„Ad Astra” Jamesa Graya należy – obok obrazów „Grawitacja” czy „Interstellar” – do tej grupy filmów sf z ostatnich lat, których gatunek nie musi się wstydzić. Niezły budżet, gwiazdorska obsada, dobre zdjęcia i efekty oraz niegłupie przesłanie powiązane z nie najgorszym scenariuszem – to cechy filmów ze wspomnianej grupy. „Ad Astra” nie ma skomplikowanej fabuły, jednak narracja głównego bohatera pomaga się odnaleźć w niektórych zawiłościach. Roy McBride miał kilkanaście lat, gdy jego ojciec wyruszył w Kosmos, skąd nie wrócił. 20 lat później dorosły Roy podąża śladami ojca, także po to, aby ocalić ludzkość przed zbliżającą się katastrofą, a wyprawa okazuje się dla niego formą terapii. Choć w filmie występuje kilka uznanych gwiazd (Tommy Lee Jones, Liv Tyler, Donald Sutherland), jest to kino jednego aktora. Brad Pitt jest świetny w roli Roya – to pewniak jako kandydat do filmowych nagród. Sam film – już nie, o czym przesądzają błędy w próbie budowania napięcia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu