Mówisz, że życie jest święte. Mówisz z przekonaniem. Od początku do końca, tak jak chce Bóg, mówisz. A dla jasności dodajesz, że kochasz je w każdym przejawie i tchnieniu, nawet to kalekie i niedoskonałe, z wadami genetycznymi i walczące z nieuleczalnym. Potrafisz dyskutować do upadłego z tymi, co chcą je skracać albo nie dają szansy zaistnieć...
A swoje kochasz? Uznajesz, że też święte? Traktujesz jak istnienie niepowtarzalne, inspirujące, oryginalne i fascynujące? Jak dar najpiękniejszy, bo niezasłużony. Kochasz życie w sobie? Celebrujesz je, cieszysz się nim, dbasz o nie? Niesiesz tę radość dalej, zarażasz innych swoim zachwytem tak, by odnaleźli na nowo sens swojego istnienia? Czy częściej mówisz, że tobie trafił się wybrakowany towar, że życie masz nieudane i do bani...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Jak możesz wołać, że życie jest święte, skoro sam nie masz poczucia, że dotykasz świętej materii!? I to świętości najbliższej, jak bicie własnego serca.
Wiem, mnie też wychowano w przekonaniu, że kochanie siebie jest najwyższą formą egoizmu, zarozumialstwa i pychy. Szlachetniej jest poświęcić życie innym, a swoje spakować i wysłać mailem zwrotnym do Pana Boga. Doprawdy? To jakbyśmy z najważniejszego zdania chrześcijaństwa, ze zdania, które jest osnową naszej wiary, przyjęli tylko jego pierwszą część - „Kochaj bliźniego swego...”.
A co z: „...jak siebie samego”?
Reklama
Kochać życie, którym jesteś, to akceptować siebie. To mówić Bogu „dziękuję” za cud, jakim jestem. Bo jesteś cudem, czy się z tym zgadzasz czy nie...
Wiadomo, że nikt nie jest doskonały. Wszyscy mamy jakieś słabości i wredniactwa. Tylko durnie nie zauważają u siebie wad. Nie zmienisz swojego IQ ani wzrostu, ani kształtu czaszki. Lepiej skup się na tym, co można poprawić, a nie na tym, co niezmienialne. Jeśli jesteś cholerykiem, nie staniesz się zapewne łagodnym barankiem, możesz jedynie szlifować swoją cierpliwość.
Pamiętaj o jednym - pokochać siebie, to docenić życie, którego jesteś najpiękniejszym wydaniem. Pokochać życie, jakie zostało ci dane - święte od początku do końca, oświetlone blaskiem Bożego zainteresowania. Trzeba więc podjąć ryzyko i popracować nad drugą częścią przykazania - „...jak siebie samego”.
Przede wszystkim zamknij buzię wewnętrznemu krytykantowi. Nie osądzaj siebie - każdy kiedyś pokochał nie tego, co trzeba i zachował się tak, że do dziś mu wstyd. Porażka to także metoda szukania najwłaściwszych dla nas miejsc i osób. Przestań spotykać się z niewłaściwymi ludźmi. Z tymi, co wysysają z nas szczęście, nigdy nie mają dla nas czasu i nieustannie podważają naszą wiarę w siebie.
Nie oglądaj się za siebie. Pewnych spraw z przeszłości nie naprawisz. Możesz sobie tylko powiedzieć: nigdy więcej. Weź głęboki oddech i postaw się swoim słabościom, lękom i strachom.
Reklama
I nie żyj złudzeniami, zwłaszcza tymi o sobie. Jeśli chcesz kochać siebie, musisz być ze sobą całkowicie szczery - no bo jeśli nie ty, to kto? I nie obawiaj się błędów, nie bój się, że ktoś cię zrani i zawiedzie. Pamiętaj, że serce można złamać tylko raz, reszta to zadrapania.
I najważniejsze: nie lekceważ własnych potrzeb, pragnień i marzeń. Jeśli jesteś typem opiekuńczym, wrażliwym i starasz się być dobry - to bądź taki także w stosunku do siebie. Czasem można tak kochać drugą osobę, że zatraca się prawdę podstawową - że ty też jesteś istotą wyjątkową, piękną i godną miłości.
Nie czekaj więc na dogodny moment, by realizować siebie - zacznij pisać, śpiewać, tańczyć, pomagać, co tylko tam sobie chcesz. Ta chwila jest najlepsza, by docenić siebie. W ten sposób, stając się szczęśliwym człowiekiem (może tylko odrobinę, ale zawsze), cieszysz się życiem - darem od Boga. I czcisz święte w sobie.