Kto nastawia się na to, co tygrysy – w filmach o przygodach Jamesa Bonda – lubią najbardziej, po obejrzeniu najnowszej części serii: „Spectre” chyba się nie zawiedzie. Powinny być wybuchy, strzelaniny, pościgi i ucieczki – i są. Powinna być akcja w krajach dalekich i egzotycznych, a choćby obcych – i jest – w Meksyku, Maroku, w Alpach i na Saharze. Powinna być perfekcja realizacyjna – i jest. Ale co poza tym? Niewiele. Najbardziej wyrazisty wątek filmu – powszechna inwigilacja, na którą Zachód po ataku na WTC się zgodził, temat ostatnio często poruszany – nie przekonuje. Ale to zarzut raczej niepoważny: idąc do kina, wiemy, czego się spodziewać po agencie 007 – odpowiedniej zawartości Bonda w Bondzie. Zwrotów akcji i rozrywki, i jeszcze niezłej gry posiwiałego nieco Daniela Craiga, który najpewniej Bondem jest po raz ostatni.
Pomóż w rozwoju naszego portalu