Reklama

Zanurzone w modlitwie

Wszelkie próby wyjaśnienia przyczyn, dla których młode dziewczęta zamykają się w zakonach kontemplacyjnych, z góry skazane są na niepowodzenie. W takiej sytuacji ludzki umysł zawodzi, bo tu trzeba uwierzyć w Tajemnicę

Niedziela małopolska 7/2008

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Niewielki kościółek św. Józefa przy ul. Poselskiej w Krakowie otoczony jest wysokim murem. Żeby do niego wejść, trzeba przejść przez wysoką bramę i niewielki placyk, na którym stoi figura Matki Bożej. Od kilku wieków na modlitewnym czuwaniu przed Najświętszym Sakramentem trwają tutaj Siostry Bernardynki, Mniszki Trzeciego Zakonu Regularnego św. Franciszka z Asyżu.

Sławna mniszka

- historia mojego powołania znana jest chyba w całej Polsce, nie wiem, czy powinnam ją znowu opowiadać - przekomarza się s. Ludwika, przełożona Bernardynek. Kilka lat temu telewizja wyemitowała reportaż o zakonach kontemplacyjnych, w którym jedną z głównych bohaterek była właśnie s. Ludwika. Po chwili jednak dodaje z uśmiechem: - Te moje perypetie życiowe z perspektywy czasu wydają się naprawdę cudowne, więc mogę jeszcze trochę o nich opowiedzieć. Pragnienie wstąpienia do zakonu narodziło się w niej w szkole średniej i od początku czuła, że pociąga ją życie kontemplacyjne. Za radą spowiednika wybrała jednak Albertynki. - Kiedy zdecydowałam się wstąpić do tego zgromadzenia, nagle zaczęły targać mną wątpliwości. Byłam bardzo niespokojna. Powiedziałam księdzu, że to chyba nie jest moja droga - wspomina. Wyjechała do Krakowa studiować filologię rosyjską. Zamieszkała w akademiku. Ciągle jednak czuła wewnętrzne wołanie do życia zakonnego. - I znowu ksiądz wszedł mi w drogę - śmieje się s. Ludwika. Powiedział mi, że nie mam powołania. Słowa spowiednika bardzo ją zasmuciły, ale odczytała w nich wolę Bożą. Rozpoczęła pracę jako nauczycielka. Niestety, nadal nie mogła odnaleźć swojego miejsca w świecie. - Byłam zrozpaczona. Ksiądz powiedział, że nie mam powołania, małżeństwo mnie nie pociągało, a starą panną być nie chciałam. „Boże, zabierz mnie do siebie”, modliłam się w czasie Adwentu - wspomina. I nagle pojawiło się olśnienie: a właściwie dlaczego nie zakon? W rozmowie z kuzynką dowiedziała się o Bernardynkach, zakonie klauzurowym, a o takim marzyła. - W kościele św. Józefa byłam tylko raz, nie podobało mi się, że trzeba do niego wchodzić przez podwórko. Nie przypuszczałam, że wrócę tu na stałe - przyznaje. Od chwili przekroczenia progu klasztoru Bernardynek s. Ludwika czuje, że jest na właściwym miejscu. Tę pewność można odczytać z jej pogodnej twarzy. - Też przeżywam jakieś cierpienia, ale bez nich nie ma prawdziwego życia - dodaje.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Szkolne powołanie

Razem z s. Ludwiką na rozmowę przyszły jeszcze s. Katarzyna i s. Benigna. Siedzimy w rozmównicy, przedzielone podwójną, metalową kratą. W części, w której przebywają goście, jest dosyć przytulnie: na podłodze dywan, zielony piec kaflowy, stół, kilka krzeseł, wersalka, nad którą wisi obraz przedstawiający św. Józefa, a po przeciwległej stronie - św. Franciszek. Na suficie, niebieską farbą wypisano trzy cytaty. Jeden z nich głosi: „Jeśliś uratował choć jedną duszę, zbawiłeś własną”. W drugiej części pokoju, gdzie siedzą siostry, jest bardzo jasno. To dzięki dużemu oknu, przez które wpada do środka dzienne światło. Obok niego stoi figurka Matki Bożej, a na ścianie wisi obraz Serca Pana Jezusa i zdjęcie Benedykta XVI. - Mamy piękny klasztor, złożony z kilku budynków połączonych ze sobą wysokimi korytarzami. Jest tu bardzo przestrzennie - mówi s. Katarzyna. Już od dnia I Komunii św. czuła, że pociąga ją życie zakonne. Należała do oazy, często wyjeżdżała na rekolekcje. Uczyła się w Krakowie, gdzie mieszkała u sióstr zakonnych. Zamierzała wstąpić do ich zgromadzenia. - Wydawało mi się, że już wiem, czego chcę, tylko jedna rzecz nie dawała mi spokoju: dlaczego ilekroć przechodzę obok muru klasztoru Karmelitanek Bosych, dotyka mnie jego cisza, a zarazem niepokoi - zastanawiała się. W tym czasie chodziła do kościoła św. Józefa, by modlić się przed Najświętszym Sakramentem. W sercu coraz jaśniej odczytywała, że Bóg pociąga ją właśnie do takiego życia. Buntowała się, bo przecież wybrała już sobie zgromadzenie. - Któregoś dnia poszłam z koleżanką odwiedzić jej znajomą zakonnicę. Nigdy wcześniej u niej nie byłam i dokładnie nie wiedziałam, gdzie znajduje się ten klasztor. Kiedy dochodziłyśmy do celu, zamarłam. To był kościół św. Józefa! - wspomina. Następnego dnia, po nieprzespanej nocy, zapukała do furty klasztornej i poprosiła o rozmowę z Matką Przełożoną. Odtąd zaczęła coraz częściej spotykać się z siostrami i odkrywać swoje powołanie do życia kontemplacyjnego. - Jednak spowiednik powiedział mi, że jestem zbyt żywiołowa i nie powinnam wstępować do takiego zakonu. W swoim pamiętniku zapisałam: naprawdę nie nadaję się do klauzury - opowiada. Przez trzy miesiące nie chodziła do Bernardynek, chcąc niejako sprawdzić, czy to rzeczywiście jest jej droga. W tym trudnym czasie modliła się do Ducha Świętego o światło i pomoc w rozeznaniu powołania. Modlitwa została wysłuchana - spotkała księdza, który pomógł jej w podjęciu ostatecznego wyboru. - Wreszcie mogłam zrealizować swoje pragnienia. Wstąpiłam do Bernardynek i jestem szczęśliwa. Czuję, że przyciągnął mnie tutaj Jezus w Najświętszym Sakramencie.

Reklama

Zagubiona owca

Życie mniszek przepełnione jest modlitwą i pracą. Kilka razy w ciągu dnia spotykają się na wspólnej modlitwie, czytaniach duchowych, Eucharystii, indywidualnie odprawiają medytacje i adorują Najświętszy Sakrament. Swoje modlitwy zanoszą w intencjach Kościoła, świata i osób, które przychodzą do furty klasztornej ze swymi prośbami. Bernardynki nie prowadzą działalności zewnętrznej, a ich praca to wypełnianie codziennych obowiązków w kuchni, szwalni, ogrodzie, zakrystii, furcie itp. Dzień rozpoczynają o 4.55, a kończą o 21.30, w niedzielę i święta mogą spać godzinę dłużej. - Zazwyczaj wieczorami mamy jeszcze trochę pracy do zrobienia, więc nie chodzimy tak wcześnie spać - wyjaśnia s. Benigna. Do zakonu wstąpiła po nawróceniu. Pochodzi z rodziny rozbitej, z której nie wyniosła żadnej pobożności. W wieku 11 lat przestała chodzić do kościoła. - Nie żebym uważałam się za ateistkę, po prostu religia i sprawy Kościoła mnie nie interesowały - przyznaje. Po ukończeniu technikum ekonomicznego pracowała przez dwa lata w rodzinnym Leżajsku, nie potrafiła jednak odnaleźć się w małomiasteczkowej atmosferze. Autostopem zjeździła pół Polski. W końcu wyjechała do Krakowa, ale choć znalazła mieszkanie, nie mogła uzyskać zameldowania, bo nie była studentką, ani podjąć pracy, bo nie miała zameldowania. Postanowiła jednak, że do domu nie wróci. - W Wieliczce mieszkał mój kolega, pojechałam więc do niego z nadzieją, że mi pomoże. Niestety, nie zastałam go w domu - wspomina. Załamana weszła do pobliskiego kościoła Reformatów, usiadła w ławce i rozpłakała się. Zaopiekował się nią młody ojciec, zaoferował nocleg i a całą noc spędził na modlitwie w jej intencji. - Następnego dnia poprosiłam go o spowiedź i po 10 latach wróciłam do Boga - uśmiecha się s. Benigna. Później znalazła w Krakowie mieszkanie i pracę jako opiekunka do dziecka. Do zakonu Bernardynek trafiła przez ogłoszenie, które wisiało w gablotce przy kościele Bernardynów. - Pamiętam dokładnie, było to 19 stycznia 1971 r., oglądałam wtedy szopki bożonarodzeniowe w kościołach - wspomina. Odszukała klasztor i zaczęła spotykać się z siostrami. Kiedy zdecydowała się wstąpić do zgromadzenia, zgodnie z regułami wspólnoty, musiała wykonać wszystkie badania lekarskie, łącznie z psychologicznymi. Trzy panie psycholog oświadczyły, że nie nadaje się do życia zakonnego. Siostry postanowiły więc poczekać z jej przyjęciem i poradziły, aby jeszcze przemyślała decyzję. - Nie zraziłam się tym i postanowiłam być cierpliwa. Uprosiłam tylko Matkę Przełożoną, aby pozwoliła mi przyjeżdżać do zgromadzenia w każdą ostatnią niedzielę miesiąca - przyznaje. W grudniu ostatnia niedziela miesiąca przypadała akurat w Boże Narodzenie. S. Benigna zrezygnowała z pójścia na Pasterkę, żeby zdążyć na pociąg do Krakowa, który odjeżdżał o 5 rano. Siostry Bernardynki nie spodziewały się jej wizyty, były zaskoczone. - Byłam strasznie uparta, ale dzięki temu mój czas oczekiwania na przyjęcie do klasztoru został skrócony - śmieje się. - Jestem w klasztorze już prawie 36 lat i czuję, że to jest moje miejsce, że tu Bóg chce mnie mieć.

Niewielka wspólnota

Obecnie zgromadzenie tworzą 24 mniszki, w większości starsze siostry. Chociaż w ostatnim czasie liczba powołań znacznie spadła, to Bernardynki nieprędko otwierają przed dziewczętami drzwi klasztoru. - Musimy dobrze poznać kandydatkę, jej rodzinę i motywy, dla których postanowiła wstąpić do zakonu kontemplacyjnego. Często jej decyzja nie wynika z powołania, a z chęci poznania naszego życia albo ucieczki przed światem - wyjaśnia s. Katarzyna. Zanim dziewczyna zdecyduje się całe życie spędzić w zakonie kontemplacyjnym i złoży śluby wieczyste, przez siedem lat przygotowuje się do tego momentu. Najpierw podczas dwutygodniowej aspirantury, dwuletniego postulatu i rocznego nowicjatu, gdzie stopniowo wprowadzana jest w życie zakonne, a później składając co roku przez cztery lata śluby czasowe. Przez ten okres może dokładnie rozeznać swoje powołanie.

2008-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Św. Józef - Rzemieślnik

Niedziela Ogólnopolska 18/2004

[ TEMATY ]

Święta Rodzina

Ks. Waldemar Wesołowski/Niedziela

Obraz św. Józefa, patrona parafii

Obraz św. Józefa, patrona parafii

Ewangeliści określili zawód, jaki wykonywał św. Józef, słowem oznaczającym w tamtych czasach rzemieślnika, który był jednocześnie cieślą, stolarzem, bednarzem - zajmował się wszystkimi pracami związanymi z obróbką drewna: zarówno wykonywaniem domowych sprzętów, jak i pracami ciesielskimi.

Domami mieszkańców Nazaretu były zazwyczaj naturalne lub wykute w zboczu wzgórza groty, z ewentualnymi przybudówkami, częściowo kamiennymi, częściowo drewnianymi. Taki był też dom Świętej Rodziny. W obecnej Bazylice Zwiastowania w Nazarecie zachowała się grota, która była mieszkaniem Świętej Rodziny. Obok, we wzgórzu, znajdują się groty-cysterny, w których gromadzono deszczową wodę do codziennego użytku. Święta Rodzina niewątpliwie posiadała warzywny ogródek, niewielką winnicę oraz kilka oliwnych drzew. Możliwe, że miała również kilka owiec i kóz. Do dziś na skalistych zboczach pasterze wypasają ich trzody. W dolinie rozpościerającej się od strony południowej, u stóp zbocza, na którym leży Nazaret - od Jordanu po Morze Śródziemne - rozciąga się żyzna równina, ale Święta Rodzina raczej nie miała tam swego pola, nie należała bowiem do zamożnych. Tak Józef, jak i Maryja oraz Jezus mogli jako najemnicy dorabiać przy sezonowym zbiorze plonów na polach należących do zamożniejszych właścicieli.

CZYTAJ DALEJ

Edyta Stein doktorem Kościoła? Wniosek trafił do Papieża

2024-05-01 14:02

[ TEMATY ]

Edyta Stein

Towarzystwo im. Edyty Stein

Edyta Stein jako wykładowca, 1931 r.

Edyta Stein jako wykładowca, 1931 r.

Podjęto kolejne kroki w celu nadania św. Edycie Stein tytułu doktora Kościoła. Oficjalny wniosek w tej sprawie złożył Papieżowi generał karmelitów bosych o. Miguel Márquez Calle. Teraz Dykasteria Spraw Kanonizacyjnych będzie mogła zainicjować oficjalną procedurę.

O możliwości nadania Edycie Stein tego tytułu mówi się od kilku lat. W 2022 r. z okazji obchodów 80-lecia jej męczeńskiej śmierci o. Roberto Maria Pirastu, definitor generalny zakonu karmelitów ogłosił, że została powołana komisja naukowa, która opracowuje oficjalny wniosek w tej sprawie. Sugerowano wówczas, że św. Teresa Benedykta od Krzyża, bo tak brzmi jej zakonne imię, mogłaby uzyskać tytuł Doctor Veritatis - Doktora Prawdy, ponieważ w centrum jej dociekań zawsze stała prawda, którą po nawróceniu odkryła w osobie Jezusa Chrystusa. Jak informują włoscy karmelici, oficjalny wniosek o zaliczenie Edyty Stein w poczet doktorów Kościoła został przekazany Papieżowi 18 kwietnia na audiencji dla karmelitanek bosych.

CZYTAJ DALEJ

Bytom: Profanacja Najświętszego Sakramentu. Rozrzucone i sprofanowne konsekrowane hostie

2024-05-02 12:47

[ TEMATY ]

profanacja

Karol Porwich

W kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bytomiu-Szombierkach doszło do profanacji Najświętszego Sakramentu. Policja przekazała w czwartek, że poszukuje sprawców kradzieży z włamaniem.

Rzecznik diecezji gliwickiej ks. Krystian Piechaczek powiedział, że w nocy z poniedziałku na wtorek nieznani sprawcy rozbili taberankulum, z którego zabrali cyboria (pojemniki na Najświętszy Sakrament), małą monstrancję oraz relikwiarz św. Faustyny. W kościele i poza nim znaleziono rozrzucone i sprofanowne konsekrowane hostie. Skradziono także ekran, na którym wyświetlane były pieśni religijne podczas nabożeństw. Parafia nie oszacowała jeszcze strat.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję