Kampania wyborcza to fascynujące wydarzenie. Nie tylko dlatego, że wybory mogą być wieloprzymiotnikowe („sfałszowany” to też przymiotnik!). Także dlatego, że pokazują prawdę o ludziach. Możemy zobaczyć, jacy są nie tylko w telewizji śniadaniowej, dostrzec, że grają w różne gry (jedni w bierki, inni w cymbergaja), a udają, że grają w jedną, wspólną. W tych wyborach Dobra Zmiana gra w przypieczętowanie rządów, ludowa opozycja – w odbudowę pozycji, a totalni – w unieważnienie głosowania, zanim się odbyło.
Borys Budka, lider KO-PO, nie jest rezolutem, na jakiego wygląda, skoro nie wie, że słychać, jak podpowiada kandydatce Małgorzacie Kidawie-Błońskiej, co ma mówić do mikrofonu... I jeszcze odpycha ją (od mikrofonu). KO-PO od dawna chce zastąpić swoją kandydatkę kimś innym. Stąd żądanie wprowadzenia któregoś ze stanów nadzwyczajnych. Odłożyłoby to głosowanie i dało szansę na podmiankę. Kidawę zastąpiłby Budka, bo Tusk w ciężkich czasach woli Brukselę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wielu dostrzegło w Dobrej Zmianie obrońców demokracji, stabilizacji i rozsądku. Skoro wybory wyznaczono, znaleziono na nie sposób, to niech się odbywają w terminie. Wzięłoby w nich udział wielu tych, którzy zazwyczaj nie głosują. Byłoby ciekawie. Choć być może nie dla wszystkich, bo niektórzy chcą bojkotować. Albo z góry, oryginalnie, jak Szymon Hołownia, nie uznają wyborów korespondencyjnych – na które się zanosi – za legalne.
Ciekawe, że gdy wnoszono o zmniejszenie restrykcji dotyczących kościołów, Hołownia szydził, że zwiększenie liczby osób na Mszach św. to najważniejsza rzecz do odmrożenia w gospodarce. I choć trudno było bronić wyśrubowanego limitu, katolicki, konserwatywny kandydat, na jakiego pozował, miał ciekawsze sprawy na głowie. Zapowiedział, że gdy wygra wybory, unieważni je. Tyle że tego nie da się sprawdzić. Z paroma procentami głosów nie da się wygrać głosowań, a tym bardziej ich unieważniać.