Na wiele min natknie się jeszcze nowa ekipa przejmująca rządzenie krajem. Jak na razie największa jest związana z zdymisjonowanym, po dwóch miesiącach, komendantem głównym policji insp. Zbigniewem Majem. Według medialnych doniesień, dymisja komendanta jest powiązana ze sprawą sprzed kilkunastu lat, gdy pracował w Kaliszu. W tle jest rzekome na razie załatwienie przez niego pracy żonie i sugestie byłego informatora policji, że inspektor przyjął od niego kilka butelek alkoholu i pożyczył 10 tys. zł, których nie oddał. Sprawę bada łódzka prokuratura.
Maj przekonuje, że chodzi o sprawę, która została już wyjaśniona. Że jest ofiarą prowokacji byłych pracowników Biura Spraw Wewnętrznych KGP, a został zaatakowany, bo zaczął reformować Komendę Główną i komendy wojewódzkie, dotykając chorych układów obowiązujących w policji. A złożył rezygnację, nie dlatego czuje się winny, ale żeby nie obciążać policji. Trudno byłoby mu „skutecznie pracować w atmosferze insynuacji i pomówień”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Policja przeszła w ostatnim ćwierćwieczu głębokie zmiany, ale nie ustrzegła się też sporych zawirowań. Niektórzy wspominają, że wiele złego zdarzyło się u zarania III RP, gdy wielu funkcjonariuszy przyszło ze Służby Bezpieczeństwa, unikając weryfikacji, która mogła pozbawić ich pracy i apanaży.
Sprawa Maja jest dość paradoksalna. Niezależnie, czy inspektor jest winny, czy nie, ta sprawa jest dezawuująca dla policji. Bo jeśli nie jest uczciwy, to skandal, że dotarł tak wysoko w hierarchii policji. Jeśli jednak jest uczciwy, skandalem jest konieczność jego odejścia ze stanowiska komendanta, i to, że można tak łatwo zdezawuować człowieka kierującego stu tysiącami policjantów. Obie możliwości pokazują jedno: policja wymaga głębokich zmian.