Prof. Włodzimierz Suleja
dyrektor Oddziału IPN we Wrocławiu
Reklama
Wszyscy, niektórzy częściej, inni sporadycznie, spoglądamy wstecz, przywołując pamięć minionych zdarzeń czy bliskich, a nieobecnych osób. Tegoroczna data 13 grudnia to dobry czas, by powrócić do zdarzeń sprzed lat 25, by zastanowić się, co się wówczas stało i jakie zdarzenie to miało konsekwencje, tak w jednostkowej, jak i zbiorowej, skali. A nie jest to przecież data, która budzi i budzić będzie skojarzenia o jednoznacznym charakterze. Głównie dlatego, że odwołujemy się do pamięci trudnej, której kształt niemal od zaraz był intensywnie propagandowo manipulowany, a zderzenie pamięci jednostkowej z przeżyciem zbiorowym nie zawsze okaże się bezkonfliktowe.
Stan wojenny, by nie pozostawiać jakichkolwiek niedomówień, był złem, świadomie wyrządzonym polskiemu społeczeństwu. Nie mniejszym złem, jak próbuje się od lat wmawiać, i to ze znacznym powodzeniem, ale złem samym w sobie. Był próbą zakonserwowania totalitarnego systemu, prawda, że w relatywnie łagodnej, nadwiślańskiej wersji, niemniej jednak systemu, którego konsekwencją było i cywilizacyjne zapóźnienie, i pozbawienie społeczeństwa możliwości wyboru. Wyboru sposobu życia, kształtu sojuszów, gospodarczego modelu.
To właśnie po 13 grudnia niezwykle wyraziście zarysował się podział na „my” i „oni”. Podział, którego oś wyznaczała międzyludzka solidarność, wierność przekonaniom, wiara, że w mniej czy bardziej odległym czasie nastąpi zmiana. Dla jednych, jak dla kolegów spod znaku „Solidarności Walczącej”, o radykalnym charakterze, dla wielu innych równoznaczna z przywróceniem tej przestrzeni wolności, która została wywalczona dzięki sierpniowemu zrywowi.
Twórcy stanu wojennego usiłowali zatrzymać czas. Dążyli, na szczęście bezskutecznie, do utrzymania zniewolenia Polaków wmawiając im, że są to poczynania podejmowane dla ich dobra. W swym zaślepieniu posunęli się nawet do czynów kainowych, by przywołać rozlaną krew górników z „Wujka” i uczestników manifestacji z sierpnia 1982 roku. I wielu, wielu innych, zamordowanych przez „nieznanych sprawców”…
Stan wojenny, tak jak w soczewce, uwypuklił słabość obcego, narzuconego Polsce i Polakom systemu, a zarazem pokazał, że w chwilach próby jesteśmy w stanie sprostać wielkim wyzwaniom. Trudna pamięć może być też - i powinna być - pamięcią optymistyczną. Warto, by zdawać sobie sprawę z tego i dzisiaj. I, co ważniejsze, nie zapominać.
Lech Stefan
matematyk, publicysta, uczestnik opozycji solidarnościowej
Reklama
Komuniści po raz kolejny 25 lat temu wypowiedzieli wojnę większości polskiego społeczeństwa. Ale nie jest to dla mnie szczególny powód pamięci. Nie chcę także dzisiaj rozpamiętywać ogromu zła, jaki uczyniła Polsce ta formacja polityczna i wielu jej prominentnych funkcjonariuszy (do dzisiaj niestety politycznie aktywnych). Chcę natomiast przede wszystkim zwrócić uwagę na fakt, że był to znaczący krok w procesie odchodzenia komunizmu w niebyt. Po drugie, opór i walka „Solidarności” nie mogłyby być prowadzone, gdyby nie było zwykłej ludzkiej solidarności całego społeczeństwa, kolegów z pracy, życzliwych sąsiadów czy własnej rodziny, wreszcie oddanych sprawie wspaniałych adwokatów. To im należą się słowa podziękowania. Jesteście dla nas, byłych działaczy, cichymi bohaterami. Tej ludzkiej solidarności doświadczyliśmy także ze strony międzynarodowej solidarności. Bez Was, drodzy Przyjaciele, byłoby o wiele trudniej. Na szczególne słowa wdzięczności zasłużył Kościół i wielu bohaterskich kapłanów. Trzeba pamiętać, że świątynie i księża byli często ostoją i azylem bezpieczeństwa. Obdarzali potrzebujących modlitwą, nadzieją i pomocą materialną. Im wszystkim należy się serdeczne Bóg zapłać.
I jest trzecia myśl, którą pragnę się podzielić. Wtedy potrafiliśmy ze sobą współpracować, szanując swoją odrębność. Myślę, że do dzisiaj chyba tylko we Wrocławiu jest coś z dawnej atmosfery. Ale i tu nie ma pełnej satysfakcji, a gorszącym jest to, co działo się i dzieje gdzie indziej. Dokończmy dzieła budowania nowej Polski. Spełnijmy nadzieję, jaką pokładał Jan Paweł II i pokłada aktualnie Benedykt XVI.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
O. Stanisław Golec CSsR
proboszcz parafii pw. Matki Bożej Pocieszenia we Wrocławiu
Stan wojenny przeżywałem we Wrocławiu. Był to czas bardzo smutny, wręcz przygnębiający. Z tamtego okresu najbardziej pamiętam, to, co działo się w Duszpasterstwie Akademickim na Wittigowie i w naszej parafii. Nie zapomnę nigdy, jak ZOMO pacyfikowało jeden z akademików Politechniki Wrocławskiej. Studenci w ramach protestu wobec władz każdego wieczoru o godz. 21 uderzali o blachy parapetów w akademikach, a potem śpiewali pieśni patriotyczne. Ta „orkiestra” była tak głośna, że słyszano ją nawet na pl. Grunwaldzkim. Władze, aby przerwać ten protest spacyfikowali jeden z akademików i usunęli z niego wszystkich studentów. Na szczęście w tym trudnym dla Polski okresie, sami Polacy okazali się wspaniałymi ludźmi skorymi do pomocy i solidarności. Tak więc wypędzeni studenci znaleźli miejsce wśród życzliwych wrocławian. Mając w pamięci ten okres, zło, którego doświadczyła Ojczyzna, a jednocześnie tak wspaniałą postawę solidarności wśród rodaków, cieszę się, że powracamy do tamtych wydarzeń, że wspominamy rocznicę stanu wojennego.
Ks. prał. Stanisław Pawlaczek
proboszcz parafii Najświętszej Maryi Panny na Piasku we Wrocławiu, kapelan dolnośląskiej NSZZ „Solidarność”
Reklama
Dzień 13 grudnia 1981 r. pozostał mi w pamięci do tej pory - nawet w drobnych detalach. Wówczas byłem już dwunasty rok prefektem w Seminarium Duchownym, wtedy opiekunem III rocznika. A trzeci rok, tradycyjnie w uroczystość Niepokalanego Poczęcia, 8 grudnia, otrzymuje strój duchowny i w najbliższą niedzielę udaje się na Jasną Górę w dziękczynnej pielgrzymce. I tak właśnie było owej pamiętnej niedzieli. Autokar był zamówiony na godz. 6. Jednakże sporo przed godz. 5. zostałem zbudzony przez kleryków: Czy pojedziemy? Bo dzieje się coś złego, przez całą noc przybiegali różni ludzie do furty seminaryjnej oznajmiając, że ich aresztują. Radio nadawało smutne melodie, a poza tym cisza. Wiedziałem, że decyzja będzie należała do mnie. Ksiądz rektor, z którym mógłbym się konsultować, parę miesięcy przedtem przeżył poważny zawał serca. Uznałem, że muszę go oszczędzać i nie zbudzę go tak wcześnie. Inni przełożeni w tym wypadku pewnie i tak mnie pytaliby o zdanie. Byłem zdany na siebie. Ale o godz. 6. z radia popłynęła melodia hymnu narodowego i pamiętne słowa generała. Wysłuchałem ich bardzo uważnie, aby niczego nie uronić. W tym samym czasie przyjechał też kierowca autokaru. Zapytałem go o sytuację na mieście - jest spokojnie, mówił, nikt mnie nie zatrzymywał. Na pytanie: Jedzie Pan? Odpowiedział: Tak! 0 6.30 wyruszyliśmy do Częstochowy. Po drodze spotykaliśmy żołnierzy grzejących się przy koksownikach, którzy, na szczęście, nie byli nami zainteresowani. Dotarliśmy szczęśliwie na Jasną Górę. Przed Cudownym Obrazem odprawiał Mszę św. Ksiądz Prymas. Mówił kazanie. Na zakończenie odczytał swoje orędzie związane ze stanem wojennym. Nasza Msza św. opóźniła się prawie o 40 minut. Jednak ojcowie paulini polecili, bym niczego nie skracał. Najbardziej peszyło mnie to, że Ksiądz Prymas uklęknął na klęczniku, tuż przy ołtarzu. A ja, stojąc zaledwie 2 metry przed nim, musiałem głosić kazanie. Miałem wrażenie, że on pilnie wsłuchuje się i spogląda na mnie. W drodze powrotnej słyszeliśmy już radiowe komunikaty i rozporządzenia, które nam pozwalały wracać do domu. O dramatach ludzkich zaczęliśmy dowiadywać się dopiero w dniach następnych.
Chociaż Wrocław pacyfikowano już w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 r. nie zdołano zniszczyć opozycji. Oddziały ZOMO niszczyły bezwzględnie wszystko - zdewastowały siedzibę Zarządu Regionu przy ul. Mazowieckiej, wojsko, wkraczając do zakładów pracy, biciem wymuszało podpisywanie lojalnościowych deklaracji. Brak podpisu uniemożliwiał podjęcie pracy. Jednak wszystkie te działania, z polowaniem na przywódców włącznie, nie przyniosły zamierzonych rezultatów - w krótkim czasie Wrocław stał się jednym z najsilniejszych ośrodków oporu w Polsce. Pamiętnej nocy z 12 na 13 internowano we Wrocławiu ok. 400 osób. Byli to głównie działacze związkowi, a wśród nich pracownicy wyższych uczelni i dziennikarze.
W pierwszych dniach stanu wojennego internowano 1018 mieszkańców województwa wrocławskiego. W ciągu roku liczba ta wzrosła do 1557 osób. Internowanych zwykle przetrzymywano najpierw w więzieniu przy ul. Kleczkowskiej, a później przewożono do Grodkowa, Strzelina, Nysy, Głogowa, Wałbrzycha, Świdnicy, Dzierżoniowa, Kamiennej Góry. Kobiety przewożono do obozu w Gołdapi.
W latach 1981 -1988 w województwie wrocławskim sądzono z powodów politycznych 337 osób. Najwyższe wyroki zapadały zaraz w pierwszych dniach stanu wojennego, potem ta sytuacja uległa zmianie. Trzy lata przysądzano za zorganizowanie strajków grudniowych i kolportaż ulotek.