BARBARA GAJDA-KOCJAN: – Księże Proboszczu, tytuł podporucznika otrzymany za służbę w kleryckiej jednostce Ludowego Wojska Polskiego to wyróżnienie...
KS. FRANCISZEK JELEŚNIAŃSKI: – Wyróżnienie zapracowane potem i intelektem. To w pewnym sensie jakaś forma rekompensaty, przywrócenie ludzkiej godności, człowieczeństwa.
– Minister Obrony Narodowej Antoni Macierewicz powiedział: „Te nominacje są jedynie skromnym symbolem, którym Ojczyzna znaczy Waszą wielką służbę”. Czym dla Księdza Proboszcza jest to wydarzenie?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Przede wszystkim wielką radością. Tego, co było złe, nie chcę pamiętać. To także radość dla moich rodziców, którzy jeszcze żyją. Dla nich to wielkie przeżycie. Wzruszyli się, kiedy przyjechałem i poinformowałem, że zostałem podniesiony do rangi podporucznika. Po mojej decyzji o wstąpieniu do seminarium cała rodzina była szykanowana przez władzę. Tata w pracy już nie dostał awansu, a mama sprzedawała w sklepie i miała najniższy procent prowizji od sprzedaży…
– A jak znalazł się Ksiądz w Ludowym Wojsku Polskim?
Reklama
– Służbę wojskową odbyłem w latach 1974-76. Kiedy byłem w klasie maturalnej w liceum w Żywcu, natchnął mnie Duch Święty, że trzeba dać świadectwo wiary. Jak będzie powołanie, Bóg zadecyduje – idę do seminarium. Trzeba to było jednak trzymać w tajemnicy. Bardzo często się zdarzało, że ci, którzy oficjalnie przyznali się, iż idą do seminarium, mieli problem ze zdaniem matury. Kamuflowałem się trochę. Przygotowywałem niby papiery do szkoły rolniczej, a kiedy zdałem maturę, zgłosiłem się do seminarium. Sprawa szybko wyszła na jaw. Niedługo potem dostałem wezwanie na Komendę Powiatową w Żywcu. Usłyszałem m.in.: „Ojczyzna cię wychowała, jesteś niewdzięczny”, itp. Udało mi się z odwagą do tego podejść. Tam przyrzeczono mi, że się ze mną rozliczą. Niedługo potem dostałem powołanie do jednostki w Bartoszycach. Było to niezgodne z ówczesnym prawem, bo studenci byli zwolnieni ze służby wojskowej, ale władza ludowa nie uznawała seminarium za jakąkolwiek szkołę. Pisaliśmy odwołania do Ministra Obrony Narodowej, Prezesa Rady Ministrów, ale do dzisiaj nie mamy odpowiedzi.
– Jak wspomina Ksiądz początki służby wojskowej?
– Wtedy powołania do wojska były z różnych seminariów. Z krakowskiego powołano wówczas chyba 12 osób. 28 października 1974 r. ok. 800 kleryków znalazło się na krakowskim dworcu PKP. Major w przedziale pociągu zapytał, kim jesteśmy i ostrzegł nas przed tym, co nas czekało. W jego zachowaniu dało się odczuć ludzkie podejście, a nawet współczucie. Po przyjeździe nastąpiło strzyżenie, golenie, przebieranie w mundur, zakwaterowanie. W jednostce połowa żołnierzy była klerykami, a połowa cywilami. Każdy miał swój ogon – obserwatora, który miał na nas donosić do przełożonego. Sami pod koniec służby wojskowej z tego się śmiali, nie było między nami wrogości. Jako klerycy porozumiewaliśmy się kodem, tzn. „krakowskie”, „częstochowskie”, „tarnowskie”. Pierwszy dzień zakończyliśmy modlitwą. Rano również modlitwa, którą rozpocząłem. Głos mi drżał, bo za drzwiami słychać było wrzaski kaprali. Tak to wszystko się zaczęło. Byliśmy niepokornym wojskiem w sensie ideologicznym, bo burzyliśmy mydlany porządek. Jedyną naszą formą obrony wówczas był regulamin wojskowy, który opanowaliśmy perfekcyjnie.
– A jak udawało się Księdzu sprawować praktyki religijne?
Reklama
– W niedzielę staraliśmy się zebrać i przeczytać wspólnie Mszę św. z czytaniami mszalnymi. Do naszej jednostki jako jedynej w Polsce przyjeżdżali kapelani. Odbywała się wtedy konferencja na świetlicy, gdzie kapłan musiał dyplomatycznie się wypowiadać. W późniejszym okresie wszyscy klerycy wychodzili na przepustki do kościoła. Można było iść na Eucharystię, do spowiedzi. Było to 2-3 razy w roku, głównie przy okazji świąt. Jeśli była w niedzielę przepustka, to też szliśmy do kościoła. Następnego dnia padały pytania od oficera: „Gdzie byliście, żołnierzu?”. Odpowiadałem, że w kościele. Wówczas na twarzy przełożonego pojawiał się grymas. Pamiętam, jak byłem na procesji Bożego Ciała. Na drugi dzień zostałem wezwany do oficera politycznego, który dopytywał: „Podobno byliście na tym przemarszu?”. Odpowiedziałem: „Na procesji Bożego Ciała” i dodałem: „Byłem i jak będę mógł, to zawsze będę”.
– Bł. ks. Jerzy Popiełuszko również odbył służbę wojskową. Później za swoje świadectwo wiary został zamordowany. Czy, realizując misję kapłańską w najtrudniejszych warunkach, obawiał się Ksiądz o swoje życie?
– W czasie stanu wojennego można było się z tym liczyć. W seminarium człowiek nie nauczał, nie wychodził do ludzi. Natomiast zaraz po święceniach wiedzieliśmy, że w imię Boże trzeba iść i dać świadectwo. To był ten trudny czas stanu wojennego. Później śmierć ks. Popiełuszki i innych duszpasterzy. Była świadomość, że jak trzeba będzie dać świadectwo, to musi ono być do końca.
– Czas represjonowania to niewątpliwie trudny okres. Jak radził sobie Ksiądz z tymi przeciwnościami?
– Trzeba było być sobą. Bardzo pomagało wsparcie rodziców i całej rodziny. Środowisko w Bartoszycach również było przychylne. Cenili nas, pomagali. Ku pamięci należy przywołać śp. Konstancję Skurniat, która całe swoje mieszkanie oddała klerykom. Nie było wrogości. Człowiek miał świadomość, że nie jest sam wystawiony na atak, represję. Z jednej strony czuło się to poniżenie, odrzucenie, że jesteśmy wrogami ojczyzny, co bolało bardzo. Zwłaszcza, że moja rodzina ma długie tradycje patriotyczne, ale wsparcie społeczne pomagało iść do przodu.
– W tamtych latach wrogiem wiary były władze komunistyczne. A dzisiaj – czy równie trudno jest być uczniem Chrystusa?
– Czasy się zmieniają. W PRL-u wrogowie wiary używali bardziej siły, brutalności. Dzisiaj jest to ironia, kpina, żart... Nie wiadomo, co jest trudniejsze do przezwyciężenia. Nikt nie lubi, kiedy ktoś się z nas wyśmiewa. To boli. Gdy młody człowiek na to patrzy, musi mieć wiele odwagi, żeby się temu przeciwstawić. Wspominając jednak tamten okres, przypomina się jakaś więź, czasem przyjaźń z tymi dowódcami. Odbyły się nawet spotkania z nimi w Bartoszycach. Pierwsze z nich przy okazji rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego ks. Jerzego Popiełuszki. To właśnie jest duch wiary, miłości, przebaczenia. I to jest piękne!