Największe cuda dokonują się w absolutnej ciszy, w zapomnianych częściach świata, z dala od ciekawych oczu. Położone w cieniu Jerozolimy Betlejem, od czasu kiedy wyszedł z niego wielki Dawid, żyło jedynie
dalekim odblaskiem dawnej chwały oraz obietnicą proroka, że do końca swych dni nie będzie najlichszym z miast (por. Mi 5,1). To właśnie tutaj zatrzymał się Bóg, wybierając małość, zapomnienie i ubóstwo,
i obdarowując nimi hojnie swego Syna, przychodzącego na nasz ludzki świat. W ten sposób nikt z patrzących na Nowonarodzonego nie mógł wyjść z betlejemskiej stajni całkowicie przekonany i ogłosić światu,
że znalazł niezaprzeczalny dowód na Bożą troskę o świat, znalazł Mesjasza. A jeśli obdarzony bardziej przenikliwym wzrokiem, jak choćby legendarni Trzej Królowie czy Symeon (Mt 2,1-14; Łk 2,25),
widział w tym dziecku Kogoś więcej, to jego słowa wywoływały zdumienie nawet u Maryi i Józefa. Bóg wprawił świat w pełne napięcia zdumienie.
My, współcześni uczniowie Jezusa, nie powinniśmy mieć problemu z uznaniem tego podstawowego faktu. Po setkach lat, kiedy nasza cywilizacja została tak głęboko przeobrażona i naznaczona Jego osobą,
nie narażamy się na śmieszność, kiedy mówimy - oto Nowonarodzony Mesjasz. historia udowodniła, że Jego roszczenia były prawdziwe; Kościół, który zbudował, trwa do tej pory; podzieliliśmy dzieje
świata na czas przed i po Jego przyjściu. A mimo to wcale nie jest łatwiej nazywać Go oczekiwanym Mesjaszem. Także my otwieramy oczy ze zdziwieniem, pytając się po cichu, czy ten oswojony Bóg w maleńkim
dziecku może być naszym Wybawcą? Nasze zadziwienie nie jest już modlitwą Maryi, oczekiwaniem na cud - wpadła weń kropla zmęczenia i mnóstwo zdrowego rozsądku. Czy Dziecko, które się rodzi, poza
tym, że porusza nasze najsubtelniejsze uczucia, ma nam jeszcze coś do powiedzenia?
Słowo, które słuchaliśmy podczas dzisiejszej liturgii jest o tym absolutnie przekonane; więcej, nawet próbuje mowę Nowonarodzonego odczytać. Aby odkryć prawdziwy sens tego, co dzieje się w Betlejem,
zostajemy oderwani od Betlejem i przeniesieni w rzeczywistość, w której oglądamy życie Syna Boga przed Wcieleniem. Kim był Ten, którego poznaliśmy przychodzącego w ludzkim ciele?
„Na początku był Słowo” (J 1,1) - historia Jednorodzonego rozpoczyna się przed ziemskim czasem. Właściwie to ona daje początek czasowi, z niej wyłaniają się nowe światy (J 1,3;
Hbr 1,2). Słowo-Syn było zawsze zwrócone twarzą ku Ojcu, było Jego Słowem, byli sobie bliscy jak matka i dziecko; Jednorodzony, jak mówi Jan, znajdował w Ojcu swe mieszkanie, „był w łonie Ojca”
(por. J 1,18). Ich myśli pracowały razem nad wyłaniającym się z niebytu kosmosem.
Ojciec nosił w sobie nieogarnione przestrzenie Miłości i Wolności, którą pragnął dzielić się ze stworzonym światem. Nie chciał, by Jego stworzenie było bezwolnym tworem oddającym Mu chwałę; wolność
Boga stała się udziałem i przywilejem człowieka. Kiedy zaś człowiek odważył się pomyśleć, że jego wolność oznacza także wolność od Boga i zrealizował swą myśl, oszukany Bóg nie odszedł urażony, by pogrążyć
się we własnej jasności. Wiedział, że jest Życiem, bez którego człowiek nie może istnieć, że tylko On nosi w sobie Światło zdolne pokonać ciemności zwątpienia i rozpaczy (por. J 1,5). Krok po kroku
przybliżał się do człowieka, przemawiał do niego na wiele sposobów, aż wreszcie zdecydował się wyruszyć osobiście na poszukiwania (por. Hbr 1,1-2).
Aby jednak nie podeptać ludzkiej wolności, którą zdawał się cenić nade wszystko, zrezygnował ze swej chwały, w ziemską podróż nie zabrał nic, co mogłoby zmusić nas do przyjęcia Go i zagwarantować
powodzenie Jego misji. Kiedy przychodził do swoich, którzy nie tylko do Niego należeli, ale przede wszystkim byli Mu bliscy, musiał liczyć się z tym, że swoi Go nie przyjmą. I tak też się stało (por.
J 1,11). Któż mógł być na tyle naiwny, aby liczyć na dobrą wolę człowieka? Tylko ktoś, kogo miłość absolutnie przekracza nasze wyobrażenia, kto dla ukochanej osoby gotów jest cierpieć i być niczym.
„Ty jesteś moim Synem”, mówi Ojciec z lękiem i miłością wprowadzając Swego Jedynego Syna na świat (por. Hbr 1,5). „Zrodziłem Cię z mojej miłości przed początkami, rodzę Cię, kiedy
opuszczasz Mnie idąc na świat”. W chwili rozstania, zawieszonej pomiędzy czasem i przestrzenią, Ojciec uczył się najprawdziwszych głębi swego Ojcostwa, a Syn dojrzewał do swego bycia Synem. Podobnie
przecież nasi ziemscy rodzice uczą się ciągle inaczej i pełniej kochać nas, kiedy opuszczamy ich dom.
Wracając do Betlejem i do małego ludzkiego Boga, pomyślmy o historii Jego drogi, o ryzyku Miłości, jakie podjął, o niewymownym dialogu z Ojcem, który rozbrzmiewał gdzieś ponad czasem. W tej niezwykłej
chwili, kiedy rodził się Jezus, Ojciec zrezygnował z wszelkich dowodów mających ukazać, Kim jest. Stojąc nad Nowonarodzonym, całą swą Osobą prosił jedynie o wiarę, o to, by znalazł się ktoś, kto przyjmie
Jego Ukochanego, kto otworzy dla Niego serce. Zapewne w tamtej chwili miał także przed oczyma nasze twarze.
Pomóż w rozwoju naszego portalu