Żyjemy w epoce największej walki. Czasem może to nawet wyglądać na symptomy zbliżania się ostateczności. Dlaczego? Walka toczy się dziś bowiem o początek i koniec, o najważniejsze – o panowanie nad słowem! Jeszcze nigdy człowiek nie był tak zasypany chcianymi i niechcianymi wiadomościami i rzeczami chytrze imitującymi informacje, które w istocie zakładają mu kolczyk na nos i wiodą tam, gdzie zechcą, chytrzy prestidigitatorzy.
Kiedyś większość informacji i życiowych mądrości pochodziła z bezpośredniego doświadczenia, które stale uzupełniane było przekazem doświadczeń poprzednich pokoleń. Człowiek może niezbyt pojmował, jak wygląda mechanika kosmosu i całego świata, ale za to doskonale rozumiał przyrodę, cykle życiowe i nieuchronność, która wisiała nad nim od narodzin. Śmierć była czymś naturalnym i powszechnie doznawanym. Ludzie powoli uczyli się żyć, a – w pewnym momencie – i odchodzić. Ludzie szanowali swoich nauczycieli, bowiem od nich właśnie czerpali najbardziej praktyczne, najpotrzebniejsze umiejętności.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Pierwsza epoka wyszydzenia starości nastąpiła w momencie, gdy rozpętało się kino. Potem media, coraz bardziej wyrafinowanie, coraz skuteczniej odrywały człowieka od doświadczania codzienności, przenosiły go w krainy nieznane, niemniej budzące narkotyczne pragnienie. Za sprawą mediów ludzie poczuli się bardziej nieszczęśliwi niż kiedyś. Zobaczyli, jak wiele brakuje im do stanu szczęścia propagowanego przez rozrastający się przemysł propagandy i reklamy.
Nigdy jednak człowiek nie był tak zniewolony, przemocą napompowany strumieniami przekazów – jak dziś! Żyjemy w epoce przemocy, dokonywanej przy użyciu strumieni przekazów, które – czy tego chcemy, czy nie – płyną w naszą jaźń przez wszelkie urządzenia, które wydają się nam dziś niezbędne: odkąd zwykły telefon stał się medialnym kombajnem, nikt już nie jest w stanie wyabstrahować się, wyrwać się z nieustannie podgrzewanej kadzi globalnych przekazów. Władzę zdobyli ci, którzy siedzą przy informacyjnych cieśninach, przez które płyną morza informacji, pseudoinformacji, kłamstw i przeprogramowanych komunikatów.
Niedawno amerykańscy dyplomaci pracujący na Kubie zaczęli uskarżać się na tajemnicze dolegliwości – nie mogli spać, ich stan zdrowia stale się pogarszał. W końcu po całych USA gruchnęła wieść, że jankescy dyplomaci byli atakowani za pomocą... infradźwięków – fal akustycznych o tak niskim gradiencie, że nie były wychwytywane przez uszy, powodowały jednak niebezpieczne wibracje, były w stanie uszkodzić organy wewnętrzne i znacząco oddziaływać na psychikę.
Reklama
Często odnoszę wrażenie, że nieustannie jesteśmy atakowani takim właśnie podprogowym, niekontrolowanym przez naszą świadomość, przekazem bodźców i wizji, które mają – w sposób utajony – kształtować przede wszystkim nasze postawy emocjonalne. Istnieje – dobrze opisane w literaturze psychologicznej – zjawisko, które można opisać młodzieżowym zdaniem: Tego, co się zobaczyło, nie da się już odzobaczyć! Nic nie da się wymazać z naszej świadomości. Jesteśmy atakowani obrazami, sfilmowanymi postępkami, których czasem wcale nie chcielibyśmy widzieć. One gniją potem gdzieś w naszej duszy, nie potrafimy się z nich wyzwolić.
I tu wkraczamy w opis tej najcięższej z trapiących ludzkość wojen – wojny o słowa i ich podstawowe znaczenia. Najdynamiczniej rozwijające się i kurczące świat, zmieniające go w ustandaryzowaną gumę do żucia, sposoby przenoszenia bodźców to dziś media społecznościowe. Wszystkie z nich kontrolują – usadowili się w pozycji anonimowych administratorów kontrolujących newralgiczne cieśniny przepływu przekazów – ludzie o nastawieniu neolewicowym. Niektórzy z nich (np. nominalny twórca Facebooka – Mark Zuckerberg) już całkiem otwarcie deklarują swoje polityczne ambicje. Neolewica kontroluje dziś kluczowe hasła w Wikipedii, neolewica podsuwa każdemu pod nos wybrane linki, gdy szybko poszukujemy wiedzy w przeglądarkach takich jak Google. Przeglądarki, portale społecznościowe gromadzą o nas tak głębokie i profilowe informacje, że w pewnym momencie rozgryzają naszą strukturę psychiczną, zainteresowania i zaczynają sterować tym, o czym i jak mamy myśleć. Podsyłają odpowiednie bodźce, sterują naszymi poszukiwaniami w necie. Powstała olbrzymia, przez nikogo niekontrolowana, machina, od której uwolnić nas może jedynie udanie się na cyfrową banicję, wyrzeczenie się uczestnictwa w globalnej sieci. Swoiste cyfrowe pustelnictwo. Czyżby znów na znaczeniu zaczęły zyskiwać ośrodki samodzielnej myśli – pozbawione łączności z netem – eremy?
Reklama
Sieć sprawia wrażenie pozornej wolności, spontanicznego rozwoju, nawet jawi się nam jako buntownicza i odrobinę anarchiczna. To jednak tylko pozory. Nie na darmo w samym tylko dawnym Związku Sowieckim i później w Rosji działało i działa do dziś kilkadziesiąt instytutów naukowych zajmujących się utajonym oddziaływaniem i programowaniem ludzkiej psychiki. Daleko w tyle nie pozostają ani Amerykanie, ani Chińczycy.
Skoro wojna, z otwartej przestrzeni fizycznej konfrontacji, przeniosła się na skomplikowane łąki naszej psychiki i świadomości, to i strategie jej prowadzenia oraz używany oręż uległy zmianie i skutecznemu zakamuflowaniu. Najbardziej lukratywne posady zdobywają dziś chytrzy złodzieje słów, którzy specjalizują się w stosowaniu zdradzieckiego symulakrum – nieujawnionej podmianie tradycyjnych znaczeń konkretnych pojęć. Powstaje cały arsenał słów ukradzionych, które używane są do ściśle zaprogramowanych akcji bojowych.
Reklama
Od dłuższego już czasu ślęczę nad notatkami, które kiedyś posłużą mi do stworzenia „Słownika wyrazów ukradzionych”. Pytacie o przykład. Ot, pierwszy z brzegu: „miłość” (słowo o jednej z najmocniejszych wartości kształtujących masywne postawy). Dotychczas kojarzyło się z miłością Boga do ludzi, przywodziło na myśl poświęcenie Jezusa Chrystusa, myśląc: „miłość” widzimy obrazy matki pochylającej się nad maleńkim dzieckiem, młodzieńca czule obejmującego swą ukochaną, widzimy kochające się rodziny, widzimy zdolność do poświęcenia i czystość, która nie jest w stanie „urodzić” najdrobniejszego posądzenia. Tymczasem dziś słowo „miłość” zostało uprowadzone do budowania opowieści o związkach sodomickich, wszelkiego rodzaju dewiacjach, „miłość” została zgwałcona w tysiącach reklam. Podobnie złachmanione zostały słowa: „przyjaźń”, „braterstwo”, „wolność”. Wszystko to zmierza do pozbawienia nas pewności sądzenia, do uczynienia z nas uzależnionych od medialnych protez kalek, które same z siebie nie potrafią już niczego osądzić ani wybrać.
Prawda ma stracić walor swojego niewzruszalnego istnienia, ma być ubrana w kontekst „narracji”. Prawda już nie będzie kształtować przekazu, to przekaz będzie ociosywał samo jej istnienie. Prawda ma być sprostytuowana do tego stopnia, aby utraciła swój walor, aby już nikomu nie przyszło do głowy, by bić się o prawdę. Przecież o dziewkę spod latarni nikt się nie pojedynkuje.
Nihiliści, słudzy pana ciemności, dobrali się do trzewi naszej duszy. Wreszcie odnaleźli narzędzia, którymi mogą w niej gmerać, bez budzenia naszej świadomości. Wdzierają się do naszych snów, marzeń i pragnień, sprytnie omijając wszelkie systemy alarmowe, które dotąd zabezpieczały nas przed niekontrolowanym modelowaniem wewnętrznym.
Idzie walka o Słowo. O początek wszystkiego. Właśnie głowię się nad sposobem organizowania i trenowania naszych wojsk. Obiecuję, że i o tym napiszę. Jeśli tylko zdążę...
Witold Gadowski, Dziennikarz