WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Trudno nie zauważyć, że młodzi Polacy coraz gorzej mówią po polsku. Często trzeba się bardzo wsłuchiwać, by stwierdzić, że jednak posługują się językiem polskim, tyle że zniekształconym, byle jakim, bełkotliwym. Skąd nam się to wzięło?
JAN KULCZYCKI: – Najłatwiej zbyć problem tłumaczeniem, że młodzi ludzie są ogłuszeni przez słuchawki, z którymi się nie rozstają, oraz przez dochodzący zewsząd hałas, przez głośną muzykę, co sprawia, że sami siebie nie słyszą. Moim zdaniem, sprawa jest jednak znacznie poważniejsza. Ta dzisiejsza bylejakość polskiej mowy bierze się stąd, że wyrosło nam pokolenie, którego nikt nie uczył właściwej wymowy słów, intonacji polskich zdań i tego przede wszystkim, że staranna mowa jest wyrazem szacunku do drugiego człowieka. Młodzi Polacy mówią więc byle jak, bez szacunku dla języka ojczystego.
– Bo po prostu nikt już nawet nie zwraca na to uwagi?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
– Niestety, tak. Nauczyciele w polskiej szkole już od dawna nie uczą mówić po polsku! I chyba nawet rzadko gorszą się tą bylejakością mowy swoich wychowanków. Z satysfakcją wspominam prowadzone przeze mnie w latach 90. XX wieku u warszawskich „platerek” zajęcia z techniki mowy, które były najzupełniej wyjątkową inicjatywą Marka Piotrowskiego, znakomitego pedagoga i ówczesnego dyrektora zespołu prywatnych szkół katolickich im. Cecylii Plater-Zyberkówny. Potem jeszcze zdarzył mi się epizod uczenia polskiej mowy w państwowej szkole, ale już „pod przykrywką”, w ramach podstaw przedsiębiorczości.
– Dyplomowany aktor uczy przedsiębiorczości, to niebywałe!
– Lekcje te prowadziłem wespół z koleżanką, która zajmowała się stroną ściśle merytoryczną, a ja starałem się uczyć tego, co równie ważne w prowadzeniu biznesu, czyli właściwego wysławiania się i... podstaw dobrego wychowania. Właśnie wtedy z przerażeniem odkryłem, jak wielkie są edukacyjne zaniedbania w obu tych dziedzinach.
– Trudno nie zadać pytania, dlaczego zarówno w polskich domach, jak i szkole coraz mniejszą wagę przykłada się do staranności wypowiadania się po polsku...
– Tyle że rzadko kto w Polsce sobie je dziś zadaje! Przestaliśmy rozmawiać, oglądamy i słuchamy. Gdy po ukończeniu Podyplomowego Studium Wymowy przy PWST w Warszawie (obecnie Akademia Teatralna) oferowałem zajęcia z wymowy w szkołach, nikt nie był tym zainteresowany oprócz kilku wspomnianych „nawiedzonych” przyjaciół... Często wtedy pytałem, dlaczego nauczyciele języków obcych zwracają uwagę na wymowę, intonację, odpowiedni akcent, a w przypadku języka polskiego już się o to nie dba.
– Jaka była odpowiedź?
– Najczęściej, że „przecież po polsku wszyscy potrafią mówić”... Zdarzało mi się nauczycielowi języka polskiego zwracać uwagę, że fatalnie mówi po polsku i co najgorsze, sam o tym nie wie.
Reklama
– Pewnie brano Pana za wariata?
– Oczywiście! Wtedy dawałem lekcję pokory na własnym przykładzie. Bardzo się zawstydziłem, gdy po trzydziestu paru latach pracy jako aktor pani profesor Daria Iwińska wyraziła zgorszenie: Jasiu, jak ty mówisz, skąd te warszawskie naleciałości?! Przecież mówimy „imię”, a nie „jimię”... Obiecałem poprawę.
– Gdyby o takie drobiazgi w dzisiejszej polszczyźnie chodziło, można by uznać, że jesteśmy narodem purystów językowych!
– Obawiam się, że gdyby przeprowadzono międzynarodowe badania szacunku do własnego języka narodowego, Polacy zajęliby z całą pewnością jedno z ostatnich miejsc. Niestety, własnym językiem mówimy coraz gorzej. Przy czym nie chodzi tu o naleciałości gwarowe, lecz raczej o zwykłą niedbałość, niechlujstwo wymowy. Częściowo jest to zapewne wynikiem tego, że coraz częściej porozumiewamy się za pomocą e-maili i sms-ów, a więc skrótami.
– Ale to przecież powinno raczej doskonalić nasz język, bo krótka informacja wymaga precyzyjnej i przemyślanej formy...
Reklama
– Nie, nie! To raczej bylejakość naszego języka odbija się na tych krótkich przekazach. Przyznam, że często nie rozumiem tekstów, które dostaję tą drogą, ponieważ ich nadawcy nie zadają sobie trudu użycia polskich znaków, nie mówiąc już o zastosowaniu wielkich liter czy interpunkcji. A z czasem zaczynają tak samo mówić – bez kropek, przecinków, szybko i bezładnie.
– Ciekawe, czy rozmawiając w taki sposób, ludzie sami siebie nawzajem dobrze rozumieją...
– Nie mają chyba takiej potrzeby, bo przestali ze sobą rozmawiać, nie wymieniają myśli, a jedynie zdawkowe informacje. Nie dyskutują – a jeśli już, to rzadko i w elitarnym gronie o lekturach. Szkoła przestała wymagać czytania książek; pozwolono na korzystanie z bryków i niemal skutecznie oduczono czytania. A jeszcze w moich szkolnych latach podczas lekcji polskiego czytało się na głos – właśnie po to, by doskonalić wymowę i poszerzać zasób słów i figur retorycznych. Jak więc ten dzisiejszy młody człowiek ma pięknie mówić po polsku, skoro jego słownictwo ogranicza się do kilku „przecinków łaciny furmańskiej” i kilkunastu konstrukcji zdaniowych?!
– Język polski został potraktowany jak język obcy, bo u nas za dobrze mówiącego np. po angielsku uznaje się kogoś, kto opanował kilka podstawowych struktur językowych...
Reklama
– Moim zdaniem, z naszym językiem ojczystym jest znacznie gorzej. Młody człowiek uważa, że bardziej opłaca mu się dobrze znać np. angielski niż polski. Boli to, że ludzie odpowiedzialni za edukację w Polsce nie dostrzegają tu żadnego problemu. Mówią za to z satysfakcją, że polska młodzież tak znakomicie zna języki obce. I rzeczywiście może nawet tak jest. Jednak coraz częściej odnoszę wrażenie, że w Polsce po polsku już nie mówimy, że brakuje nam polskich słów, nie znamy polskiej konstrukcji zdania, stosujemy makaronizmy. Dotyczy to przede wszystkim – ale nie tylko – młodego pokolenia. System edukacyjny III RP zafundował wyjątkowo prymitywną bazę kulturową, przez ograniczenie lekcji języka polskiego i historii Polski.
– Do grona odpowiedzialnych za kiepską polszczyznę należy dołączyć także wszechobecne media, przede wszystkim telewizję. Jak Pan ocenia ich językowo-wzorcotwórczą rolę?
– Jak najgorzej, niestety. Najbardziej dziwi mnie to, że w zawodach wiążących się z publicznymi wystąpieniami – m.in. wśród dziennikarzy, prawników, polityków nie wymaga się i nie prowadzi zajęć z zakresu prawidłowej wymowy, prawidłowego czytania tekstu. Nie ma już nawet obowiązku zdania egzaminu na tzw. kartę mikrofonową w Polskim Radiu.
– A trzeba przyznać, że nie był to łatwy egzamin...
– Teraz, niestety, słychać, że go nie ma. Niewielu jest jeszcze naprawdę dobrych lektorów. Zastępujący ich dziennikarze po prostu często nie są w stanie sprostać językowym wyzwaniom. W ich mowie słychać, że nie mają pojęcia o budowie i intonacji polskiego zdania, zwłaszcza złożonego. Nie używają przecinków, myślników, a zwłaszcza kropek. Zdania zlewają się w jeden wielki bełkot, jakby mówiący w ogóle nie rozumiał, co mówi. Ci, którzy mają do nas mówić wzorcową polszczyzną, albo nie mają o niej zielonego pojęcia, albo nie są nauczeni języka bądź też są zmuszani do zbyt szybkiego przekazywania treści. A powinni być przecież misjonarzami nieskazitelnej wymowy.
– Takimi misjonarzami są bez wątpienia aktorzy.
Reklama
– W każdym razie powinni być. Można mieć jednak wątpliwości, gdy się ogląda np. polskie seriale i niektórych aktorów.
– Dlaczego?
– Dlatego, że młodzi serialowi aktorzy często są tylko przyuczeni do zawodu, a w tej ich aktorskiej edukacji najwyraźniej zabrakło nauki mowy. Raczej więc powielają złe nawyki językowe, niż świecą dobrym przykładem. Gdy przed laty w Ognisku Teatralnym Teatru Ochoty prowadziłem zajęcia z techniki mowy, to przez pierwsze pół roku moim młodym słuchaczom wbijałem do głowy znaczenie pojęcia „kultura słowa”, aby zrozumieli, że nie szanując języka, nie szanują swego rozmówcy lub słuchacza, że kulturalny człowiek zawsze stara się mówić poprawnie i wyraźnie, że mowa to to, co słuchacz słyszy, a nie to, co my mówimy.
– Niewątpliwie ostatnią ostoją i redutą kultury słowa są jeszcze teatry i szkoły aktorskie.
Reklama
– A ja, niestety, mam poważne wątpliwości, czy rzeczywiście tak jeszcze jest. Być może mam nieco zawyżone standardy, ponieważ jestem przedstawicielem ostatniego rocznika PWST, który wyszedł spod ręki wielkiego Jana Kreczmara. W tamtym czasie uczyli nas aktorstwa najlepsi z najlepszych, mistrzowie polskiej mowy – Stanisława Perzanowska, Jan Świderski, Rena Tomaszewska, Kazimierz Rudzki, Ludwik Sempoliński, Aleksander Bardini – wprost emanujący wielką klasą i kulturą, ale niezwykle wymagający i nietolerujący jakiejkolwiek bylejakości. Zawsze zwracali nam uwagę – czasem dość złośliwie i brutalnie – na niekulturalne zachowania i wypowiedzi.
– Teraz jest inaczej?
– Nie wiem, ale mam nadzieję, że nadal od adeptów sztuki teatralnej wymaga się szczególnej dbałości o język... Kiedyś od jednej z wykładowczyń szkoły teatralnej usłyszałem, że dzisiejszy teatr musi przede wszystkim szokować formą i językiem. Trudno się więc dziwić, że z polskich scen rozlega się raczej język furmański niż piękna polszczyzna. Ze smutkiem muszę stwierdzić, że należę chyba do ostatniego pokolenia aktorów, od którego jeszcze wymagano kultury języka. „Jeszcze jeden, który będzie zbawiał świat przez dykcję!” – powiedział żartobliwie mój wspaniały dyrektor śp. Jan Kulczyński, gdy zacząłem podyplomowe studia wymowy.
– Zbawia Pan?
– Próbowałem i nadal próbuję, ale jest z tym coraz trudniej. Nastały czasy, w których taki drobiazg jak poprawna dykcja przestał mieć znaczenie. Aktorzy uwierzyli w mikrofony, dzięki czemu głośniej się kompromitują. A czterech logopedów zatrudnionych na wydziale aktorskim poświadcza, że jest bardzo źle.
– Jak Pan sądzi, dlaczego w peerelowskich szkołach zwracano jednak większą uwagę na naukę poprawnej wymowy, a później już nie?
Reklama
– Może dlatego, że nauczyciele w tamtym czasie mieli poczucie zagrożenia języka polskiego. Przypominam, że wtedy wszyscy musieliśmy się obowiązkowo uczyć rosyjskiego. Może więc bardziej dbaliśmy o język ojczysty, jakby z zakodowanej gdzieś w podświadomości obawy przed wynarodowieniem. Było po trosze tak jak w czasach zaborów. Dzięki konspiracyjnym szkółkom i kursom pań z towarzystwa polskie dzieci uczyły się pisać, czytać i poprawnie mówić po polsku.
– Bo to był najoczywistszy przejaw patriotyzmu.
– Otóż to! W II RP analfabetyzm zlikwidowano w ciągu kilku lat tylko dlatego, że zawsze, nawet wtedy, gdy państwo polskie nie istniało, istniały polskie elity, a kulturalni Polacy dbali o język polski. Mimo wszystko i na przekór wszystkiemu; w niewoli, na zesłaniu... Moim zdaniem, największy brak szacunku dla ojczystej mowy nastąpił w III RP, gdy przekonywano Polaków, że wyśmiewanie patriotyzmu jest w dobrym tonie, a polskim uczniom zaczęto wmawiać, że ważniejsze są języki obce.
– Twierdzi Pan, że właśnie wtedy ta bylejakość polskiej mowy stała się zjawiskiem galopującym? A może to zwykła reakcja na szok wolności?
– Nie sądzę, by to niezwykle niekorzystne dla przyszłości narodu polskiego zjawisko wynikało ze zwykłego zbiegu historycznych okoliczności, bo przecież w najgorszych sytuacjach umieliśmy skutecznie zadbać o język ojczysty. Teraz – po 1989 r. – łatwo poddaliśmy się procesowi rozbijania poczucia przynależności narodowej, bez większego oporu godzimy się na pogardę dla naszej kultury i tradycji, ale przede wszystkim na dewastację języka polskiego wszelkimi sposobami...
– To bardzo ciężkie zarzuty. Kogo Pan w tej sprawie oskarża?
– Jak zwykle, zagrożenie przychodzi z zewnątrz, ale przede wszystkim oskarżam nas samych. O językową niedbałość, o zbyt łatwą zgodę na upraszczanie języka polskiego, o przyzwolenie na chamstwo, które wdarło się do naszego języka za pośrednictwem filmów, teatru, mediów oraz polityków, a na które już zostaliśmy znieczuleni. I dopiero od niedawna chyba coś powoli zaczyna się zmieniać... Taką mam nadzieję.
Jan Kulczycki
Aktor teatralny, filmowy, dubbingowy, nauczyciel techniki mowy i podstaw przedsiębiorczości. Absolwent warszawskiej PWST. Pracował w Teatrze im. Stefana Jaracza w Olsztynie (1971-72), Teatrze Ludowym w Warszawie (1972-74), Teatrze Narodowym (1974-82), Teatrze Ochoty (1982-88) i gościnnie do 2015 r., w Teatrze Dramatycznym (1988-90), Teatrze Północnym w Warszawie (1990-91), Teatrze Powszechnym im. J. Kochanowskiego w Radomiu (1991-92). Działacz opozycji solidarnościowej, uczestnik Grup Oporu „Solidarni”, sekretarz Kapituły Odznaki Pamiątkowej GO „S”