Reklama

Niedziela Sandomierska

Rekolekcje w duchowości chrześcijańskiej

Rekolekcje – dłuższy czas szczerego otwarcia się przez różne ćwiczenia na bezpośrednie działanie Boga w Jego Słowie, element kanonu chrześcijańskiego życia, dla wielu katolików istotny czas duchowego sanatorium, a równocześnie rzeczywistość banalizowana, niezrozumiana i lekceważona

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Podobnie jak w norwidowskich słowach: „ideał dotknął bruku…”, kwestie przeżywania rekolekcji jawią się w dwóch wymiarach. Jako schodzenie Boga w grzeszną przestrzeń człowieka dla podźwignięcia go, ale też jako sprofanowanie świętego czasu i miejsca własnym dyletanctwem, brakiem zaangażowania i zlekceważeniem czasu naszego nawiedzenia (Łk 19, 44b). Dla jednych to nadprzyrodzone przeżycie jest wyczekiwane i błogosławione, dla innych, – nie tylko dla uczniów gimnazjów i szkół średnich, ale nawet dla katechetów i kapłanów – może to być prawdziwe wyzwanie, czas ofiary, czas trudu, czas wielkich wątpliwości i próby wiary. Stąd nie dziwią duszpasterskie próby poszukiwania formy dla tego czasu duchowego rodzenia się na nowo (por. J 3, 7).

Obdarowywać, a nie grabić

Koncert zespołu hip-hopowego dla młodzieży lub występ Eleni dla starszych, wspólne śniadanie, czy też przedstawienie teatralne, oglądanie wartościowych filmów, a nawet spotkania przy kawie i ciastkach stają się kanwą dla Bożej nauki. Sługa Boży ks. Franciszek Blachnicki, nazywany często jednym z proroków współczesnego Kościoła już od lat 60. XX wieku łączył czas wakacyjnego wypoczynku dzieci i młodzieży, a w latach 70. także rodzin, z czasem duchowej odnowy. W rekolekcjach oazowych zwyczajność, codzienność staje się ćwiczeniem duchowym. Wówczas obieranie ziemniaków, podawanie do stołu, zmywanie naczyń, przygotowanie liturgii i dobrej zabawy na pogodnym wieczorze staje się okazją do przyjrzeniu się sobie i zadaniu pytania: Po co to wszystko robię? Ile w moim życiu jest Boga?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Na oazowych rekolekcjach jest czas na adorację Najświętszego Sakramentu oraz wspólnotowy i osobisty kontakt ze Słowem Bożym podczas Eucharystii, na spotkaniach w grupach i w tzw. Namiocie Spotkania – osobistej modlitwie tekstem Biblii. Mecze, wyprawy w góry, czy konkursy, nie mają na celu wykazania kto tu jest najlepszy, najsilniejszy, ale stają się sposobnością do usłużenia swoim talentem, swoją sprawnością i tężyzną fizyczną. Służą do zbudowania braterskiej wspólnoty, w której oczywistym jest, że „nikt nie ma z nas tego, co mamy razem”. Zatem tylko we wspólnym obdarowywaniu się, nie w egoistycznym „grabieniu” ku sobie stajemy się duchowo bogaci. Jest to prosta forma zrealizowania wskazań nauczania bł. Jana Pawła II, dotyczącego jakości chrześcijańskiego życia, by więcej być niż mieć.

Reklama

Fejs zamiast rekolekcji?

Znamienne są wypowiedzi dzieci i młodzieży, którym często wtórują nauczyciele i rodzice: – W tym tygodniu mieliśmy rekolekcje, więc nie robiliśmy nic w szkole, nie było sensu tam chodzić, wolałem posiedzieć na „fejsie”. Albo: – Tak niewiele czasu zostało do matury, dlatego najlepiej, by klasy maturalne nie brały udziału w rekolekcjach, bo nie zdążymy z powtórkami do egzaminu dojrzałości...

Czy trzeba się dziwić takim postawom? Czy może być inaczej? Owszem, może i trzeba by było inaczej. Wszystko zależy od stanu wiary człowieka. Wiele osób żyje w przekonaniu, że naciśnięcie guzika pilota, czy automatu z napojami radykalnie zmienia rzeczywistość, a nie wymaga przecież wielkiego wysiłku. Oni nie są skłonni do duchowej konfrontacji, do walki na życie i śmierć; do przekonania, że jest moc większa od mojej słabości, na którą w gruncie rzeczy przyzwoliłem i pogodziłem się z nią.

Niezgoda na siebie

Właściwe wejście w czas rekolekcji musi opierać się o uznanie własnej nędzy, grzeszności, pragnienia wzrostu ku dobremu, niezgody na siebie takim, jakim jestem dziś. Owocne przeżycie tego świętego czasu zakłada dążenie wzwyż, do doskonałości, której nie ma miary, bo jej miarą jest Bóg. Jeśli zatem nie ma w człowieku mobilizacji płynącej z ducha, to trudno się dziwić, że wielu odnosi się do rekolekcji, jak do wydarzenia nudnego i nie wnoszącego żadnych zmian w życie.

Święty czas

Spotykamy się dziś z wielkim bogactwem form rekolekcyjnych. Te najbardziej klasyczne i łatwo dostępne każdemu: wiekopostne, czy adwentowe, są adresowane zwykle do poszczególnych wspólnot parafialnych, które żyją szczerą dynamiką ducha w swoich wspólnotach. Odbywają się w środowisku parafii, w miejscu naszego codziennego doświadczania Boga i zmagania się z naszą grzesznością. Mają one za cel przygotować wiernych do odbycia dobrej spowiedzi, do skorygowania błędnych decyzji, do duchowego przeżywania świąt, czy innych uroczystości, np. odpustu parafialnego.

Reklama

Inną formę mają rekolekcje zamknięte. Decydują się na nie poszczególne jednostki lub grupy Kościoła: biskupi, prezbiterzy, klerycy, siostry zakonne, ale też ludzie świeccy, np. maturzyści, oazowicze, itp. Najczęściej wymaga to od nich odizolowania się od świata zewnętrznego, od codzienności, po to by lepiej wejść w głąb siebie, osiągnąć stan lepszego skupienia i pozwolić, by Słowo Boże mogło nas lepiej kształtować. To jakby milowe kamienie, które jednoznacznie i w sposób trwały kierunkują człowieka ku Bogu, ku dobru, ku służbie, ku wytrwaniu w zaparciu się siebie, choć świat podąża zupełnie innymi drogami.

Licząc grzechy, licząc kroki

W życiu Kościoła odnajdujemy też możliwość przeżycia „rekolekcji w drodze”. To określenie odnosi się szczególnie do pielgrzymów. Idea „rekolekcji w drodze” znana jest w Europie już od IX wieku przez „szlak muszli”, czyli wędrówkę do Grobu św. Jakuba Apostoła do Santiago de Compostella w Hiszpanii. W Polsce odnawia się kilka odnóg tego szlaku. Najbardziej znany jest odcinek z Ogrodnik przez Olsztyn, Poznań do Słubic. Inny z Korczowej przez Przemyśl, Kraków, Wrocław do Zgorzelca. Z naszych okolic można włączyć się w tę Drogę na szlaku Lublin-Sandomierz-Kraków. Pielgrzymi idą pieszo, lub jadą rowerami w małych grupach albo samotnie. Istotą tej formy pielgrzymowania jest umiejętność odczytania własnego życia w kontekście postawionego sobie dalekosiężnego celu – dalekiego Santiago. Ważna jest tu umiejętność czytania pierwszej księgi Bożego Objawienia jaką jest przyroda, kosmos. Szczególnego sensu nabiera refleksja, medytacja i modlitwa w rytm kroków piechura wobec przeciwności i niewygód. Znane w Polsce pielgrzymowanie do rozmaitych lokalnych sanktuariów lub na Jasną Górę odbywa się w tym właśnie duchu. Ma jednak bardziej wspólnotowy i świąteczny charakter.

Reklama

Warto wspomnieć jeszcze o rekolekcjach przeżywanych indywidualnie, na samotności. Mogą się one odbywać w uświęconych miejscach, np. w Klasztorze Kamedułów na Bielanach w Krakowie, gdy stajemy się jakby jednym z przeżywających tam życie w ciszy zakonników. Pustelnia Złotego Lasu w Rytwianach jest rodzimą, diecezjalną propozycją dla ludzi dbających o stan swojego ducha. Tym bardziej dbających, im bardziej na co dzień przychodzi im doświadczać życia w wielkim zgiełku, często „żyjących na krawędzi”. Takim ćwiczeniom duchowym może służyć jakiś odosobniony, zapomniany zakątek, lub miejsce zorganizowane tak, by łatwo ogarnąć sprawy bytowe, a zostawić czas na spotkania z duchowym doradcą, stosowną lekturą i swobodny dostęp do niezakłóconej cywilizacją przyrody. Nasza diecezja ma takie miejsca w Bieszczadach: w Olchowej i w Skorodnem działają Domy Oazowe, w których jest możliwość skorzystania z miejsca, także poza ścisłym sezonem turystycznym.

Niekompatybilne z nadprzyrodzonością

W każdym wyżej wspomnianym typie rekolekcji ważne jest dobre przygotowanie. Nie chodzi tylko o to, by przygotował się kapłan głoszący nauki, choć jest to niebagatelna kwestia. Istotne jest przygotowanie siebie, jako osoby dążącej do lepszego życia, jako podmiotu tych ćwiczeń. Po Panu Bogu człowiek jest najważniejszy. A jego dualizm, jego złożoność z ciała i duszy, domaga się przygotowania w obydwu tych aspektach. Istotne jest, by nie było za zimno, by być stosownie ubranym, bo jak ostatnio zauważono: „taki mamy klimat” i taką kondycję ekonomiczną parafii, że może być w naszych świątyniach chłodno. Trzeba zadbać o żołądek, bo na parafii zwykle jest inaczej niż na korytarzu szkolnym i na przerwie – nie pójdzie się po chipsy czy pizzę. Trzeba odpocząć, dobrze się wyspać, bo powszechnie wiadomo, że Duch Święty działa najlepiej na ciała syte i wyspane. Inne ciała, niż syte i wyspane, są – używając języka ze świata komputerów – niekompatybilne z nadprzyrodzonością, czyli nie są w stanie podjąć współpracy. Oczywiście, istnieje też potężna przestrzeń ducha, którą także należy ogarnąć i przygotować. Trzeba to czynić przez prostą informację: co, gdzie, kiedy – tak, by władze duszy (rozum i wola) mogły zadziałać. To obudzenie potrzeby, stanu pozytywnego nastawienia należy poddać codziennej modlitwie. Dobrze jeśli jest to modlitwa całej wspólnoty i poszczególnych osób. Często o tę modlitwę rekolekcjoniści proszą siostry czy braci z różnych domów zakonnych, chorych i różne grupy modlitewne, w tym koła różańcowe. Nie może zatem zabraknąć osobistej modlitwy uczestnika rekolekcji. Warto już wcześniej przygotować sobie jakiś spis zagadnień, które mnie interesują, albowiem nasze życie – mimo iż zorganizowane jest we wspólnotach wiary – toczy się też indywidualną koleją. Nawet jeśli jesteśmy w podobnej grupie wiekowej, czy stanowej, to nasze zapotrzebowania duchowe mogą być zupełnie różne. Trzeba koniecznie zadbać o możliwość przedłożenia tych zagadnień osobie prowadzącej rekolekcje. Dzieje się tak czasem poprzez skrzynkę pytań, innym razem podczas osobistej rozmowy w zakrystii, czy konfesjonale. Jeśli bowiem nie przykładam lekarstwa Słowa Bożego do moich konkretnych problemów duchowych, to tak jakbym codziennie przez kilka dni mojej choroby chodził do apteki, gdzie jest wiele medykamentów i liczył na to, że od samego chodzenia wyzdrowieję. Będąc w aptece trzeba nabyć konkretny lek na konkretną chorobę. Podobnie jest ze stanem naszej duszy. Jednym wystarczy aspiryna, inni będą musieli dobrać odpowiedni antybiotyk.

Reklama

A pouczeń mych nie odrzucajcie!

Jest jeszcze jeden istotny element rekolekcyjnego przeżycia. To co nazywamy skorzystaniem w naszym osobistym życiu z Bożej Mądrości: „Więc teraz, synowie, słuchajcie mnie, szczęśliwi, co dróg moich strzegą. Przyjmijcie naukę i stańcie się mądrzy, pouczeń mych nie odrzucajcie!” (Prz 8, 32-33). Owo przyjęcie nauki i strzeżenie jej zakłada, że będziemy według niej żyli. Konieczna jest do tego wola wyrażona w tzw. postanowieniu rekolekcyjnym. Jeśli popełniam błąd, np. palę papierosy, to samo przeczytanie artykułu o ich szkodliwości jeszcze niczego we mnie nie zmieni. Trzeba chcieć na to wpłynąć. Trzeba podjąć odpowiednie kroki, czyli uczynić postanowienie zmiany dotychczasowego stanu. Nie będę palił! – to często nie wystarczy. Potrzebne jest wytworzenie motywacji, a następnie mechanizmu, drogi wyjścia ze złego przyzwyczajenia. Zatem decyduję się, że od dziś nie kupuję papierosów, nie częstuję, ale też i nie korzystam, gdy częstują mnie inni. Unikam środowiska palaczy – przynajmniej czasowo – aż nabiorę odporności wobec słowa: „zapal”, które jest przeciwne mojemu postanowieniu. Dobrze jest jeśli postanowienie odwraca uwagę ode mnie, od mojego bólu, cierpienia, zwątpień, a koncentruje na Bogu, na bliźnim. Piękne są takie porekolekcyjne postanowienia uczniów znanych mi szkół czy kółek różańcowych dotyczące wsparcia misji Kościoła. Jako wspólnota podejmują się zadania, by co miesiąc zaoszczędzić i zebrać ok. stu złotych i przekazać je misjonarzom, którzy prowadzą bursy i szkoły, by w ten sposób ufundować jedno miejsce w szkole i pomoc bytową dla jakiegoś utalentowanego dziecka w Afryce. Jeśli nie pojawiają się w życiu katolika takie i tym podobne czyny po rekolekcjach, jeśli nie ma tego, co św. Paweł nazywa owocami ducha w człowieku (por. Ga 5, 22-23), to trudno łudzić się, że przeżywamy je właściwie.

Wiele osób przyjmuje zasadę, że zanim duchowo dorosnę, ktoś będzie wskazywał mi jak to robić. To bardzo intymna umiejętność, gdyż dokonuje się w przestrzeni ducha, w przestrzeni relacji pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Nieoceniona jest tu dyskretna pomoc wnoszona przez naszych bliskich: dziadków, rodziców, nauczycieli, katechetów, a także naszych zaufanych przyjaciół, którzy dopuścili nas do tej delikatnej przestrzeni swojego ducha i osobistego doświadczenia Pana Boga.

2014-02-27 10:34

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Franciszkańskie internetowe rekolekcje adwentowe - 16 XII

Wyruszamy na poszukiwanie tego, co zagubione, upragnione, niedalekie, obiecane. Internetowe rekolekcje adwentowe "Adwent 2013 - Szukając nadziei".

Okulary spawalnicze, co widział Balaam, miłość 569 727 014 osób i pytanie adwentowe.

CZYTAJ DALEJ

Św. Florian - patron strażaków

Św. Florianie, miej ten dom w obronie, niechaj płomieniem od ognia nie chłonie! - modlili się niegdyś mieszkańcy Krakowa, których św. Florian jest patronem. W 1700. rocznicę Jego męczeńskiej śmierci, właśnie z Krakowa katedra diecezji warszawsko-praskiej otrzyma relikwie swojego Patrona. Kim był ten Święty, którego za patrona obrali także strażacy, a od którego imienia zapożyczyło swą nazwę ponad 40 miejscowości w Polsce?

Zachowane do dziś źródła zgodnie podają, że był on chrześcijaninem żyjącym podczas prześladowań w czasach cesarza Dioklecjana. Ten wysoki urzędnik rzymski, a według większości źródeł oficer wojsk cesarskich, był dowódcą w naddunajskiej prowincji Norikum. Kiedy rozpoczęło się prześladowanie chrześcijan, udał się do swoich braci w wierze, aby ich pokrzepić i wspomóc. Kiedy dowiedział się o tym Akwilinus, wierny urzędnik Dioklecjana, nakazał aresztowanie Floriana. Nakazano mu wtedy, aby zapalił kadzidło przed bóstwem pogańskim. Kiedy odmówił, groźbami i obietnicami próbowano zmienić jego decyzję. Florian nie zaparł się wiary. Wówczas ubiczowano go, szarpano jego ciało żelaznymi hakami, a następnie umieszczono mu kamień u szyi i zatopiono w rzece Enns. Za jego przykładem śmierć miało ponieść 40 innych chrześcijan.
Ciało męczennika Floriana odnalazła pobożna Waleria i ze czcią pochowała. Według tradycji miał się on jej ukazać we śnie i wskazać gdzie, strzeżone przez orła, spoczywały jego zwłoki. Z czasem w miejscu pochówku powstała kaplica, potem kościół i klasztor najpierw benedyktynów, a potem kanoników laterańskich. Sama zaś miejscowość - położona na terenie dzisiejszej górnej Austrii - otrzymała nazwę St. Florian i stała się jednym z ważniejszych ośrodków życia religijnego. Z czasem relikwie zabrano do Rzymu, by za jego pośrednictwem wyjednać Wiecznemu Miastu pokój w czasach ciągłych napadów Greków.
Do Polski relikwie św. Floriana sprowadził w 1184 książę Kazimierz Sprawiedliwy, syn Bolesława Krzywoustego. Najwybitniejszy polski historyk ks. Jan Długosz, zanotował: „Papież Lucjusz III chcąc się przychylić do ciągłych próśb monarchy polskiego Kazimierza, postanawia dać rzeczonemu księciu i katedrze krakowskiej ciało niezwykłego męczennika św. Floriana. Na większą cześć zarówno świętego, jak i Polaków, posłał kości świętego ciała księciu polskiemu Kazimierzowi i katedrze krakowskiej przez biskupa Modeny Idziego. Ten, przybywszy ze świętymi szczątkami do Krakowa dwudziestego siódmego października, został przyjęty z wielkimi honorami, wśród oznak powszechnej radości i wesela przez księcia Kazimierza, biskupa krakowskiego Gedko, wszystkie bez wyjątku stany i klasztory, które wyszły naprzeciw niego siedem mil. Wszyscy cieszyli się, że Polakom, za zmiłowaniem Bożym, przybył nowy orędownik i opiekun i że katedra krakowska nabrała nowego blasku przez złożenie w niej ciała sławnego męczennika. Tam też złożono wniesione w tłumnej procesji ludu rzeczone ciało, a przez ten zaszczytny depozyt rozeszła się daleko i szeroko jego chwała. Na cześć św. Męczennika biskup krakowski Gedko zbudował poza murami Krakowa, z wielkim nakładem kosztów, kościół kunsztownej roboty, który dzięki łaskawości Bożej przetrwał dotąd. Biskupa zaś Modeny Idziego, obdarowanego hojnie przez księcia Kazimierza i biskupa krakowskiego Gedko, odprawiono do Rzymu. Od tego czasu zaczęli Polacy, zarówno rycerze, jak i mieszczanie i wieśniacy, na cześć i pamiątkę św. Floriana nadawać na chrzcie to imię”.
W delegacji odbierającej relikwie znajdował się bł. Wincenty Kadłubek, późniejszy biskup krakowski, a następnie mnich cysterski.
Relikwie trafiły do katedry na Wawelu; cześć z nich zachowano dla wspomnianego kościoła „poza murami Krakowa”, czyli dla wzniesionej w 1185 r. świątyni na Kleparzu, obecnej bazyliki mniejszej, w której w l. 1949-1951 jako wikariusz służył posługą kapłańską obecny Ojciec Święty.
W 1436 r. św. Florian został ogłoszony przez kard. Zbigniewa Oleśnickiego współpatronem Królestwa Polskiego (obok świętych Wojciecha, Stanisława i Wacława) oraz patronem katedry i diecezji krakowskiej (wraz ze św. Stanisławem). W XVI w. wprowadzono w Krakowie 4 maja, w dniu wspomnienia św. Floriana, doroczną procesję z kolegiaty na Kleparzu do katedry wawelskiej. Natomiast w poniedziałki każdego tygodnia, na Wawelu wystawiano relikwie Świętego. Jego kult wzmógł się po 1528 r., kiedy to wielki pożar strawił Kleparz. Ocalał wtedy jedynie kościół św. Floriana. To właśnie odtąd zaczęto czcić św. Floriana jako patrona od pożogi ognia i opiekuna strażaków. Z biegiem lat zaczęli go czcić nie tylko strażacy, ale wszyscy mający kontakt z ogniem: hutnicy, metalowcy, kominiarze, piekarze. Za swojego patrona obrali go nie tylko mieszkańcy Krakowa, ale także Chorzowa (od 1993 r.).
Ojciec Święty z okazji 800-lecia bliskiej mu parafii na Kleparzu pisał: „Święty Florian stał się dla nas wymownym znakiem (...) szczególnej więzi Kościoła i narodu polskiego z Namiestnikiem Chrystusa i stolicą chrześcijaństwa. (...) Ten, który poniósł męczeństwo, gdy spieszył ze swoim świadectwem wiary, pomocą i pociechą prześladowanym chrześcijanom w Lauriacum, stał się zwycięzcą i obrońcą w wielorakich niebezpieczeństwach, jakie zagrażają materialnemu i duchowemu dobru człowieka. Trzeba także podkreślić, że święty Florian jest od wieków czczony w Polsce i poza nią jako patron strażaków, a więc tych, którzy wierni przykazaniu miłości i chrześcijańskiej tradycji, niosą pomoc bliźniemu w obliczu zagrożenia klęskami żywiołowymi”.

CZYTAJ DALEJ

Ks. Węgrzyniak: miłość owocna i radosna dzięki wzajemności

2024-05-04 17:05

Archiwum ks. Wojciecha Węgrzyniaka

Ks. Wojciech Węgrzyniak

Ks. Wojciech Węgrzyniak

Najważniejszym przykazaniem jest miłość, ale bez wzajemności miłość nigdy nie będzie ani owocna, ani radosna - mówi biblista ks. dr hab. Wojciech Węgrzyniak w komentarzu dla Vatican News - Radia Watykańskiego do Ewangelii Szóstej Niedzieli Wielkanocnej 5 maja.

Ks. Węgrzyniak wskazuje na „wzajemność" jako słowo klucz do zrozumienia Ewangelii Szóstej Niedzieli Wielkanocnej. Podkreśla, że wydaje się ono ważniejsze niż „miłość" dla właściwego zrozumienia fragmentu Ewangelii św. Jana z tej niedzieli. „W piekle ludzie również są kochani przez Pana Boga, ale jeżeli cierpią, to dlatego, że tej miłości nie odwzajemniają” - zaznacza biblista.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję