Na masową skalę
Wywózki na niespotykaną dotąd skalę miały miejsce po zajęciu przez Sowietów we wrześniu 1939 r. wschodnich terenów II Rzeczypospolitej.
Pierwsza „wywózka” miała miejsce 10 lutego 1940 r., a kolejne w kwietniu i czerwcu tego samego roku, ale największe w maju i czerwcu 1941 r. Według różnych źródeł podczas II wojny światowej, a także po jej zakończeniu, kiedy to wywożono na Sybir żołnierzy niepodległościowego podziemia, deportacją objęto od 1,2 mln aż do ponad 2 mln Polaków. Niestety, nie ma dokładnych na ten temat danych. Z całą pewnością są one w posiadaniu Rosjan, którzy jednak nie są skorzy do otwarcia swych archiwów.
Jakie grupy Polaków deportowano
Reklama
Ogólnie można stwierdzić, że ta „przyjemność” spotkała w głównej mierze polską inteligencję i ludzi, zdaniem sowieckich władz, dla nich niebezpiecznych. W pierwszej więc kolejności wywożeni byli - uprzednio internowani - oficerowie polskiej armii, policjanci, rodziny osadników wojskowych, leśnicy i majętni chłopi. Najgorszy los spotkał tych, którzy trafili na Syberię podczas pierwszej wywózki. Nasi rodacy byli zatrudnieni przy wyrębie drzewa w lasach tajgi podczas mrozu przekraczającego 50 stopni, a o dach nad głową musieli zadbać sami. Niewątpliwie Polaków uratowała... napaść Niemiec hitlerowskich na Rosję sowiecką, o czym, i to nie wiem dlaczego, jakby ze wstydem wspominają nasi historycy.
To właśnie od tego czasu i to w znaczący sposób poprawił się nasz los. Już nie byliśmy - jak uprzednio - z taką wrogością traktowani i - co dla nas było szczególnie ważne - szerokim strumieniem napłynęła amerykańska żywność, bez której umarlibyśmy po prostu z głodu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Moja rodzinna Syberia
Podczas ostatniej wywózki, która miała miejsce na dwa dni przed wybuchem wojny sowiecko-niemieckiej (dokładnie 20 czerwca 1941 r.), deportowana została cała moja rodzina (łącznie 11 osób), zarówno ze strony ojca, jak i matki. Wśród deportowanych „wrogów ludu” byłem ja, liczący wtedy 5 lat chłopiec, niespełna czteroletni mój brat Witold (teraz mieszka w Zielonej Górze) i dwuletnia (zmarła w 1949 r.) siostra Danuta. W mojej rodzinnej Wileńszczyźnie pozostali jedynie osadzeni za niepodległościową działalność w słynnym więzieniu w Berezweczu ojciec i dwaj wujowie - bracia mojej matki. Nigdy już do nas nie powrócili, a ich los do dziś jest nam nieznany. Pobyt na Syberii opisałem - na prośbę koleżanek i kolegów z krośnieńskiego Koła Sybiraków i Zarządu Głównego ZS - w liczącym 54 strony Pamiętniku Sybiraka, który przesłałem do Archiwum Wschodniego w Warszawie. Jego fragment ukazał się w książce pt. Syberyjskie losy wydanej przez zielonogórskie Gimnazjum nr 1.
Przez 4 lata i 10 miesięcy miejscem naszego pobytu był, położony nad rzeką Ob, liczący wówczas około pół miliona mieszkańców, Barnauł - miasto zesłańców, ludzi różnych narodowości, kultur i religii, prawdziwa wieża Babel. Na syberyjskiej ziemi na zawsze pozostali pochowani w niegodny sposób babcia i dziadek - rodzice ojca i dziadek - ojciec mamy. Wujowie, młodzi wówczas chłopcy, walczyli - Antoni w Armii Andersa (po wojnie zamieszkał w Anglii, gdzie mieszka do dziś) i Stanisław w II Armii WP.
Powrót
Do Polski powróciliśmy w Wielki Czwartek 18 kwietnia 1946 r... bez przekonania - albowiem cały czas mówiło się wtedy, że Ziemie Odzyskane jedynie tymczasowo przynależą do Polski - zamieszkaliśmy w Krośnie nad Odrą. Brak miejsca nie pozwala na szersze opisanie naszego pobytu na nieludzkiej ziemi. Powiem tylko, że najbardziej odczuwalną dolegliwością była niemożliwość uczestniczenia w niedziele i święta w Mszach św., albowiem w Barnaule nie było katolickiego kościoła. Z konieczności więc w te dni gromadziliśmy się przy nieheblowanym stole zasłanym białym obrusem, po środku którego stał zabrany z rodzinnych stron metalowy krzyż, i czytaliśmy strofy Pisma Świętego. Dlatego naszą największą radością po przyjeździe do Polski była wizyta w nieistniejącym już, położonym w najbliższym sąsiedztwie rzeki Odry, kościele pw. św. Jadwigi.