Wbrew pozorom program telewizyjny jest pouczającą lekturą.
To taki przewodnik na blisko jedną piątą życia statystycznego Polaka,
bo jeśli wierzyć badaniom, a nie ma podstaw, żeby akurat tutaj im
nie wierzyć, spędzamy przed telewizorem średnio pięć godzin dziennie.
Można przez lekturę programu telewizyjnego poznać dokąd chodzimy,
kogo uważamy za przyjaciela, autorytet, kto nas informuje, a kto
bawi czy poucza.
Wśród licznych programów, które ludzie chcą oglądać znajdują
się opery mydlane, sitcomy, talk show, ostatnio modne reality show,
a także poradniki. Poradniki tego, co w życiu się przydaje, co dla
życia jest ważne. Jest poradnik gotowania - bo niektórzy z nas lubią
smacznie, nie zawsze zdrowo zjeść. Jest poradnik mody i poradnik
samochodowy - wcale nie dla tych, którzy posiadają samochód, ale
dla tych których samochód posiada. Jest poradnik wędkarski, komputerowy,
szkoła rodzenia itd. Można tak wymienić wszystkie dziedziny, które
nas zajmują, a które są, albo wydają się być dla życia konieczne.
Wśród tych wszystkich koniecznych dzieddzin życia zajmujących telewizję
i nas próżno się wszelako dopatrywać poradnika dotyczącego wydarzenia,
które jest najkonieczniejsze z koniecznych, które dotyczy wszystkich,
bez najmniejszego wyjątku. Chodzi o poradnik umierania. Taką szkołę
dobrej śmierci. Pomysł absurdalny? Dlaczego? Przecież o ile zainteresowanie
modą czy komputerami dotyczy tylko części nas, to śmierć jest wydarzeniem
- dodajmy jedynym - które dotyczy bez wyjątku wszystkich. Wszyscy
pomrzemy. I mimo tej powszechności fenomenu żadna ze stacji telewizyjnych
nie uruchomi takiego poradnika. Dlaczego? Bo ich szefowie zdają sobie
doskonale sprawę, że nie byłoby zainteresowanych, którzy chcieliby
nauczyć się umierać, mimo, że i tak umrą.
O śmierci nie myślimy, staramy się o niej nie mówić,
zapomnieć. Bawimy się z nią jak dzieci, w berka, choć ta zabawa kończy
się zawsze tak samo. Śmierć nas wreszcie dorwie i klepnie. W tej
zabawie doszło już nawet do tego, że w dyrektywach dla dziennikarzy
opracowywanych przez niektóre gazety zastrzega się wyraźnie i mocno,
żeby nie pisać słowa śmierć, bo to może odstraszyć czytelnika, obniżyć
nakład a w efekcie zmniejszyć zyski. Więcej niektóre z zakładów pogrzebowych
w USA, stosując ekwilibrystykę słowną nie używają słowa śmierć. Odwiedziłem
kilka stron www polskich zakładów pogrzebowych. Tak samo jak w Stanach.
I w naszej branży funeralnej - tak bezboleśnie nazywają się przedsiębiorstwa
od śmierci - o śmierci mówi się ładniej, ze znieczuleniem, bezstresowo:
trudne chwile, bolesna sytuacja, moment cierpienia. Dziwne, że mimo
tych przedsięwzięć, które usuwają śmierć z pola widzenia człowieka
ostały się jeszcze krzyże, choć byłem uczestnikiem sytuacji gdy jeden
z wysokich i szalenie wrażliwych urzędników samorządowych zwracał
uwagę pielęgniarce oddziałowej, że krzyże na salach szpitalnych są
nie na miejscu, bo przedstawiają człowieka zmarłego, epatują cierpieniem.
Dajmy ludziom umrzeć, bez mówienia im o tym, że mogą umrzeć - zdawała
się mówić urzędniczka.
Choroba i śmierć to już nie problemy fizyczno-metafizyczne,
z którymi trzeba się uporać we wspólnocie rodzinnej, to sprawy czysto
techniczne, załatwiane przez wyspecjalizowanych techników za pomocą
środków technicznych. Człowiekowi znajdującemu się w trudnej chwili
pozostaje tylko wybrać na podstawie bogatej oferty proponowany przez
techników śmierci produkt, i nie martwić się o resztę. To jak zapewniają
prospekty naszych polskich zakładów pójdzie godnie, bezpiecznie,
komfortowo, solidnie, tanio. Technicznie bardzo sprawnie.
Jaka jest cena jaka płacimy za ową "technologizację śmierci."
Na pewno bardzo wysoka, bo jest nią dehumanizacja życia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu