Ks. Łukasz Pasternak: Skąd zainteresowanie postacią ks. Jana i jak zrodził się pomysł nakręcenia o nim filmu?
Daniel Jaroszek: Pomysłodawcą tematu filmu jest producent Robert Kijak, który zaprosił mnie do realizacji projektu. Wcześniej, oczywiście, wiele słyszałem o Janie Kaczkowskim, tak jak pewnie większość Polaków. Był znaną postacią medialną, księdzem, osobą nieuleczalnie chorą; prowadził hospicjum. Swego czasu był to bardzo nośny temat w mediach. Wtedy nie zagłębiałem się w publikacje Jana, nie śledziłem jego wideobloga. Kiedy jednak przeczytałem scenariusz filmu, byłem mocno poruszony historią tego człowieka i chciałem wejść w ten świat. Gromadziłem książki, artykuły, reportaże i wszystko, co znalazłem na temat samego Jana. Stawałem się coraz bardziej zafascynowany nim samym, jego filozofią. Stwierdziłem, że to fantastyczny materiał na film.
Reklama
Co stanowi oś przewodnią Johnny’ego? Domyślam się, że nie chciał Pan stworzyć filmu biograficznego.
Film jest zatytułowany Johnny, ale pierwszoplanowych bohaterów mamy dwóch. Jest to opowieść o ks. Kaczkowskim i o Patryku Galewskim. O ich wspaniałej przyjaźni. Mamy wykształconego księdza, bioetyka, oraz chłopaka z nizin społecznych, który kiedy poznaje ks. Jana, nie ma nawet jeszcze zdanej matury. Tak naprawdę jest to film o relacji. Jeśli ktoś chce poznać biografię Jana, to odsyłam do wspaniałych książek. W realizacji pomysłu chciałem się skupić na przesłaniu i testamencie ks. Kaczkowskiego. To jest temat tego filmu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Postać Patryka staje się symbolem wewnętrznych ludzkich zmagań i duchowego cierpienia. W tej postaci widać jednak wielką siłę i determinację.
Na ekranie zawsze najciekawsze są postaci złe. Kiedy ktoś mnie pyta, czy łatwo kręci się filmy o dobrym człowieku, odpowiadam, że oczywiście, nasza produkcja to opowieść o ks. Kaczkowskim, ale też o „złym” Patryku i jego niezwykłej przemianie. Mam przyjemność znać Patryka Galewskiego i wiem, że ta przemiana naprawdę nastąpiła. Niesamowite jest to, że Jan miał odwagę wyciągnąć rękę do człowieka skreślonego przez instytucję i społeczeństwo. Prawdopodobnie gdyby nie Jan, Patryk odsiadywałby dzisiaj jakiś potężny wyrok i nie byłby w tym miejscu, w którym dzisiaj się znajduje. A jest wspaniałym mężem i ojcem. Po prostu cudownym człowiekiem. Mamy więc namacalny dowód, że „każdy zasługuje na tę drugą szansę”. Ja się pod tym podpisuję. To ważne zdanie, które pada w naszym filmie. Parafrazujemy je promocją z szachów – pionek, który przejdzie całą szachownicę, ma szansę stać się mocniejszą figurą. I taki jest Patryk Galewski. Stał się mocną „figurą”.
Reklama
Mimo upadków i przeszkód życiowych – warto żyć?
Absolutnie tak. Myślę, że ten film jest takim hołdem dla życia. Zachętą do celebrowania każdej chwili. Przypomnieniem, że tym, co cenne i co możemy dać drugiemu człowiekowi, jest nasz prywatny czas. Ksiądz Kaczkowski zawsze stawiał na jakość. Bez względu na to, co robił. To jest mocno widoczne w kontekście funkcjonowania hospicjum. Czasem wystarczy chwycić kogoś za rękę i być obok drugiego człowieka. Jan wielokrotnie powtarzał, abyśmy przestali się bać komunikować z ludźmi śmiertelnie chorymi. Ludzie śmiertelnie chorzy czy z niepełnosprawnością bardzo cierpią z powodu samotności. Trzeba z nimi być, aby wykorzystać wszystko, co jeszcze zostało nam w tej relacji.
Ks. Kaczkowski mówił, że powinniśmy „żyć na pełnej petardzie”. Co te słowa znaczą dla Pana?
Dla mnie „życie na pełnej petardzie” to wykorzystywanie każdej chwili, każdego spotkania na 100%. Czas, który przeżywam i poświęcam sobie oraz moim bliskim, ma być w pełni jakościowy i wyjątkowy. Przesłanie naszego filmu jest również takie, że trzeba zacząć żyć teraz, bo nie wiemy, ile jeszcze tego życia nam zostało.
Praca nad filmem Johnny była dla mnie również pracą nad obaleniem mniemania o własnej nieśmiertelności. Każdy 20- czy 30-letni człowiek ma w sobie poczucie niezniszczalności i długiego życia przed sobą. Wydaje nam się, że nic nie jest w stanie nas zatrzymać. Mam 33 lata, a Jan był niewiele starszy, kiedy się dowiedział, że ma glejaka. Rozliczenie się z własną „nieśmiertelnością” – to była dla mnie największa lekcja przy tworzeniu tego filmu.
Reklama
Sądzi Pan, że w dzisiejszym świecie jest jeszcze miejsce na odruchy miłości, empatii...
Głęboko wierzę, że tak jest. W którymś momencie będziemy musieli wyhamować i zmierzyć się z prawdą, że w tym pędzie wiele tracimy. Dobrym czasem dla większości naszych relacji był pierwszy pandemiczny lockdown, kiedy nagle mogliśmy być ze sobą dłużej. Pamiętam, jak to wyhamowanie było dla wszystkich szokujące. Ale moim zdaniem, dla większości relacji uczyniło wiele dobrego.
Johnny to pierwszy Pański film fabularny. Ma Pan plany na kolejne?
Za miesiąc rozpoczynam zdjęcia do serialu dla Netflixa. Za rok o tej porze, w tym samym składzie, z którym realizowałem film Johnny, będę robił mój drugi film fabularny – Drużynę AA. Podejmę temat alkoholizmu, z nowym przekazem dla dużej grupy odbiorców.
Największe trudności, które napotykał Pan w trakcie kręcenia filmu Johnny, to...
Największym stresem było to, jak na film zareaguje rodzina Kaczkowskich, jaki będzie ich odbiór. Z duszą na ramieniu jechaliśmy pokazywać im kolejne fragmenty. Najpiękniejszy moment... kiedy po sensie gotowego już filmu przytulił mnie brat Jana. Wtedy pomyślałem, że się nam udało. W tym krótkim filmie fabularnym udało nam się ukazać przesłanie ks. Jana Kaczkowskiego.
Kino z życia wzięte
Johnny to wyjątkowa historia, którą napisało samo życie.
Patryk Galewski (Piotr Trojan), chłopak z nizin społecznych, w ramach kary za włamanie ma pracować społecznie w puckim hospicjum. Tam poznaje charyzmatycznego ks. Jana Kaczkowskiego (Dawid Ogrodnik), który młodych buntowników, takich jak on, angażuje w pomoc nieuleczalnie chorym. Uczy ich empatii, wrażliwości na cierpienie, czułości... Wszystko to z dużą dawką humoru, którym ks. Jan zjednuje sobie sympatię nawet tych z pozoru najtwardszych. Niedługo później kapłan sam musi się zmierzyć ze śmiertelną chorobą. Jak w tej sytuacji odnajdzie się Patryk?
MŻZ/na podst. materiałów prasowych