KATARZYNA JASKÓLSKA: – Ledwie skończyliście pierwszy rok, a już seminarium wysłało Was na bardzo trudne praktyki. Czy w jakiś sposób byliście przygotowywani do pracy w hospicjum?
Reklama
MATEUSZ ŁOPATKO: – Z pewnością jakieś przygotowanie jest. Może nie jest ściśle ukierunkowane na hospicjum, ale przez ten rok rozwijaliśmy nasze podejście do człowieka, empatię – i to wszystko się nam teraz przydaje. Wiadomo, że dużo rzeczy musimy się jeszcze nauczyć, bo zostaliśmy rzuceni na głęboką wodę, jednak ten rok w seminarium bardzo nam pomaga w tym, żeby wyjść do ludzi i wczuć się w ich potrzeby. Rzucenie na głęboką wodę zawsze ma swoje plusy i minusy. A plusem na pewno jest to, że musimy uczyć się reagować na bieżąco i spontanicznie.
ADAM KRASOWSKI: – Dla mnie takim przygotowaniem były wyjazdy seminaryjne do Szarcza, gdzie jest ośrodek dla osób niepełnosprawnych. To było dla mnie, i myślę, że nie tylko dla mnie, prawdziwe zderzenie. Spotkaliśmy osoby bardzo mocno upośledzone, niektóre z nich miały nawet zdeformowane twarze. Dopiero po jakimś czasie, kiedy minął pierwszy szok, zaczęły się nawiązywać relacje. Już nie patrzyliśmy na te osoby przez pryzmat tego, jak wyglądają, jak się zachowują. Zaczęły zanikać bariery, przestaliśmy się bać.
Po tym doświadczeniu przyjście do hospicjum nie wiązało się już dla mnie z takim wielkim szokiem.
– A czy to jest trudne? Być w hospicjum, pracować tam, rozmawiać z ciężko chorymi…?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
A.K.: – Trudno jest na pewno wtedy, kiedy nie wiemy, jak komuś pomóc. Spotykamy tam ludzi, którzy nie radzą sobie ze sobą, nie radzą sobie z tym, że mogą za kilka dni odejść. Co takiej osobie powiedzieć? Jak pomóc jej bliskim, którzy też cierpią? Dla mnie chyba to jest najtrudniejsze.
– Jakich ludzi tam spotykacie? Tylko w starszym wieku?
A.K.: – W większości tak. Ale zdarzają się też młodsi. Im jest trudniej. Bo starsi są bardziej z tym odchodzeniem pogodzeni. Może nawet w jakiś sposób przygotowani.
– Na czym polegają Wasze obowiązki podczas praktyk?
M.Ł.: – Pomagamy pielęgniarkom i salowym przy chorych – podczas karmienia, mycia, zmieniania pampersów itd. A w wolniejszych chwilach staramy się po prostu być z tymi ludźmi. Próbujemy zapełnić jakoś tę pustkę samotności, bo nie do wszystkich chorych przyjeżdża codziennie rodzina.
Z zewnątrz może się wydawać, że w hospicjum robi się wielkie rzeczy. I może rzeczywiście trzeba powiedzieć, że to są wielkie rzeczy – ale one przejawiają się w małych gestach. Podanie wody, pomoc przy toalecie. Chwila rozmowy. Dla chorych to dużo znaczy.
– Te rozmowy naprawdę trwają chwilę?
Reklama
M.Ł.: – Tak to nazwałem, ale wszystko zależy od sytuacji. Czasami nie można w danym momencie dłużej zostać, bo jest się potrzebnym u innych pacjentów. A czasami rozmowy są długie. Zresztą jedna osoba lubi dłużej rozmawiać, druga krócej. Niektórzy pacjenci są bardzo otwarci.
– O czym rozmawiają ludzie, którzy wiedzą, że to mogą być ich ostatnie chwile? Chcą mówić o chorobie czy wolą oddalić te myśli?
M.Ł.: – Raczej nie unikają tematów związanych z chorobą, a przynajmniej ja się z tym nie spotkałem. Wiadomo, że nie opowiadają ze szczegółami, ale jednak mówią o tym, co się z nimi dzieje.
Przede wszystkim jakoś próbują podsumować swoje życie, opowiadają swoje historie. Ale pojawiają się też pytania o wiarę, o Pana Boga. I muszę powiedzieć, że wielu z nich ma wyjątkowo optymistyczne i pozytywne nastawienie, mimo że zdają sobie sprawę ze swojego stanu. Z uśmiechem na twarzy czekają na spotkanie z Panem Bogiem.
I modlimy się z nimi. Codziennie przez radiowęzeł są odmawiane „Anioł Pański” i Koronka do Miłosierdzia Bożego. Ale są też modlitwy indywidualne, kiedy ktoś poprosi.
– Dla człowieka wierzącego rozmowy o Bogu w ostatnich chwilach życia są raczej czymś oczywistym. Ale hospicjum nie jest tylko dla wierzących.
Reklama
M.Ł.: – Jednak moim zdaniem ten etap życia wyzwala w każdym człowieku pewne pytania, nawet jeśli wcześniej nie bardzo się żyło z Panem Bogiem. Mieszkamy w kraju katolickim, więc większość ludzi, nawet tych niechodzących do kościoła, ma jakąś świadomość istnienia Boga.
A.K.: – Tym bardziej że w hospicjum mamy do czynienia jednak głównie z ludźmi ze starszego pokolenia. Oni bardziej stykali się z wiarą i coś w nich z tego zostało.
M.Ł.: – To jest czysto ludzkie – pod koniec życia przychodzi czas na podsumowanie. Co przeżyłem, co zrobiłem, czego dokonałem? Pytania o wiarę nie są tu dziwne. Jeden pan powiedział, że on jest ciekaw i czeka, żeby zobaczyć, co jest po drugiej stronie.
– Czyli nikt Wam nie powiedział: „Proszę nie przychodzić, ja tu nie chcę kleryka”?
A.K.: – Nawet jeśli ktoś coś takiego myśli, to na głos tego nikt nie wypowiedział. Nie wydaje mi się, żebyśmy komuś przeszkadzali. Oczywiście niektórzy bardziej potrzebują kontaktu z nami, inni mniej.
– Pielęgniarki uczą się przez lata, jak zajmować się chorymi ludźmi, są też przyzwyczajone do różnych sytuacji. Ale dla człowieka z zewnątrz kontakt z chorobą od tej najbardziej fizycznej strony to jednak jest wyzwanie. Zwłaszcza że żyjemy w świecie, który wręcz promuje wszystko, co zdrowe i ładne.
M.Ł.: – Póki co nie zetknęliśmy się z niczym naprawdę ekstremalnym. Zmiana pampersa czy zaprowadzenie kogoś do toalety to są jeszcze sytuacje, z którymi przeciętny człowiek sobie poradzi, chociaż oczywiście każdy ma inną wrażliwość. Nie umiem powiedzieć, co by było, gdybyśmy musieli zająć się kimś, kto miałby otwartą, niegojącą się ranę. Jak bym zareagował? Nie wiem. Natomiast uważam, że to, czego tutaj doświadczamy, jest bardzo ważną szkołą. Nie tylko dla kogoś, kto w przyszłości chciałby zostać księdzem. Ale też ogólnie, w życiu.
Reklama
– Nieżyjący już ks. Jan Kaczkowski opowiadał o swoim zmaganiu się z rakiem tak normalnie, nie chciał owijania w bawełnę i jakiejś wyjątkowej delikatności w rozmowie. Mówił: „Nie ma szału, jest rak”. A z jakimi postawami Wy się spotykacie w hospicjum?
A.K.: – Zauważyłem, że ciężko chorzy ludzie są bardzo naturalni, oni już nie mają potrzeby udawania kogoś innego, nie zakładają masek, nie grają ról. Szczerze mówią o sobie, o swoim życiu. I wydaje mi się, że zarażają nas tą naturalnością, bo my też się bardziej otwieramy i jesteśmy prawdziwi. To bardzo ciekawe doświadczenie.
Prowadzimy wyjątkowe rozmowy, od serca. Oczywiście czasami się rzuci jakiś zapychacz o pogodzie, żeby załapać kontakt. Ale w momencie, kiedy chory się otwiera, te rozmowy stają się wspaniałe.
– Łapiecie kontakt, budujecie jakąś relację, a przecież ten człowiek w każdej chwili może umrzeć. Wiem, że to nie jest nikt z rodziny ani najbliższy przyjaciel, ale nie da się tego nie przeżywać. Czy odkąd jesteście w hospicjum, zdarzyło się, że ktoś umarł?
Reklama
A.K.: – Tak. Udało mi się nawiązać kontakt z taką starszą panią, która bardzo mi przypominała moją prababcię, nawet miała tak samo na imię. Często do niej przychodziłem, lubiła, kiedy ją trzymałem za rękę. Nie była w stanie dużo mówić. Były też momenty, kiedy bardzo się męczyła. I uczucia, które się ma po śmierci takiej osoby, są bardzo skrajne. Bo z jednej strony wiem, że ona już się nie męczy, nie cierpi. A z drugiej strony jest jednak ten żal, bo już tego człowieka nie ma.
M.Ł.: – Dzisiaj umarł jeden pan. Jeszcze pół godziny wcześniej go karmiłem. A po śmierci pomagałem go ubierać. To są takie chwile, kiedy nie jest łatwo, to się przeżywa. Ale trzeba się pozbierać.
– Jest tam dużo osób samotnych, do których nikt nie przychodzi?
A.K.: – Jest pan, któremu samotność bardzo doskwiera, chociaż dzisiaj akurat odwiedziła go rodzina. Ale widać, że jest smutny. Kiedy u niego siedzimy, to odżywa. Ale wiadomo, że przez cały czas nie jest to możliwe. Dlatego pomoc rodziny jest bardzo ważna. Powiedziałbym, że nawet kluczowa.
Przykre jest, kiedy ktoś umiera w samotności. A tak to zazwyczaj jest, że jak ktoś umiera, to akurat nikogo przy nim nie ma. Nie umiemy wyczuć tego momentu, nie umiemy przewidzieć, kiedy przy kimś zostać.
– Niby to dopiero początek praktyk, ale doświadczyliście już bardzo wiele. Jesteście przy ciężko chorych, umierających ludziach. I gdyby ktoś teraz zapytał, czy cierpienie ma jakikolwiek sens, dlaczego Pan Bóg na to pozwala, gdzie tu jest jakaś logika – to jaka będzie odpowiedź?
A.K.: – Jest w hospicjum taki upośledzony chłopak. Poprzez cierpienie, którego doznaje, zaczął bardzo współczuć osobie, która leżała obok niego. Mówił do mnie, żebym podszedł, popatrzył, co się dzieje z tym pacjentem. To był dla mnie prawdziwy szok, jak on umie przejąć się drugim człowiekiem. Cierpienie uczy współodczuwania. Ktoś, kto sam cierpi, łatwiej umie wejść w sytuację drugiej osoby.
Czy cierpienie ma sens? Myślę, że tak. Bo wtedy człowiek staje się bardziej ludzki.