Może gdy będą Państwo czytać te słowa, wiadomo już będzie, czy 10 maja br. odbędą się w Polsce wybory prezydenckie oraz jaka będzie ich formuła. W czasie trwającej jeszcze, choć daj Boże – słabnącej, epidemii koronawirusa mamy prawo oczekiwać, że władze państwowe zagwarantują nam maksimum bezpieczeństwa podczas wypełniania obywatelskiego przywileju wyborów.
Wiadomo, że największe ryzyko byłoby wtedy, gdyby wybory miały się odbywać w sposób wymagający naszej osobistej obecności w lokalu wyborczym. Można jednak założyć, że przy zachowaniu niezbędnych środków ostrożności (maski, rękawice, określona liczba osób w lokalach, a także np. 2-dniowy czas wyborów) nie byłoby ono większe niż to, które wielu z nas ponosi, gdy podejmuje obowiązki zawodowe lub robi zakupy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Rozumiejąc jednak obawy obywateli, obóz rządzący wystąpił z innymi propozycjami. Przez chwilę rozważano pomysł, by przesunąć wybory o 2 lata i wydłużyć kadencję prezydenta Andrzeja Dudy do 7 lat, ale jednocześnie uniemożliwić mu reelekcję. Na ten pomysł, wymagający zmiany Konstytucji RP, opozycja nie chciała się zgodzić.
Zaproponowano również wybory drogą korespondencyjną, jednak i ta propozycja nie zyskała poparcia opozycji. Głównie chyba z powodu jej po raz kolejny ujawnionych kompleksów, bo podobno wybory korespondencyjne to mogą się udać w Bawarii, ale nie w Polsce.
Opozycja generalnie sprzeciwia się wyborom w terminie 10 maja br. i domaga się ogłoszenia w Polsce stanu wyjątkowego lub stanu klęski żywiołowej. I trudno się temu dziwić, bo desygnując takich, a nie innych kandydatów na urząd Prezydenta RP, zmierza wprost ku wyjątkowej klęsce, a nawet katastrofie. Tylko po co to ogłaszać przed wyborami?