Bo „Krzyż to znaczy: oddać swe życie za brata, aby wraz z jego życiem ocalić własne. Krzyż znaczy: miłość silniejsza jest od nienawiści i od zemsty, lepiej jest dawać, aniżeli brać, angażowanie się jest skuteczniejsze od czczego stawiania żądań. (...) Krzyż znaczy: miłość nie zna granic - rozpocznij od tych, którzy są najbliżej ciebie, i nie zapominaj o tych, którzy są najdalej”
(Jan Paweł II, Wiedeń, 1983 r.)
Cień Krzyża we wrześniu. I Matka Boża Bolesna w rosie łez. Miłość i ból. Podwyższone. Razem. Jak bliźniacze rodzeństwo. Nie ma jednego bez drugiego. Jedno bez drugiego nie jest sobą.
A my chcemy miłości bez cierpienia, takiej z romantycznej powieści, która unosi ponad ziemię, nie pozwalając się nią ubrudzić. Takiej, która nie wymaga, nie rani, nie zmusza do kompromisu, do oddania wszystkiego, kawałek po kawałku, komórka po komórce... żeby już nic dla siebie... żeby już nie „ja”, „mnie”, „moje”, ale „ty”, „dla ciebie”, ale „my”, „dla nas”... Czy my naprawdę chcemy miłości? I czy to jest właśnie miłość? Jedyna, na jaką nas stać?
Chrystus wywyższony na drzewie poniżenia, by „życie mieli”. Maryja wierna i czuła mimo obrazów nieustannej Pasji swego Syna pod powiekami. Matka zgięta w bólu nad dzieckiem, które zeszło z dobrej drogi, wiecznie na kolanach, bo „może się zlituje, może wysłucha...”, żona czekająca jak wierny pies do rana, aż mąż znajdzie drogę do domu i oderwie się od „ukochanej” w kieliszku lub „mini”... Ojciec niekończący dialogu z synem, który zginął, bo życie sięga dlań poza grób... Oni wiedzą, czym jest miłość, choć o niej nie mówią. Nie odmieniają przez wszystkie możliwe przypadki słowa „kocham”, nie czekają na „miękkie kolana” i „motyle w brzuchu”... Kolana szybko wracają do formy, motyle odlatują, a oni trwają, i to, co w oczach ludzkich godne w nich pożałowania, przez Boga zostaje uświęcone i wywyższone. Zbawia i ocala. Przez Krzyż.
Pomóż w rozwoju naszego portalu