położą głowy na twoich kolanach jak łagodne baranki". Katarzyna nie miała jeszcze 30 lat, kiedy tak pisała!
Powrót Papieża z Awinionu do Rzymu miał oznaczać nowy sposób życia Papieża i jego Kurii, naśladowanie Chrystusa i Piotra, a więc odnowę Kościoła. Czekało też Papieża inne ważne zadanie: "W ogrodzie zaś posadź wonne kwiaty, czyli takich pasterzy i zarządców, którzy są prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa" - pisała. Miał więc "wyrzucić z ogrodu świętego Kościoła cuchnące kwiaty, śmierdzące nieczystością i zgnilizną", czyli usunąć z odpowiedzialnych stanowisk osoby niegodne. Katarzyna całą sobą pragnęła świętości Kościoła.
Apelowała do Papieża, aby pojednał kłócących się władców katolickich i skupił ich wokół jednego wspólnego celu, którym miało być użycie wszystkich sił dla upowszechniania wiary i prawdy. Katarzyna pisała do niego: "Ach, jakże cudownie byłoby ujrzeć lud chrześcijański, dający niewiernym sól wiary" (list 218, do Grzegorza XI). Poprawiwszy się, chrześcijanie mieliby ponieść wiarę niewiernym, jak oddział apostołów pod sztandarem świętego krzyża.
Umarła, nie osiągnąwszy wiele. Papież Grzegorz XI wrócił do Rzymu, ale po kilku miesiącach zmarł. Jego następca - Urban VI starał się o reformę, ale działał zbyt radykalnie. Jego przeciwnicy zbuntowali się i wybrali antypapieża. Zaczęła się schizma, która trwała wiele lat. Chrześcijanie nadal walczyli między sobą. Katarzyna umarła, podobna wiekiem (33 lata) i pozorną klęską do swego ukrzyżowanego Mistrza.

CZYTAJ DALEJ

Beata Szydło: Unię Europejską trzeba zreformować, ale trzeba to zrobić zgodnie z traktatami

2024-04-30 07:16

[ TEMATY ]

Beata Szydło

Łukasz Brodzik

YouTube

Rozmowa z Beatą Szydło

Rozmowa z Beatą Szydło

Unię Europejską trzeba zreformować, ale trzeba to zrobić zgodnie z traktatami - twierdzi w rozmowie z portalem niedziela.pl była premier Beata Szydło.

Jak dodaje europoseł Prawa i Sprawiedliwości nasz kontynent staje się coraz mniej konkurencyjny pod względem gospodarczym, ale problemów jest więcej, chociażby z demografią.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję