Czy wiecie, dlaczego uczeni botanicy nie znają języka roślin? Bo gdyby go poznali, nie byliby w stanie pracować. Usłyszeliby bowiem natychmiast nadzwyczajne historie opowiadane przez ukryte w ich zielnikach zasuszone zioła, trawy i polne kwiaty albo i ułożone pod okiem mikroskopu pyłki brzozy, jodły czy sosny. Każdy, kto usłyszałby choćby jedną, nawet najkrótszą z roślinnych opowieści, pragnąłby słuchać kolejnej i kolejnej. I nie robiłby nic innego, tylko słuchał i słuchał. A zwłaszcza uczeni botanicy, którzy tajemnice roślin kochają najbardziej na świecie.
Reklama
Wiele lat temu, w roku 1978, kiedy wasi rodzice byli jeszcze dziećmi, w pracowni pewnego uczonego botanika, tuż przy jego mikroskopie, oczekiwały na szczegółowe oględziny pyłki aloesu i drobinki mirry, czyli żywicy drzewa balsamowego. Jakiś czas wcześniej zostały one wydobyte z pewnej lnianej tkaniny, która, jak twierdzili niektórzy, mogła liczyć sobie dwa tysiące lat. Prócz tego, że owo lniane płótno było bardzo stare, było też bardzo długie. Nazywano je płótnem pogrzebowym, ponieważ tysiące lat wcześniej na jednym końcu takich właśnie płócien układano ciało zmarłej osoby, a drugim końcem je okrywano. Zmarły był więc nim w pewnym sensie owinięty. Ale nasza tkanina nie była zwykłym płótnem pogrzebowym, które po prostu przetrwało do naszych czasów. Nasza tkanina miała tajemnicę, w dodatku tak wielką, że uczeni zaczęli ją nazywać najbardziej tajemniczą tkaniną na świecie. Co było tą tajemnicą? Sekretny, podwójny portret, który był widoczny na płótnie. A właściwie to coś, co bardziej przypominało szkice do portretów albo negatywy fotografii. Obrazy na tkaninie przedstawiały zarys postaci mężczyzny ukazany z przodu i z tyłu. Mężczyzna miał długie włosy i brodę. Gdy naukowcy przyjrzeli mu się dokładniej przy pomocy nowoczesnych urządzeń, odkryli, że na ciele mężczyzny widoczne są liczne ślady po ranach. Stwierdzili też, że mężczyzna miał dużą ranę w boku, a jego stopy i ręce wyglądały tak, jak gdyby ktoś wcześniej wbił w nie gwoździe. Najbardziej zagadkowe było jednak to, że podwójny portret wcale nie został namalowany. Nie było na nim drobinki farby ani nawet cienia śladu pędzla. Dawne legendy mówiły, że owa tajemnicza tkanina była płótnem, w które owinięto ciało Pana Jezusa po zdjęciu z krzyża i w którym złożono je do grobu. Miliony ludzi na świecie wierzyły w tę historię, naukowcy postanowili jednak zbadać, czy to w ogóle możliwe, a jednym z tych naukowców był nasz uczony botanik. Dostrzegł on między włóknami tkaniny rozmaite pyłki roślinne, wydobył je ostrożnie, zabezpieczył i przetransportował do swego laboratorium, by tam dokładnie obejrzeć je pod mikroskopem, rozpoznać, z jakich pochodzą roślin, a potem sprawdzić w ewangelicznych opisach ukrzyżowania Pana Jezusa, czy któryś z Ewangelistów cokolwiek o nich mówi. Spoczywające obok mikroskopu pyłki mirry i aloesu, słysząc o planach naszego botanika, tylko się roześmiały.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Gdyby mógł zrozumieć nasz język i usłyszeć, co mamy do powiedzenia, nie musiałby tak ciężko pracować – westchnęła mirra.
– Nie wiemy jednak, czy uwierzyłby nam na słowo – zauważył aloes. – Nie wiesz, jak to z ludźmi bywa? Myślą, że są najmądrzejsi na świecie.
– Może jednak spróbujemy podpowiedzieć coś naszemu botanikowi, drogi aloesie? Może coś usłyszy z naszej opowieści i kto wie? Może nawet w nią uwierzy? Co nam szkodzi?
Aloes na chwilę zastygł w zamyśleniu, a następnie nie tylko przystał na propozycję mirry, ale i sam rozpoczął opowieść, kierując swój głos w stronę krzątającego się po pracowni uczonego.
– Poznaliśmy się z mirrą wiosną, tuż przed świętem Paschy. Pewien jerozolimski handlarz ziołami i przyprawami wrzucił nas pewnego ranka do tego samego płóciennego worka i dokładnie wymieszał.
– Wymieszał, czyniąc z nas w ten sposób mieszankę, której używano do namaszczania ciał zmarłych osób – wyjaśniła mirra. – W piątek poprzedzający święto Paschy ułożył nas wygodnie na grzbiecie swojego osła i powiózł na targ, gdzie zwykł handlować swoimi ziołami.
Reklama
– I przyprawami – dodał aloes. – W pewnym momencie przed straganem handlującego nami człowieka stanął szanowany mieszkaniec Jerozolimy. Nosił imię Nikodem. Zakupił 100 funtów zrobionej z nas mieszanki i ruszył za mury miasta, gdzie wznosiła się góra zwana Golgotą.
– Nie zapominaj, mój przyjacielu, że w tym samym czasie inny szacowny mieszkaniec Jerozolimy, znany jako Józef z Arymatei, zakupił lniane płótno pogrzebowe, z którego w ostatnim czasie wydobył nas dla celów badawczych nasz pan botanik. Józef, zakupiwszy płótno, podobnie jak Nikodem, ruszył poza mury miasta – dodała mirra. – Również w kierunku Golgoty.
– Doskonale pamiętam, droga mirro. Pamiętam również, że Nikodem i Józef znali się od pewnego czasu, a poznali się dzięki Jezusowi z Nazaretu, który tamtego piątku został skazany na śmierć przez ukrzyżowanie i złożony w grobie. W grobie, w którym miał spocząć po śmierci Józef z Arymatei. Józef oddał ten grobowiec Jezusowi. Był Jego uczniem, uczniem ukrytym. Był człowiekiem zamożnym i ważnym – snuł opowieść aloes.
– Owszem – wtrąciła się mirra. – Był człowiekiem ważnym, ale nie odważnym, podobnie zresztą jak Nikodem. Obaj kochali Jezusa, byli zafascynowani Jego naukami, uwielbiali przebywać w Jego towarzystwie, ale nie chcieli, by ktokolwiek dowiedział się, że są Jego zwolennikami. W Jerozolimie nie było dobrze widziane, by tak znaczący ludzie, jak Nikodem i Józef, byli uczniami Jezusa, który miał w mieście wielu wrogów.
Reklama
– Obaj bali się, że gdyby jerozolimscy dostojnicy dowiedzieli się o ich miłości do Chrystusa, przestaliby ich szanować – kontynuował aloes. – A gdyby stracili szacunek dostojników, szybko straciliby również swoje bogactwa i pozycje.
– Jak już mówiłam, Nikodem i Józef z Arymatei byli ważni, ale nie byli odważni – przypomniała mirra. – Wstydzili się tego bardzo, ale jakoś nie byli w stanie tego tchórzostwa w sobie przezwyciężyć. Było silniejsze od nich.
– Ale tylko do tamtego piątku, kiedy handlarz zabrał nas na targ, mirro! – zaznaczył aloes. – Tamtego piątku wszystko się odmieniło.
– Zgadza się, mój drogi – przytaknęła mirra. – Kiedy Jezusa pojmano, a potem skazano na śmierć, stało się coś bardzo dziwnego. Jego uczniowie, którzy wcześniej wydawali się bardzo odważni, nagle stracili odwagę i opuścili swego Mistrza. Obawiali się, że przyznawanie się do Niego może być dla nich niebezpieczne, że mogą zostać wtrąceni do więzienia albo nawet ukrzyżowani jak Jezus...
– To okropne, kiedy w tak strasznej chwili opuszczają cię przyjaciele – westchnął aloes.
– Pewnie, że okropne, ale nie przerywaj mi, aloesie, bo stracę wątek. Więc, jak mówiłam, tamtego piątku ci uczniowie Jezusa, którzy wcześniej byli odważni, stali się nagle bardzo tchórzliwi, natomiast ci, którzy dotąd byli tchórzami, nieoczekiwanie, nawet dla samych siebie, zaczęli wykazywać się nie lada odwagą! I tak właśnie było z Nikodemem i Józefem z Arymatei.
– I to jest dowód na to, że prawdziwa odwaga jest prezentem od Pana Boga! – podkreślił aloes.
Reklama
– I że może o nią prosić w modlitwie każdy, kto widzi, że mu jej brakuje – dodała mirra. – Chociaż są i tacy, którym Pan Bóg udziela odwagi na takiej samej zasadzie, na jakiej obdarowuje talentami. Ale do rzeczy. Strachliwy dotąd Józef z Arymatei, dowiedziawszy się, że Apostołowie – z wyjątkiem Jana – opuścili Jezusa i że jego Mistrz został skazany na ukrzyżowanie, pobiegł zakupić płótno pogrzebowe dla Niego i postanowił oddać Mu wykuty dla siebie grobowiec. Wiedział, że wieść o oddaniu grobowca skazanemu Jezusowi szybko rozniesie się po domach jerozolimskich dostojników i że sprowadzi to na niego kłopoty, ale nie miało to już dla niego znaczenia. Nikodem zaś, który dotychczas był tak tchórzliwy, że spotkał się z Jezusem pod osłoną nocy, by w ciemności nikt go przypadkiem nie rozpoznał, nie tylko zakupił 100 funtów uczynionej z nas mieszanki, by namaścić ciało swego Mistrza, ale też osobiście poszedł do Piłata, czyli kogoś bardzo, bardzo ważnego w mieście, by ten wydał mu ciało Jezusa. Czyli ogromnie naraził swoje bezpieczeństwo.
– Kiedy ciało Chrystusa było już zdjęte z krzyża i namaszczone mieszanką mirry i aloesu – snuł opowieść aloes – Nikodem i Józef pomogli Maryi, Janowi Apostołowi i Marii Magdalenie owinąć je zakupionym płótnem pogrzebowym i złożyli do wykutego w skale grobowca. Płótno szczelnie przylegało do ciała Jezusa i w ten sposób niektóre nasze drobinki zetknęły się z tkaniną i dostały między jej włókna. I trzeciego dnia po ukrzyżowaniu...
– Właściwie to nie był jeszcze dzień, on dopiero się budził – wtrąciła mirra.
– Dobrze, więc trzeciego dnia o świcie i ja, i ty, i płótno, między którego włókna dostały się nasze cząsteczki, staliśmy się świadkami największego w dziejach świata wydarzenia: zmartwychwstania. Swoją drogą to był najpiękniejszy moment mojego życia! – westchnął aloes.
– Mojego też! – zawołała mirra.
– A ten tzw. tajemniczy portret na płótnie pogrzebowym Jezusa, który dziś ludzie nazywają Całunem Turyńskim, możemy właściwie nazwać fotografią zmartwychwstania, prawda, mirro? – bardziej stwierdził, niż spytał aloes.
– Pozwól, że ja wyjaśnię, jak ten obraz powstał. Jego pojawienie się na płótnie jest wielką tajemnicą dla ludzi... – mirra zaczęła nieoczekiwanie chichotać.
Reklama
–...którzy myślą, że są najmądrzejsi na świecie! – dokończył rozpoczętą przez przyjaciółkę kwestię równie rozbawiony aloes. – A dla nas, którzy przy tym byliśmy, to przecież żaden sekret! Opowiadaj, mirro! Mów szczegółowo! A nuż nasz uczony cię usłyszy!
Mirra już miała wyjawić tajemnicę najbardziej tajemniczej tkaniny na świecie, gdy botanik stanął przy mikroskopie i wyciągnął po nią dłoń. Ująwszy ją, delikatnie ułożył na maleńkim stoliku pod obiektywem i zbliżywszy oko do okularu narzędzia, rozpoczął obserwację. A mirra w tym samym momencie przestała mówić. Doskonale wiedziała, że mówiąc, będzie się ruszać i że jeśli nie będzie leżeć pod obiektywem nieruchomo, botanik nie zdoła jej się przyjrzeć, jak należy.
Tymczasem uczony, spoglądając na nią przez okular, westchnął tylko:
– Ech, gdybyś potrafiła mówić! Nawet nie wiesz, jak byś mi pomogła w pracy! Musiałaś być przecież świadkiem niesamowitych wydarzeń!