Reklama

Niedziela Małopolska

Dziękuję ci, mamo!

Na Dzień Matki Justyna jedzie podziękować Maryi za wszystkie wysłuchane modlitwy, które zanosiła, odmawiając Nowennę Pompejańską. Zwłaszcza za tę jedną - o życie taty błagały przez 54 dni wspólnie z mamą, ze łzami, na kolanach. - Do Pompejów zabieram ze sobą złotą różę i dwie bliskie osoby - Beatkę i Małgosię. To są moje wota - mówi córka Mariana Palucha

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Historię profesora krakowskiej AGH, który będąc na wycieczce w górach doznał rozległego zawału, opisaliśmy w artykule „Drugie życie Mariana” („Niedziela Małopolska” nr 6/2013). Jego córka Justyna dopisuje ciąg dalszy tej niezwykłej opowieści…

Prosić i dziękować

- Jadę do sanktuarium Matki Bożej Pompejańskiej, żeby podziękować Maryi za wysłuchanie mojej Nowenny. Odmawiałam ją nie po raz pierwszy, ale po raz pierwszy na kolanach i z płaczem. To była modlitwa za umierającego tatę, któremu lekarze nie dawali kompletnie żadnych szans.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

O Nowennie Pompejańskiej dowiedziałam się w 2008 r. od mojej siostry Dominiki. Mówiła, że trzeba odmawiać Różaniec przez 54 dni. Potrzebna jest naprawdę duża intencja, bo niełatwo mówić codziennie trzy części Różańca (można cztery, ale jak powstawała Nowenna, były trzy). To są w zasadzie 3 Nowenny błagalne, bo przez 27 dni prosi się o wysłuchanie bardzo konkretnej intencji, a 28. dnia zaczyna się 3 Nowenny dziękczynne. Nawet jeśli nie jest się jeszcze do końca wysłuchanym, trzeba z wiarą dziękować i ufać, że to wszystko się spełni.

Reklama

Pierwsze Nowenny odmawiałam w ważnych sprawach bliskich znajomych: ks. Romana, który się bardzo rozchorował, Dorotki walczącej z nowotworem. Taką najbardziej „spektakularną” była Nowenna za Grzesia. Pracowałam wtedy przy „Nocy świętych” - było to wydarzenie organizowane przed uroczystością Wszystkich Świętych w parafii bł. Anieli Salawy w Krakowie. Przygotowywałam je z pewną znajomą i tylko dlatego miałyśmy do siebie numery telefonów. Była w 5-6 miesiącu ciąży. Któregoś wieczoru dzwoni cała zapłakana... Mówi, że właściwie nie wie, dlaczego do mnie telefonuje, może dlatego, że męża nie ma jeszcze w domu. Okazuje się, że traci dziecko, które nosi, bo lekarze muszą jej usunąć nerkę. Mówię: „Słuchaj, ale jest Nowenna Pompejańska”. Ona na to, że nie da rady się modlić, bo czuje się teraz zbyt rozbita… Choć znałyśmy się krótko, zaczęłam kalkulować: skończyłam studia, nie mam jeszcze pracy, mam czas, co mi zależy, mogę się pomodlić za nią, a właściwie za jej dzieciątko. Sytuacja była trudna dlatego, że już następnego dnia miała się odbyć operacja. Byłam więc trochę zdenerwowana - tak stawiać Matkę Bożą pod murem? Nie za 27 dni, ale już, natychmiast potrzebuję cudu! Zaczęłam się modlić. Lekarze wciąż odsuwali termin operacji - w czwartek powiedzieli, że decyzja zapadnie we worek, i tak przez kolejne dni, aż ciąża pięknie dobiegła końca. Dzieciątko się urodziło, ma na imię Grześ, jest cudny i zdrowy.

Po tym wydarzeniu wiele osób z mojej wspólnoty (należę do Odnowy w Duchu Świętym) zaczęło modlić się Nowenną Pompejańską w różnych sprawach. Wiedzieliśmy, że pojedziemy do Pompejów, że zrobimy taką pielgrzymkę. No, ale przyszedł 9 września 2012 r. - wypadek taty...

Róża

Tamte Nowenny odmawiałam różnie, tak jak miałam czas, np. gdy szłam do pracy. A tę modlitwę zanosiłyśmy z mamą ze łzami, na kolanach przed ikonami Matki Bożej i Pana Jezusa, które pojawiły się w naszym domu z okazji 40. rocznicy ślubu rodziców (jedną dostali od dzieci, drugą sprezentowali sobie sami). Myśmy się modliły o cud uzdrowienia i ufałyśmy Matce Bożej. Tata wciąż żył, chociaż codziennie mówiono nam, że on już powinien umrzeć. Cały czas byliśmy na krawędzi...

W trakcie Nowenny, gdy sytuacja taty wciąż była jeszcze bardzo ciężka, ja nagle wiem, że mam kupić jako wotum za jego życie złotą różę i zawieźć ją do Pompejów. Nigdy nie kupiłam Matce Bożej niczego, co zostałoby jako znak dla innych, że Ona nas wysłuchuje. Zgadzam się natychmiast, kończę modlitwę tego dnia i przytomnieję - ale ja przecież nie mam pieniędzy na złotą różę. Jak ja ją zawiozę do Pompejów? Nie zarabiam tyle, żebym ją mogła spokojnie zawieźć. Ale obiecałam, że pojadę, to pojadę!

Reklama

W międzyczasie tato powolutku dochodzi do siebie, w styczniu wychodzi ze szpitala. Wiem więc, że jeszcze w tym roku muszę pojechać do Pompejów. Również w styczniu wpadają mi w ręce podarowane pieniądze, 800 złotych. W pierwszej chwili nie wiem, na co je wydać, bo wszystko najpotrzebniejsze mam. Ale w momencie przypominam sobie - róża dla Matki Bożej!

Chciałam piękną, rozłożystą, bujną. Wiedziałam, że nie stać mnie na taką, jaką bł. Jan Paweł II podarował Maryi w Kalwarii czy w Częstochowie. Dowiaduję się jednak od bratowej Beatki, która pracuje jako konserwator zabytków, że w kościołach nie ma nic ze szczerego złota, wszystko jest nim jedynie pokrywane. Dlatego dochodzę do wniosku, że kupię różę ze srebra, natomiast Beatka pokryje ją złotem. Idę do jubilera, pytam, czy mają takie róże. Wyciąga jedną z gabloty. Jest dosyć ładna, ale ma bursztynowy pąk. Proszę więc, by mi zamówił całą srebrną. Gdy przychodzę po kilku dniach, jubiler wyciąga granatowe pudełeczko, niewielkich rozmiarów (małe rozczarowanie: myślałam, że będzie większa!). Otwiera je, a ja …zamieram. Widzę, że cały pąk jest już złoty. Mówię: „Ale proszę pana, umawialiśmy się na srebrną różę!”. I znowu zaczynam się śmiać, ponieważ ona tak naprawdę miała być złota! „Czy to jest najpiękniejsza, jaką pan znalazł?”. Odpowiada, że tak. Wystarczyło pieniędzy, które na nią dostałam. Na pożegnanie pytam jeszcze, czy ona jest wykonana w Polsce. Okazuje się, że sprowadzono ją z... Włoch. Odwożę więc Matce Bożej różę do jej ogródka...

…oraz inne wota

Reklama

No to różę już mam, ale trzeba jeszcze jakoś dostać się do Pompejów. W pracy tak się poskładało, że jest bardzo mało czasu na urlop. Sprawdzam pielgrzymki, są długie, bardzo drogie - nie ma szans. Brat mi podszeptuje, żebym poleciała tanimi liniami lotniczymi. Z uwagi na oszczędność czasu, chciałam, żeby lot był z południa Polski. Piotr szuka w Internecie i mówi, że takich połączeń brak. Kilka razy go proszę - „Sprawdź jeszcze raz”. Będąc w pracy, dostaję sms: „Właśnie otwierają linię Katowice-Neapol, ceny promocyjne w dwie strony 300 zł, wyjazd na Dzień Matki, lecisz?”. „Lecę!”.

Wtedy myślałam, że polecę sama. Ale tego samego dnia mieliśmy we wspólnocie adorację. W trakcie modlitwy pojawia się przeświadczenie, że mam zabrać ze sobą jeszcze dwie osoby. Proponuję im wspólny wyjazd. Wyrażają zgodę, bardzo się cieszą.

Brat zakłada więc pieniądze za dodatkowe bilety, których nie można oddać. Następnego dnia dowiaduję się, że jedna z tych osób ma kłopoty materialne, a druga nie jest pewna, czy tak naprawdę ma ochotę znaleźć się w Pompejach. Zaczynam bić się z myślami - no to jak to jest, nie mogłam sama spokojnie pojechać i zawieźć Maryi różę? Przez tydzień walczę ze sobą. Potem przychodzi światło, że ta róża to żadna moja zasługa - pieniądze dostałam, jubiler ją sprowadził. Jakie tutaj dziękczynienie za życie taty? Po prostu żadne. Moim wotum jest zawieźć Matce Bożej te dwie osoby, które bardzo tego potrzebują. One tam mają być. No i przyszło uspokojenie. Wyjazd za tydzień, hotel zarezerwowany, nazywa się „Albergo Pace” i jest niecałe 100 metrów od sanktuarium. Zostaniemy tam 4 dni.

Na Dzień Matki

Myślałam, że jadę podziękować za mojego tatę. Ale potem zaczęły mi się przypominać osoby, za które Nowenna została odmówiona. „Widziałam Artusia” - to sms, który niedawno dostałam od siostry. Chłopczyk miał białaczkę. Gdy się kiedyś o tym dowiedziałam, mówię siostrze: „Będę się modlić za niego, powiedz też rodzinie, żeby się modliła”. Odmówiłam pompejańską i zapomniałam o Artusiu. No i tuż przed wylotem do Włoch dowiaduję się, że Artuś ma się dobrze… Nowennę odmówiłam za prawie wszystkich z rodziny, za niektórych po kilka razy, m.in. za mamę, która miała nowotwór złośliwy, ale wyłapany w takim momencie, że operacja wszystko załatwiła. Wtedy modliliśmy się razem z tatą…

Jadę więc dziękować nie tylko za tę jedną wysłuchaną Nowennę, ale za wszystkie. Nie mogę o nikim zapomnieć. Układam więc listę złożoną z imion tych, za których chcę podziękować. Mam też drugą listę osób, których sprawy chcę przedstawić Matce Bożej w Pompejach w dniach 21-25 maja. To jest bardzo dobry termin. Lecę do Mamy, i chcę, żeby Ona miała tę różę i to podziękowanie na Dzień Matki. Ale mam też swoją mamę ziemską, u której również trzeba być 26 maja...

2013-05-21 15:29

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Kielce: wystawa „Matki - mężne czy szalone” przy starym kościółku na Białogonie

[ TEMATY ]

matka

wystawa

Kielce

Adobe.Stock

Wystawę plenerową pt. „Matki – mężne czy szalone?” otwarto przy kieleckim starym kościółku na Białogonie. Twórczynią prezentowanych fotografii jest Marta Dzbeńska-Karpińska, pochodząca z Kielc autorka książki pod tym samym tytułem. Problematyka dotyczy kobiet, które pomimo różnych przeciwności zdecydowały się na urodzenie dziecka.

Wystawa i książka opierają się na 26 autentycznych historiach, pełnych dramatyzmu, ale zakończonych szczęśliwie. Ekspozycja stanowiąca rodzaj przejmującego świadectwa o macierzyństwie. Autorka odwiedziła wiele miejscowości w Polsce i Europie. Wystawa będzie dostępna do niedzieli, 8 maja.
CZYTAJ DALEJ

Czy papież umie śmiać się z samego siebie?

2024-12-17 20:18

[ TEMATY ]

wiara

papież Franciszek

żarty

śmiech

homor

autoironia

PAP/EPA

Papież Franciszek

Papież Franciszek

"Jest wiara w humorze" - to tytuł artykułu papieża Franciszka, opublikowanego na łamach dziennika "New York Times" w dniu jego 88. urodzin. Papież napisał, że stojąc przed lustrem najlepiej śmiać się z samego siebie.

W tekście o związku między wiarą a poczuciem humoru Franciszek zauważył ironicznie: "Żarty na temat jezuitów i te opowiadane przez nich są jedyne w swoim rodzaju; może są porównywalne do tych o karabinierach we Włoszech albo o żydowskich matkach w humorze jidysz".
CZYTAJ DALEJ

Jubileusz o. Józefa Szańcy (bez jubilata)

2024-12-18 07:12

ks. Waldemar Wesołowski

O Szańca to zasłużony kapłan w dziele edukacji i katechezy. Wieloletni dyrektor szkół franciszkańskich w Legnicy i zastępca dyrektora wydziału katechetycznego diecezji legnickiej.

Na jubileusz przyjechał biskup świdnicki Marek Mendyk, który wiele lat współpracował z o. Józefem, przedstawiciele rady katechetycznej diecezji legnickiej oraz nauczyciele i katecheci. Okazało się, że jubileusz musiał odbyć się bez jubilata, który nie dojechał z powodów zdrowotnych. Zatem spotkanie było okazją do modlitwy za jubilata, ale też wyrazem podziękowania katechetom, którzy w tym roku odeszli na zasłużoną emeryturę.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję