Obrazy są tak bardzo naturalne, że niczym wehikuł czasu błyskawicznie przenoszą 5 lat wstecz. Tym razem to jednak tylko scenografia. Antoni Krauze po dwóch latach zakończył zdjęcia do filmu „Smoleńsk” – filmu, który stał się misją. Kiedy bowiem przed laty powiedział na łamach „Naszego Dziennika”, że zamierza podjąć się realizacji filmu o Smoleńsku, ludzie z całego świata zaczęli przysyłać pieniądze. Odmówiono mu państwowej dotacji. Większość funduszy, ponad 6,5 mln zł, otrzymał od prywatnych darczyńców. Tu, na Krakowskim Przedmieściu, Krauze nakręcił w kwietniu 2013 r. pierwsze zdjęcia. I tu, po blisko 2,5 roku, je kończy. Teraz to tylko ostatnie ujęcia, jednak ważne jako tzw. dokrętki. W poprzednich miesiącach, choć reżyser dostał od miasta zgodę na zdjęcia, nie mógł ich realizować przed Pałacem Prezydenckim. Nie wyrażono na nie zgody. Jak powiedziano: żeby nie zakłócać kampanii wyborczej.
Reklama
Kilkudziesięcioosobowa ekipa, od asystentów począwszy, a na reżyserze skończywszy, zna się od lat. Antoni Krauze z większością tych osób wspólnie realizował wybitne dzieło, jakim był film „Czarny czwartek”. Jednak kilkoro członków ekipy odmówiło reżyserowi współpracy przy filmie „Smoleńsk”. Okazało się bowiem, że do jego realizacji potrzebna jest dziś... odwaga. Reżyserowi odmówił więc „stary” operator. Odważnie zastąpił go jednak Michał Pakulski – zdobywca I nagrody w 2012 r. na festiwalu Camerimage za najlepsze zdjęcia do filmu „Zabić bobra”. Pracy z Krauzem nie podjął się też „stary” montażysta, ale z materiałem filmowym znakomicie poradził sobie Miłosz Janiec.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Nie potrzeba rozkazów
I znów Krakowskie Przedmieście – krzyż, kwiaty, znicze przed Pałacem Prezydenckim. Dziesiątki powtarzanych ujęć. Żmudnych, niemal statycznych. Niczym w zwolnionym tempie. Nieostrych, bo przez chmurę czarnego dymu ze zniczy. 3 dni ujęć, dziennych i nocnych. Zdjęcia ze statystami, również dynamiczne sceny wrogich zachowań, które miały miejsce w 2010 r. wobec krzyża oraz ludzi składających hołd parze prezydenckiej i 94 innym osobom poległym pod Smoleńskiem. Także scena przedstawiająca gaszenie przez straż miejską zniczy i wywożenie śmieciarką.
Reklama
– Przypatruję się realizacji filmu od samego początku. Dla mnie będzie on swego rodzaju świadectwem o tamtym czasie. Mam wielkie zaufanie do p. Antoniego Krauzego po jego dziele, jakim był film o Grudniu 1970 r. – mówi statysta z tłumu Wojciech Piasecki. Na co dzień zawodowy kierowca po maturze i niedokończonym fakultecie z socjologii, jak mówi o sobie. Był na Krakowskim Przedmieściu przed 5 laty. Kiedy dowiedział się, co wydarzyło się 10 kwietnia w Smoleńsku, przyszedł tu od razu. Pierwszego dnia stał przez kilka godzin. Nieruchomo wpatrując się w płonące światła zniczy, od czasu do czasu myślał tylko, że ogień był tym ostatnim obrazem, który mogli widzieć pasażerowie prezydenckiego samolotu. Następnego dnia znów przyszedł. Nie mógł się pozbierać. Popadł w swego rodzaju stupor. – Obudziłem się dopiero przy trumnie Prezydenta i jego Małżonki w wielkiej kolejce Polaków, którzy oddawali im hołd w Pałacu Prezydenckim – mówi 30-latek. – Wówczas i na pogrzebie pary prezydenckiej uświadomiłem sobie, że o taki stupor chodziło zamachowcom. Sądzę, że na tym zależało Rosjanom, żeby kolejny raz zniewolić polskie społeczeństwo. Bo co do tego, że to nie był wypadek, a zamach, nie mam najmniejszej wątpliwości. Chodzę na comiesięczne Msze św. w katedrze. Jeśli nie jestem w Warszawie, to gdzieś w kraju. Zawsze, nawet w najmniejszej miejscowości, księża każdego dziesiątego odprawiają Mszę św. za poległych pod Smoleńskiem. Tak, mówię poległych, bo tak to widzę. Oni zginęli w dalszym ciągu walki z rosyjskim imperializmem – dodaje Wojciech i wyznaje: – Byłem taki sobie letni katolik. Do „czasu Smoleńska”. Potem zaczął się mój powrót do Boga.
Rolę ważnej statystki, bo reprezentującej harcerstwo, odgrywa Anna Malinowska – absolwentka prawa i studiów dziennikarskich, harcmistrzyni Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej. Również była obecna na Krakowskim Przedmieściu przed 5 laty. Dziś przewodzi grupie harcerzy z różnych hufców odtwarzających tamte wydarzenia. – Jestem w harcerstwie już 20 lat i zawsze było tak, że byliśmy tam, gdzie istniała taka potrzeba – mówi harcmistrzyni. – Podczas powodzi, kataklizmów czy innych ważnych wydarzeń w życiu naszej ojczyzny. Nie potrzeba było żadnych rozkazów, żadnych ogłoszeń na stronach internetowych czy portalach społecznościowych. Kiedy wydarzyła się nasza narodowa tragedia w Smoleńsku, znaleźliśmy się tu w błyskawicznym tempie. Harcerze z całej Polski. Ja sama, choć mieszkam w Radomiu, też szybko przyjechałam, bo mundur zawsze jest przygotowany w szafie. Byłam wtedy, więc jestem i dzisiaj. Dla mnie to była, to jest służba. I jest ona dla mnie pewną formą modlitwy. Już nie mogę pomóc tym, którzy odeszli, ale mogłam i mogę pomóc tym, którzy chcą tu być.
96 świateł
Na tle tłumu statystów – trójka filmowych bohaterów. Beata Fido, wybitna aktorka, przez lata grająca z powodzeniem i nagradzana za kreacje na deskach amerykańskich teatrów. W filmie – w głównej roli dziennikarki Niny. Jej matkę zagrała inna znakomita artystka – Halina Łabonarska. Dziś, jak wiele razy wcześniej, prywatnie stojąca z różańcem pod krzyżem. – Zapalałam tu z synami jedne z pierwszych świateł 10 kwietnia – wspomina aktorka. – Krzyż ze świateł ułożono spontanicznie. Jak w stanie wojennym. Dzisiaj w tej scenie odmawiam modlitwę. I widzę w oddali moją filmową córkę Ninę. Nie mam dialogu z aktorami, prowadzę go z tymi, którzy odeszli, i z Panem Bogiem. To dzisiejsze spotkanie podczas kręcenia filmu jest bardzo znamienne, bo wiatr, który wieje, potwierdza, że Duch Święty jest tu obecny. I w historii ten wiatr jest bardzo owocny, bo przynosi zmiany. Już je mamy i myślę, że przed Pałacem Prezydenckim niebawem będzie mógł powstać pomnik poświęcony ofiarom tragedii smoleńskiej. Tych 96 wznoszących się do nieba świateł. – Dla mnie jest to bardzo osobisty film. Nauczyłem się podczas jego realizacji, że za wszystkim stoi Opatrzność, bo nie mam żadnego racjonalnego wytłumaczenia tego, że ten film udało się jednak zrealizować. Że udało się skompletować ekipę. Że udało nam się zebrać ¾ budżetu – mówi Antoni Krauze. – Nic nie zapowiadało, że będę realizował ten film. Kolejno odmawiali mi liczni współpracownicy, nawet tacy, których uważałem za przyjaciół. Mam też wiele przykładów na to, że to, co działo się podczas realizacji tego filmu, było wyłącznie zasługą Opatrzności. Wierzę w Boga, więc nie mam wątpliwości, że to za Jego przyczyną. Inni tłumaczą to może jakimś przypadkiem, ja natomiast mam wystarczającą ilość dowodów, żebym ośmielał się mówić, iż nad tym filmem, nad tym przedsięwzięciem zwanym „Smoleńsk” czuwał i czuwa Pan Bóg. Wiem, że ten film zostanie do końca zrealizowany. I że to nie jest moją zasługą.