Uczestnictwo urzędującego prezydenta państwa w programie „naczelnego trefnisia” jednej z komercyjnych stacji telewizyjnych to oczywiste „rozmienianie na drobne” autorytetu Rzeczypospolitej. Po prostu w pewnych miejscach prezydentowi bywać nie uchodzi, w pewnych programach nie przystoi występować, nawet gdy programy te cieszą się sporą oglądalnością.
Udział prezydenta we wspomnianym programie miał charakter rozpaczliwego chwytania za „koło ratunkowe” (by nie powiedzieć „brzytwę”) po jego niespodziewanej przegranej w pierwszej turze wyborów prezydenckich. Tych „kół” w różnych mediach było więcej, łącznie z ordynarną manipulacją o rzekomym wpisie na (fałszywym) koncie internetowym córki kontrkandydata. Ot, wszystkie ręce na pokład, wszystkie chwyty dozwolone.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Audycja - schlebiająca, jak zawsze, dość prostackim gustom odbiorców - okazała się skrzętnie wyreżyserowaną i do bólu przewidywalną błazenadą. Prowadzący eksponował przede wszystkim siebie i raczej nie zamierzał nikogo słuchać (przecież i tak wiedział, co będzie gadane). Na zakończenie poparł, kogo miał poprzeć, czyli zrobiło to, o co od samego początku chodziło. Zaproszony gość potwierdził swą „drewnianą” osobowość i wyraźnie źle się czuł w przypisanej mu roli.
Każdemu wolno - jako osobie prywatnej - „robić z siebie małpę” w dowolnej audycji. Można mu co najwyżej współczuć. Prezydenta Rzeczypospolitej obowiązują jednak inne - zdecydowanie wyższe - standardy. Jeśli tego nie bierze pod uwagę, symbolicznie włazi w coś, w co prowadzący program wkładał kiedyś polską flagę.