Reklama
Jedni widzą w twórczości Antoniny Krzysztoń przede wszystkim folk, inni głównie poezję śpiewaną, jeszcze inni zaliczają ją do nurtu piosenki chrześcijańskiej. Tymczasem tego wszystkiego w jej twórczości jest po trochu. To powoduje, że nie da się jej pomylić z nikim innym.
Choć często występuje w kościołach, wymyka się zaszufladkowaniu. Przez lata stworzyła własny styl. - Nie identyfikuję się z żadnym nurtem. Śpiewam o rzeczach, które mnie dotykają, o tym, co sama przeżywam - podkreśla. - Jestem katoliczką, mam swoje poglądy na świat, ale lubię śpiewać dla wszystkich. Różnie było z moją wiarą, ale zawsze odkąd pamiętam, śpiewałam o rzeczach, w które wierzę.
A „wszyscy” lubią słuchać jej charakterystycznego, wysokiego głosu i słonecznych piosenek, z co najmniej dyskretnym wydźwiękiem religijnym. A że towarzyszy im delikatny akompaniament, nieodmiennie kojarzą się z muzyczną krainą łagodności.
Krzysztoń nigdy nie marzyła o sławie i popularności. Obywa się bez reklamy, prawie nie ma jej w radiu, telewizji, nie ekscytują się nią gazety. Choć śpiewa już ponad 25 lat, nie ma menedżera, ani stałej umowy z wytwórnią płytową. I sama organizuje swoje koncerty, co oznacza, że przyjmuje zaproszenia, jedzie i śpiewa. Zwykle dla kilkuset osób.
- Fakt, że bywam zapraszana na koncerty prawie wyłącznie w kościołach, trochę mnie martwi - mówiła Antonina Krzysztoń w jednym z wywiadów. To pewnie efekt cenzury. - Jeśli ktoś, tak jak ja, śpiewa o Panu Bogu, automatycznie zostaje zaszufladkowany.
Tymczasem Krzysztoń, dla przyjaciół Tośka, jak pisał recenzent jednej z jej płyt, „raczej stara się szukać tego, co nas łączy, i nie oceniać, raczej rozważać, zapraszać do zadumy i dialogu”. „Korzysta z folku, który kocha, co wyraźnie słychać w jej balladach. Piosenki i muzyka są różnorodne, więc właściwie każdy może coś znaleźć w tym dla siebie”.
Drugi raz przy mikrofonie
Reklama
Jej pierwszym nauczycielem muzyki był Czesław Niemen. - Jako dziecko śpiewałam jego piosenki, starałam się dokładnie powtórzyć wszystko, co usłyszałam - mówi. - Zafascynował mnie szczerością. Śpiewał z głębi serca. Potrafił przekazać, że najważniejsza jest miłość, uczciwość i prawda. Dlatego był moją szkołą muzyczną.
Fascynacja padła na podatny grunt. Przez Szczucin w Małopolsce, gdzie mieszkała jako dziecko, przejeżdżały tabory cygańskie. Ich granie i śpiew to była pierwsza żywa muzyka w jej życiu. Muzykalna była babcia i mama, ale i tata, którego straciła zbyt wcześnie. - Ale naładował mi akumulator na całe życie - twierdzi dziś. - Na tyle, ile może, uczestniczy w moim życiu. Stale czuję jego obecność.
Gdy wystąpiła na Festiwalu Piosenki Prawdziwej w Gdańsku w 1981 r., jeszcze nie wiedziała, że zajmie się śpiewaniem na poważnie. - Usłyszałam, że będzie festiwal i pojechałam. Drugi raz w życiu stałam przy mikrofonie i śpiewałam dla kilku tysięcy ludzi „Przesłanie pana Cogito” - wspomina. Wielu zauroczył jej głos, co zaowocowało współpracą z kabaretem „Pod Egidą” Jana Pietrzaka.
Szybko dojrzewała artystycznie. Jednak po ogłoszeniu stanu wojennego jej kariera zawisła na włosku. Możliwości występów i rozwoju skurczyły się, a „Tośka”, już po studiach na Akademii Teologii Katolickiej, skupiała się na pracy terapeutki w szpitalu neuropsychiatrycznym i wychowywaniu dwóch córek.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Latające uniwersytety
Reklama
Jest rok 1983, kolega zachęca do występu na festiwalu piosenki studenckiej w Krakowie. Przechodzi przez eliminacje i wygrywa piosenką „Chusta Weroniki”. Uznaje to za znak: powinna dalej śpiewać. Gdyby to było trzecie miejsce, pewnie by sobie darowała. W Krakowie nie zgodziła się na rejestrację koncertu przez reżimową telewizję, co spowodowało, że nie zaproszono jej na Festiwal w Opolu.
- Nigdy tego nie żałowałam. Byłam w zgodzie ze sobą - mówi. - To był czas występów w prywatnych mieszkaniach, salkach przykościelnych, klubach studenckich, półlegalnie. Wybierałam do śpiewania przyzwoite miejsca, tam gdzie dawało się zachować twarz. A wieści o występach rozchodziły się pocztą pantoflową.
Pierwszych nagrań dokonała w podziemiu w wydawnictwie „Nowa”. Tam czarnych krążków, dziś nazywanych naleśnikami, nie wydawano. - Nagrywaliśmy w prywatnym mieszkaniu, w pełnej konspirze. Jan Kellus był producentem, ale i pierwszym słuchaczem, wrażliwym i niezwykłym, jak cała ta akcja z nagrywaniem. Nagranie było na żywo, bez żadnych poprawek - opowiada dziś. Repertuar nie był antykomunistyczny, ale była już wykonawcą wyklętym, jej piosenki nie miały szans trafić na listy przebojów reżimowych stacji.
O opozycję otarła się już zresztą w latach 70., gdy m.in. pomagała represjonowanym robotnikom z Radomia i uczestniczyła w „Latającym Uniwersytecie”. Te zamiłowania wyniosła z domu ciotki Haliny Mikołajskiej i wujka Mariana Brandysa, związanych z KOR. Esbecy wielokrotnie zatrzymywali ją na sławetne 48 godzin. Kiedyś trafiła do celi z prostytutkami. - Po jednym dniu, śpiewałyśmy na klęczkach pieśni religijne - opowiada z uśmiechem.
Czas bez skarg
Ważny dla niej był Karel Kryl, czeski pieśniarz i dysydent, bard Praskiej Wiosny 1968 r. To jego piosenki znalazły się na jej pierwszej podziemnej kasecie i z jego twórczością przez lata była kojarzona. - Gdy potem spotkałam się z nim w Szwecji, mówił, że w moim wykonaniu niektóre jego piosenki brzmią nawet lepiej - mówi „Tośka”.
Już w wolnej Polsce, w 1995 r., na płycie „Czas bez skarg” (nominacja do nagrody Fryderyka), jego piosenki też były najważniejsze płycie. - Zawsze śpiewałam, co chciałam, ale zawsze było to uniwersalne. Nie interesują mnie pieśni polityczne, muzyczna publicystyka. Dlatego tak podobał mi się Karel Kryl, którego wieloznaczne piosenki można śpiewać, myśląc np. o Tybecie, czy Kosowie - mówi dziś.
W 1984 r. zrezygnowała z pracy w szpitalu, przeszła, jak mówi, na zawodowstwo. W drugim obiegu wydała jeszcze dwie kasety, w tym „Pieśni, piosenki, piosneczki”, m.in. do słów Herberta. Sporo pisała. Początki były prozaiczne: jeszcze jako uczennica, gdy wymyśliła melodie do jakiegoś wiersza, łatwiej wchodził jej do głowy. Tak zaczęło się komponowanie.
Relacje Antoniny Krzysztoń z Panem Boga nie były proste. Poszukiwała. - Droga mojej wiary była dość skomplikowana. Ale mam nadzieję, że jestem już na prostej. Staram się być codziennie w kościele. Staram się zapraszać Boga do tego, co robię - mówi krótko.
Z pewnością zbliżają też do Boga spotkania z człowiekiem, „który przychodzi”. Takie są też jej koncerty. - Nie śpiewam dla wszystkich, lecz dla każdego z osobna. Koncert to spotkanie, żaden nie jest taki sam.
O chlebie i wodzie
Pierwsza oficjalna kaseta Antonimy Krzysztoń wyszła w 1990 r. Była artystką znaną i uznaną, choć raczej nieoficjalnie. Dopiero, gdy trzy lata później jej „Perłowa Łódź” (z płyty „Takie moje wędrowanie”) stała się przebojem Muzycznej Jedynki, słuchanie jej piosenek stało się przyjemnością nie tylko dla znawców. Jak mówiono, „Tośka wyszła z ukrycia”.
Rok wcześniej pojawiła się płyta niesamowita, „Pieśni postne”. Tylko jej głos, kołatki i materia pieśni. Wielu twierdzi, że ta surowa muzyka jest najlepsza, z tego co zrobiła. Kontynuacją były wydana dziesięć lat później „Kolęda domowa. A nad śnieg wybieleję”. Potraktowała kolędy nie jako piosenki, lecz jako osobisty przekaz, do którego, jak wyjaśniała, dojrzewa przez lata. - To pozornie są proste piosenki, jest w nich tajemnica - mówiła. - Nagrałam je bez studyjnego montażu, bo ważne było uchwycenie chwili, porozumienia, które osiągnęłam z moimi muzykami. Czwartym muzykiem na tej płycie jest cisza.
Ostatnią płytę wydała przed czterema laty, ale kolejnej można się spodziewać jeszcze w tym roku. - Najważniejsze w życiu jest życie, a nie kolejne płyty - tłumaczy. - Najistotniejsze jest to, mam nadzieję, że moje dzieci są i będą szczęśliwe, że umieją kochać. Miłość jest najważniejsza.
Gdy „Perłowa Łódź” wdarła się na listy przebojów, dziwiła się temu trochę. - Wystarczył jeden przebój, a posypały się propozycje koncertów, występowałam w telewizji - wyliczała. Wydawało się, że zaczyna się zupełnie nowy etap w twórczości Antoniny Krzysztoń. Wystarczyło „pójść w komercję”.
- Na szczęście nie poszła, jak wielu innych. Jak ktoś napisał, jej łagodną muzykę wciąż łatwo zagłuszyć oklaskami. Wielu dawnych buntowników, kontestatorów poszło na ten lep, załapało się na nowe mody - mówi znany krytyk muzyczny. - „Tośka” chyba tak nie umie, a już na pewno nie chce.
„Antonina Krzysztoń - mógł wciąż pisać recenzent jej koncertu - pozostaje gwiazdą, która świeci dyskretnie, poza listami przebojów. Ale za to stale”.
Tworząc muzykę do swoich piosenek Krzysztoń chętnie wykorzystuje melodie ludowe, ale pisze także teksty. Za płytę „Każda chwila” (współpracowała przy niej m.in. z Leszkiem Możdżerem, Marcinem Pośpieszalskim i Joszko Brodą) otrzymała w 1999 r. nagrodę Radia Niepokalanów. Pisała piosenki dla Mietka Szcześniaka, Michała Lorenca, opracowywała wiersze Zbigniewa Herberta, pracowała przy projektach innych artystów, m.in. spektaklach i filmach. Współpracowała z pismem RUaH. Najnowszy recital pt. „Tylko miłość”, zadedykowała Janowi Pawłowi II. W trzecią rocznicę śmierci Ojca Świętego można było ją usłyszeć w warszawskim kościele Zwiastowania Pańskiego.