Najpierw w Poznaniu, a potem w Warszawie wystawiono musical Irena – przejmującą opowieść o życiu Ireny Sendlerowej, ikony polskiego wojennego podziemia. Biorąc pod uwagę ogrom pracy włożonej w jego powstanie oraz fakt, iż stoją za nim wielkie nazwiska dramatu i muzyki, dobrze, że uwieczniono go również na płycie.
Reklama
Bohaterka to postać tyle samo znakomicie znana, ile ciągle chyba znana zbyt słabo. Z jednej strony doświadczona przez hitlerowskich oprawców, z drugiej – prześladowana przez komunistów, a wszystko przez to, że ratowała żydowskie dzieci z warszawskiego getta. Dla pierwszych – związana z „Żegotą” przestępczyni, która łamała całkowity zakaz wspierania i ukrywania Żydów, dla drugich – współpracownik rządu londyńskiego, czyli niechybnie rewizjonistka i szpieg. O tym wszystkim opowiada musical, który – nie kryję – zaintrygował mnie już samą fabułą. Bo czy Holokaust, właśnie w tej warstwie wsparcia udzielonego prześladowanym przez Polaków, to w ogóle jest czy też nie jest temat na musical, w końcu formę z założenia lekką, rozrywkową? No ale skoro Andrew Lloyd Webber z Timem Rice’em opisali nutami i tańcem śmierć Chrystusa w Jesus Christ Superstar, to czy w ogóle jest jakiś niemusicalowy temat? W zasadzie chyba jedyna kwestia, z którą muszą się mierzyć twórca i wykonawca, to forma i jej przystawanie do wagi tematu. Jeśli są w tym szacunek i negacja pozy zbudowanej na pogoni za tanim poklaskiem, to chyba nie ma tematów tabu. A jak jest w przypadku tego musicalu?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Autorem muzyki do musicalu jest Włodek Pawlik, co ukierunkowuje frazy w stronę jazzu i czegoś, co określamy mianem piosenki autorskiej/aktorskiej – takiej, w której wyważony jest stosunek pięknej nuty do głębi słowa. Warto wiedzieć, że sam musical pierwotnie został wystawiony w Poznaniu (prapremiera w sierpniu ub.r.) przez tamtejszy Teatr Muzyczny, a niedawne warszawskie spektakle były pełnym przeniesieniem tej inscenizacji. Mamy w pamięci spektakularny sukces naszego jazzmana – statuetkę Grammy, można więc powiedzieć, że Irena to dzieło dwóch zdobywców tej nagrody, za teksty piosenek odpowiada bowiem Marc Campbell, który obok Grammy jest też laureatem Pulitzera. Reżyserem został Brian Kite – gigant teatralnej, musicalowej sceny amerykańskiej oraz filmu, orkiestrę zaś poprowadził syn kompozytora – Łukasz Pawlik. Z grona solistów trudno wyróżnić kogoś szczególnie, każda bowiem postać została tu oszlifowana w czasie prób jak diament, można powiedzieć, że wypracowana zarówno na scenie, jak i gdzieś w sercu każdego solisty. Bezspornie sam temat musicalu do lekkich nie należy, trudno więc prześlizgnąć się po nim jak po jakiejś banalnej historii w mydlano-operowej konwencji, tym bardziej że autorzy nie bali się nawet tak drażliwych kwestii jak szmalcownictwo – wymuszanie haraczy od ukrywających się Żydów. Mnie poruszyła tu szczególnie wyśpiewana przez Urszulę Laudańską Kołysanka (może zaistnieć samodzielnie na ambitnych radiowych playlistach), tytułowa Irena (Oksana Hamerska) natomiast to artystka (i jej rola), która zarówno na scenie, jak i na płycie każdą frazą potwierdza przynależność do elity teatru musicalowego. Sądzę, że płyta i same spektakle (warszawskie zgromadziły na widowni nie tylko melomanów, ale również niemal cały korpus dyplomatyczny i czołowe postacie dzisiejszej polityki) to ważne świadectwo nie tylko życia bohaterki, ale również naszej historii. Warto odnotować, że na widowni była też Elżbieta Ficowska, uratowana przez Sendlerową z getta jako półroczne dziecko. Dumni z wczoraj mówimy językiem dzisiejszym, ku pamięci jutra.
Co tu ukrywać, wydarzenia takie jak wspomniane spektakle i płyta to ważne elementy budowania polskiej tożsamości, emanacji czegoś, co wpisujemy w słowa „odwaga” i „patriotyzm”. A że stało się to za sprawą formy wpisanej w języki popkultury – może tylko cieszyć. Ot, mówimy o rzeczach ważnych, unikając formy hermetycznej, skostniałej. A to takie istotne, zwłaszcza gdy chcemy dotrzeć do najmłodszych odbiorców sztuki.