W kolejnych pokoleniach i epokach zmienia szaty, makijaż, barwę głosu. Ale pozostaje świeża, młoda i silna.
Tak było w czasach sporów wokół poglądów Ariusza i prawdy o Theotokos. Tak było w czasach, kiedy za oknami klasztornych cel, zamieszkiwanych przez genialnych scholastyków, rosły strzeliste sylwetki gotyckich katedr.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Tak jest również dzisiaj, w krainie pepsi-coli – czyli w czasach, kiedy do dobrego tonu należy robienie błędów językowych, na tyle subtelnych, by jednoznacznie świadczyły o tym, że piszący jest o wiele bardziej biegły w amerykańskiej wersji angielszczyzny niż w siermiężnej (przecież) polszczyźnie... O tempora, o mores, o próżności i pustko! A jednak śmiem twierdzić, że teologia jest tu i teraz potrzebna tak samo. A może nawet bardziej.
I że nadal jest piękna.
Potrzeba rozwoju teologii jako nauki swoistego rodzaju. Nie chciałbym, żeby ten postulat zabrzmiał banalnie, jako uproszczony wniosek z wcale nieprostych przemyśleń. Żeby nie został pozbawiony najwyższej uwagi, na jaką – w moim przekonaniu – zasługuje. Chodzi bowiem o to, by powstawała w naszym czasie teologia prawdziwie godna tego imienia. „Teologia równowagi”, w której wnętrzu wiara, rozum i słowo będą zajmowały miejsce sobie należne, gdzie wiara, rozum i słowo nie będą zastępowane przez atrapy i podróbki. Teologia krytyczna i ufna, głęboka i błyskotliwa, rzetelna intelektualnie, odważna i pobożna w najlepszym sensie tego słowa.