26 maja po rannej wizycie wstąpił do pokoju księdza Jana doktor
Sonecki. Jan przyjął go z uśmiechem i zapytał:
- Jak długo pan doktor chce mnie tu jeszcze trzymać?
Już minął miesiąc, jak zajmuję tu miejsce z powodu marnej grypy.
- Grypa to nie taka marna choroba - ripostował lekarz.
Już młodsi od księdza profesora przekonali się o tym niejednokrotnie,
a wielu niestety musiało opuścić ten świat.
- Wiem, wiem, tak tylko żartuję. Jestem bardzo wdzięczny
panu doktorowi za troskę i trud zmagania się z moimi dolegliwościami.
- Cóż, taka moja rola. Ksiądz leczy dusze, ja staram
się poprawiać jej ziemskie mieszkanie. Tak po części jesteśmy do
siebie podobni.
- Ładnie powiedziane - wtrącił Jan.
- Mam dla księdza radosną wiadomość. Zdecydowaliśmy,
że stan zdrowia pozwala już na opuszczenie szpitala. Dzisiaj siostry
pozałatwiają potrzebne formalności i jutro rano może ksiądz profesor
wrócić do domu.
- Bardzo dziękuję. Jan nie krył radości.
Rano, jak każdego ze szpitalnych dni długo modlił się
przed odprawieniem Mszy św. Radość powrotu nie odbierała świadomości
upływającego czasu. Jan modląc się myślał: Ciekawe, kiedy znowu tu
powrócę. Wewnętrznie bał się tej chwili. Wiedział jednak, że ten
pobyt niewiele zmienił w jego stanie zdrowia. Nie rozmawiali o tym
z lekarzem, ale obaj wiedzieli, że choroba czyni postępy. Gruźlica
płuc powoli opanowywała także układ kostny. Wielkim wysiłkiem woli
tłumił ból, jaki od czasu do czasu utrudniał nie tylko chodzenie,
ale nawet zmianę pozycji ciała. Świadom zatem, że choroba może postępować
zapisał tego radosnego mimo wszystko dnia słowa duchowej przestrogi: "
Nie moja, ale Twoja Ojcze, niech się dzieje wola. Tak w Ogrójcu Pan
Jezus się modlił dając nam przykład. Dlatego do Ciebie Najsłodszy
Zbawicielu wołamy słowami: O Jezu nie moja, ale Twoja dzieje się
wola zawsze we wszystkim. Niech Twoje światło, Twoje tchnienie, Twoja
moc, Twój pokój mną rządzi i doprowadzi do Ciebie. Niech nie idę
za moją wolą, naturą, tylko za Twoją Wolą i łaską...".
Po Mszy św., na której było o wiele więcej niż zwykle
chorych, Jan w krótkich słowach podziękował personelowi i chorym
za towarzyszenie mu w drodze cierpienia. Życzył, aby i oni mogli
doczekać tej radosnej chwili opuszczenia tego miejsca w zdrowiu i
nadziei na normalne życie. Nie omieszkał dodać, że wszystkim rządzi
Opatrzność Boża i Jej należy zaufać, nawet wtedy, gdy nie będziemy
rozumieć wyroków Bożych.
Kurialny samochód odwiózł Jana do biskupiego domu, gdzie
zebrani powitali go z wielką radością.
Życie Jana po powrocie ze szpitala nie bardzo się zmieniło.
Na nowo wczesnym rankiem śpieszył do katedry, gdzie niezmiennie czekały
go kolejki penitentów przy konfesjonale. Przestał jedynie chodzić
na wspólne posiłki. Te przynosiła mu siostrzenica, która poświęcała
cały swój czas na opiekę nad wujem. Do jego pokoju pukali nieśmiało
goście, najczęściej duchowni. Jan przyjmował ich radośnie, z ciekawością
wysłuchiwał wiadomości z życia diecezji. Często były to trudne rozmowy
o problemach, jakie niosła nowa rzeczywistość. Jan dziwnie milcząco
słuchał tych słów. Czasem tylko wzdychając wypowiadał słowa o trudnych
czasach, które mają nadejść. Nigdy jednak nie dał się wciągnąć w
rozmowę na ten temat. Niektórzy sądzili, że ma widzenie przyszłości,
ale szanowali jego milczenie.
Któregoś dnia poprosił o rozmowę biskup Franciszek. Jan
przyjął te słowa z wielkim zażenowaniem.
- Niech ksiądz się nie krępuje. Chciałbym porozmawiać
o ważnym przedsięwzięciu, jakie noszę w swoim sercu.
- Nie wiem czy będę dobrym doradcą.
- Ale ja o tym wiem. Widzi ksiądz prałat, czasy są coraz
trudniejsze. Z jednej strony potęguje się terror ateistyczny. Z drugiej
ludzie, ciesząc się z zakończonej wojny przekraczają Boże przykazania.
Widzę, że potrzeba jakiegoś duszpasterskiego poruszenia, by to wszystko
uporządkować.
- Tak, każda wojna niesie zniszczenie. Przeżyłem już
dwie. Po tamtej także przyszły czasy trudne. Ludzie w sposób nieuporządkowany
wykorzystują dar wolności.
- Też tak to postrzegam. Dlatego postanowiłem poświęcić
diecezję Najświętszemu Sercu Pana Jezusa.
Jan nie odpowiedział, ale ksiądz biskup dostrzegł błysk
radości w jego błękitnych oczach. Już wiedział, że dokonał dobrego
wyboru kierując swoje kroki do Jana.
- Przyniosłem księdzu tekst mojego zarządzenia, a zarazem
prośby. Proszę to przejrzeć w wolnym czasie i wprowadzić ewentualne
poprawki. Będę bardzo zobowiązany.
- Serdecznie dziękuję za zaufanie. Zrobię to z wielką
radością i jestem pewien, że to Boży zamysł.
Biskup pożegnał Jana, a ten mimo zmroku pochylił się
nad lampką i zaczął śledzić tekst przyniesiony przez pasterza.
Niemal modląc się czytał słowa Biskupa: "Najświętsze
Serce Jezusowe jest niewyczerpaną krynicą nadziemskich sił, zdolnych
odmienić postać świata. Ono leczy swym bezmiernym miłosierdziem wszelkie
rany duszy i przywraca nadziemską świętość.
Toteż zbliżenie się do Najświętszego Serca Jezusowego
zapewnia czcicielom Jego błogosławieństwo i szczególną miłość..."
.
Jan przerwał czytanie i zaczął się modlić o spełnienie
tych słów. Niby daleki od spraw świata, dzięki przygodnym rozmowom
przy katedrze doskonale orientował się w spustoszeniach, jakie dokonują
się w sercach wierzących. Iluż odeszło od Kościoła dla kariery i
pieniędzy. Inni depcząc prawa Boże oddawali się rozpuście i pijaństwu.
Potęga totalitaryzmu posiadająca w rękach wszystkie siostry indoktrynacji
dotykała wszystkich.
Inna inicjatywa księdza biskupa, z którą zapoznał Jana
przy kolejnym spotkaniu, to powierzenie młodzieży ich patronowi św.
Stanisławowi.
Długa to była rozmowa. Dla obu rozmówców przyniosła nadzieję,
że ogarnięci miłosierdziem Jezusowego Serca i wstawiennictwem św.
Stanisława diecezja ustrzeże się od zagrożeń, które zagrażały ludziom
zmęczonym wojną i niepewnym kolejnych dni. Ksiądz biskup poprosił
Jana, by te sprawy przedstawiał Panu Bogu w swoich modlitwach, co
ten obiecał solennie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu