Wspomnienie tragicznych rocznic, osobistych czy społecznych, jest jak koszmarny sen. Wraca się do niego z niechęcią, z poczuciem ulgi, że koszmar nocny minął, że już go mamy za sobą. Chociaż czujemy jeszcze krople potu na skroni czy zaschłe łzy na policzkach, to jednak światło dnia każe nam o koszmarnych przeżyciach sennych jak najszybciej zapomnieć.
Podobne przeżycia towarzyszą, gdy wspominamy tragiczną rocznicę wprowadzenia przed ćwierćwieczem stanu wojennego w Polsce. 13 grudnia 1981 r. pod osłoną nocy polskojęzyczna władza reprezentująca obcą rację stanu ogłosiła na terytorium PRL stan wojenny, uważając przy tym, że jest to jedyny ratunek dla ówcześnie panującego systemu i jednocześnie utożsamiając ten fakt z dobrem narodu.
Historycy jeszcze przez lata będą badać ten cios zadany po raz kolejny budzącemu się do wolności narodowi. Ważniejsza jednak od historycznych ocen jest moralna ocena tego, co było krzywdą i to nie do naprawienia wielu ludzi, którzy bądź zginęli, bądź zostali na zawsze okaleczeni, zniszczeni fizycznie, psychicznie, moralnie i materialnie, którym zabrano możliwość nauki i pracy, rozwoju i zaangażowania się w sprawy Ojczyzny czy wręcz zmuszono do jej opuszczenia, którzy byli internowani, więzieni, szykanowani, prześladowani, niesprawiedliwie sądzeni, zwalniani z pracy, skazywani na wysokie grzywny, bici, torturowani. Czy była to cena za wolną Ojczyznę? Czy raczej była to cena, jaką wkalkulowała WRON (Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego - czytaj naszego bloku komunistycznego), żeby ratować własną skórę?
Wciąż aktualne jest zakorzenione w tradycji polskiej pytanie: „A kto im łzy powróci”. Łez i cierpień, zmarnowanego zdrowia i życia, zmarnowanej szansy na spokojną młodość już im nikt nie wróci. W perspektywie wiary powiemy: Niech Bóg te cierpienia wynagrodzi i odpłaci! Niech Bóg nawet po latach zranione serca ukoi, a zapłakane oczy obetrze. Niech Jego Miłosierdzie rozciągnie się nad winnymi, zwłaszcza nad tymi, którzy nigdy nie uznali swojej winy, a jeszcze ją chcą rozmaicie usprawiedliwiać. Niech ludzka sprawiedliwość dotknie tych, którzy powinni być osądzeni i ukarani. To i tak nie jest w stanie wynagrodzić wszystkim pokrzywdzonym. Ciemna noc, mroczna noc stanu wojennego nie ma nic ze światłości, choćby się ją chciało sztucznie wybielić i rozświetlić.
Ale na stan wojenny i następujący po nim okres represji i prześladowań można spojrzeć i w innym świetle, w świetle historii zbawienia. Przychodzi nam w tym z pomocą orędzie wielkanocne - „Exultet”. Śpiewa się je nocą, ale jest poświęcone „Słońcu, które nie zna zachodu i które pogodnie zajaśniało ludzkości” - Jezusowi Chrystusowi. To w nim słyszymy słowa: „noc jako dzień zajaśnieje - noc będzie mi światłem i radością”.
To owa wiara i nadzieja paschalna, a nie tylko opozycyjny z natury charakter Polaków, były u podstaw wszystkich heroicznych czynów, pokojowego przeciwstawiania się systemowi terroryzmu państwowego. Sile fizycznej, której symbolami stały się formacje ZOMO i SB, przeciwstawiono siłę moralną, zakorzenioną w chrześcijaństwie. Trwanie na modlitwie, jakby jakieś długie czuwanie nocne, które rozkładało się na lata osiemdziesiąte XX wieku cechowało miliony ludzi. Organizowanie się alternatywnego społeczeństwa demokratycznego wokół refleksji naukowej, historycznej i społecznej odgrywało ogromną rolę w uwrażliwianiu i uświadamianiu swojej podmiotowości wobec walca socjalistycznych, martwych struktur. Kultura, nie dawkowana przez państwową cenzurę mogła się rozwijać i karmić zgłodniałe prawdy, dobra i piękna, serca Polaków.
I ta pokojowa moralna opozycja sprawiła, że noc stanu wojennego oraz lata osiemdziesiąte XX wieku rozświetlała nadzieja, że siła zaprzęgnięta w służbę kłamstwa musi przegrać z prawdą, a światłość wolności musi pokonać mrok zniewolenia.
Naszym oparciem szczególnie w tamtych dniach stał się Jan Paweł II. Był głosem Polski, której zakneblowano usta. Modlitwą i męstwem wspierał nas w przejściu tego ostatniego mrocznego etapu „czerwonego morza komunizmu”. Wierzył w potęgę Ducha Świętego, którego przyzywał nad polską ziemią i który rozpoczęte dzieło wyzwolenia musiał doprowadzić do końca. Zaufał wstawiennictwu Maryi, której ziemskie siły, jakkolwiek uzbrojone, nie mogły zdetronizować jako Królowej Polski. Każda środa była jego wielkim wołaniem wobec świata za Polskę i za cierpiących Polaków. On także płacił wraz z nami cenę za swoje mężne przesłanie. Nie wpuszczono go do Polski w 1982 r., przesuwając o rok apostolską pielgrzymkę z okazji 600-lecia Sanktuarium Jasnogórskiego.
Częstochowa w tych smutnych dniach ogłoszenia stanu wojennego oraz w okresie po nim następującym była miejscem szczególnego zmagania się ducha narodu. Sanktuarium Jasnogórskie było przecież odwiecznym wołaniem o wolność. Częstochowianie, jak i pielgrzymi z całej Polski szukali tutaj wolnego oddechu i skrawka ziemi, na której czuli się u siebie, tutaj też odnajdywali się w tylu grupach pielgrzymich.
Po latach widzimy jak zawierzenie Bogu przez Maryję w trudnych i wydawałoby się po ludzku beznadziejnych chwilach, przynosi owoce. Wolna Polska przecież narodziła się i zwyciężała w duszach Polaków właśnie wówczas, gdy jej wrogowie ogłaszali swoje zwycięstwo. „Krzyż” stanu wojennego, na którym konało dosłownie i duchowo tylu Polaków otworzył nam drogę ku zmartwychwstaniu wolnej Ojczyzny. Oby ta ofiara nie została zapomniana i zmarnowana, oby była lekcją dla obecnych i przyszłych pokoleń, iż do chwały zwycięstwa w każdym wymiarze dochodzi się trudną drogą. Oby omijała nas pokusa budowania przyszłości poza granicami Ojczyzny. Oby omijała nas pokusa budowania Polski bez poświęceń oraz ofiar składanych na ołtarzu Ojczyzny przez codzienną naukę, pracę i zaangażowanie się w życie społeczne.
Pomóż w rozwoju naszego portalu