Przez wieki, gdy umierał ktoś, kto prawdziwie kochał Boga i ludzi, nauczyliśmy się mówić: umarł w opinii świętości. O Matce Teresie z Kalkuty mówiono: święta. O papieżu Janie Pawle II świat wołał jednym głosem: „Santo subito”. O ks. Jerzym Popiełuszce ludzie, którzy go znali na co dzień, mówili: siła, którą miał, odwaga, były spoza niego. Jednak postępowanie w sprawach beatyfikacji i kanonizacji - czyli proces prowadzący do ogłoszenia kogoś najpierw błogosławionym, a potem świętym - jest bardzo skomplikowane. Współcześnie w Kościele określa je konstytucja apostolska „Divinus perfectionis Magister” z 25 stycznia 1983 r. Proces beatyfikacyjny może się rozpocząć najwcześniej pięć lat po śmierci kandydata (tylko decyzją papieża okres ten może ulec skróceniu - tak było w przypadku procesu Matki Teresy z Kalkuty i Jana Pawła II). Jest prowadzony przez Trybunał Beatyfikacyjny. Na jego czele stoi postulator, którego zadaniem jest udowodnienie m.in. heroiczności cnót kandydata. Dokumentacja zbierana jest na szczeblu lokalnym w diecezji, do której należał kandydat. Następnie wniosek o beatyfikację przekazywany jest Stolicy Apostolskiej, gdzie rozpatruje go specjalna komisja. Kluczowymi momentami procesu są stwierdzenie heroiczności cnót sługi Bożego oraz kanoniczne stwierdzenie, że za jego wstawiennictwem dokonał się co najmniej jeden cud.
Gdy Jezus przyjął chrzest, otworzyło się niebo i zstąpił na Niego Duch Święty. A potem czystą przestrzeń nad jeziorem wypełnił głos Ojca. W czasie Mszy św. beatyfikacyjnej lub kanonizacyjnej nie słychać głosu Boga Ojca. W sposób fizyczny nie otwiera się niebieskie sklepienie nieba. Jednak możemy być pewni, że właśnie wtedy, gdy Kościół ustami kardynała lub samego papieża ogłasza heroiczność cnót kandydata na ołtarze, niebo otwiera się dla niego, a Bóg, patrząc z miłością na swoje dziecko, mówi: „…W TOBIE MAM UPODOBANIE” (Łk 3, 22).
Pomóż w rozwoju naszego portalu