Reklama

Docenić dar

- Bardzo dobrze. Niech pan przyjdzie w środę, to bardzo dobry termin, w czwartek nie, w czwartek przychodzi do mnie ksiądz z Panem Jezusem. Pani Halina Ciba w czwartek nie ma czasu dla nikogo. Odkąd nie może chodzić, w czwartki czeka na kapłana. Jeszcze rok temu sama chodziła do kościoła Ducha Świętego. Niestety, lata lecą. Trudno się dziwić, że brakuje sił. W końcu ma 86 lat. W ciągu tych lat przeżyła wiele, czasami myśli, że zbyt dużo. Po co Pan Bóg dał jej takie życie? Teraz ma czas, aby się nad tym zastanawiać i dziękować Bogu za każdy dzień swojego życia

Niedziela kielecka 26/2011

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Michał Pochyła, tato Haliny, w 1918 r. walczył w obronie Lwowa. Zgłosił się na ochotnika. Ojczyzna umiała docenić bezinteresowny patriotyzm. Gdy nadszedł czas pokoju, odznaczony kilkoma medalami otrzymał państwową pracę na kolei w Łucku. Daleko od Kielc, bardzo daleko.

Zawierucha wojenna

Mama, Halina i siostra Wanda przyjechały do ojca w 1937 r. Znowu byli razem. Układali sobie życie w nowym miejscu. Wszystko szło po ich myśli. Na początku 1939 r. wpadli na pomysł, żeby odwiedzić rodzinę w Kielcach. Mama nie chciała jechać, na jej głowie był cały dom. Tato starał się pokazywać dzieciom miejsca, z których się wywodzili, aby nie zapomnieli o korzeniach. Była to bardzo sentymentalna podróż. We wrześniu rozpoczęła się II wojna światowa. Zdążyli wrócić do Łucka. Zaczęła się gehenna tysięcy Polaków.
Wujek Ignacy Podolski z synem Zdzisławem - uciekinierzy przed Niemcami - znaleźli się w Kowlu. Od kolejarzy dowiedzieli się, że Michał Pochyła pracuje w Łucku. Odnaleźli rodzinę. Jakież to było spotkanie. Ile radości. Żyli. Wujek był ranny w nogę i przebywał u nich jakiś czas. Gdy się podleczył, postanowił wrócić do Kielc. Nie chciano go wypościć. Wojna, a on chciał wracać. - Muszę, moja żona jest w stanie błogosławionym - powtarzał - muszę tam wrócić. I wrócił. Przekradał się przez granicę niemiecko-sowiecką. Udało się. Jeden z jego synów - Zdzisław poślubił siostrę ks. Tadeusza Cabańskiego.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Czas strachu

Uciekinierów przed Niemcami było mnóstwo. Polacy łudzili się, że jak pojadą na Wschód, znajdą ocalenie. Jakżeż się omylili. Tam wpadali w łapy sowieckich żołnierzy i NKWD. Cały Łuck zapełnił się uciekinierami. Wagony były ustawione na trasie Łuck - Lwów. Mosty na Styrze zerwane, tory zniszczone, byli odcięci od świata. Tato Haliny był służbistą, mimo zagrożenia szedł do pracy. Pewnego dnia z tłumu dyskutujących osób wyłowił znajomy głos. Nie dawało mu to spokoju. Podszedł do mężczyzny i zapytał: - Czy pan nie nazywa się Niemczyk? Człowiek oniemiał, zrobił wielkie oczy i zapytał: - Chłopie, a skąd ty mnie znasz? - Był pan moim dowódcą we Włocławku - odpowiedział - tam służyłem w artylerii. Spotkanie po tylu latach. Radość niesamowita. Były dowódca zamieszkał jakiś czas w domu swojego podwładnego. Zdecydował jednak, że wróci z rodziną do Krakowa. Zapraszał swoich dobroczyńców, żeby przyjechali do Krakowa. - Tam mnie wszyscy znają, mam restaurację - zachęcał. Rodzina pani Haliny została.

Reklama

Sowieckie prześladowanie

Rozpoczął się terror. Sowieci wyłapywali oficerów i wywozili ich nie wiadomo gdzie. Strach padł na wszystkich. Nikt nie czuł się bezpiecznie. W tym tyglu narodów: Polaków, Ukraińców, Białorusinów, Rosjan i Żydów, każdy mógł być donosicielem i zdrajcą. Na rodzinę Haliny donosił Ukrainiec. Funkcjonariuszom nowej, robotniczej władzy donosił, że tato należy do związków rezerwistów i ochotników, że walczył z bolszewikami. To były najstraszniejsze chwile w ich życiu. Strach paraliżował do głębi. Te ciągłe, niekończące się przesłuchania na NKWD. I trwoga przed rozstrzelaniem albo wywózką na Sybir. Nie wiadomo, co było lepsze. Na szczęście to nie był ich czas. Tato ukrył swoje odznaczenia na strychu domu, żeby Sowieci nie znaleźli. Na szczęście wcześniej, przed Sowietami, znalazła je mama i wyrzuciła je do rzeki. To był ostatni ślad bohaterskiej postawy ojca, ale za takie medale szło się pod mur. Inni nie mieli tyle szczęścia.

Transporty

Mieszkali blisko mostu kolejowego. Pociąg zanim go przejechał, musiał zwolnić, prawie się zatrzymywał. Halina pamięta tamte pociągi jadące na wschód. W pamięci utkwił jej jeden transport. Nadjechały bydlęce wagony, małe zakratowane okienka i buchający smród. Nagle w okienku zobaczyła dłonie zaciśnięte na kratach. To staruszek, siwiutki jak gołąbek, podciągnął się, aby zapytać: - Dziewczynko, co to za miasto? - Łuck - odpowiedziała. Usłyszała tylko rozpaczliwy głos: - Boże, gdzie oni nas wiozą? A potem szloch ludzi. Bydlęce wagony nie były opalane. Nie było ubikacji, miejsca do spania, ludzie stali stłoczeni jak zwierzęta. Kto nie przeżył, był wyrzucany na kolejnych stacjach. Wielu nie przeżyło.

Reklama

W Bogu nadzieja

Chodziła do szkoły prowadzonej przez siostry zakonne. Siostry w szkole prowadziły sierociniec, opiekowały się dziećmi. Lubiła tę szkołę i siostry, które im tyle mówiły o Panu Bogu, tak samo jak tato, który zawsze znajdował czas, aby z dziećmi iść do kościoła. To była dobra szkoła. Gdy przyszli Sowieci, wszystko się zmieniło. Żołnierze w walonkach założyli łańcuch i wyrwali traktorem święte obrazy i rzeźby. Straszny widok. Szkołę zlikwidowano, siostry aresztowano, nastał nowy porządek. Zaczęła uczęszczać do szkoły handlowej. Krótko to trwało. Rosjanie szybko stwierdzili: „nam spekulantów nie nada”, po co uczyć ludzi handlu, jeżeli nic nie można było kupić? Halina poszła do szkoły krawieckiej, ale i ta szybko została zamknięta: - Nam krawcowych nie trzeba, u nas wszystko fabryki diełajut! Usłyszała od komunistycznego funkcjonariusza.
Rosjanie nie zdążyli wszystkiego zniszczyć, wszystkich wywieźć i zabić, a już nadeszli kolejni mordercy. W 1941 r. Niemcy napadli na swojego sojusznika. Znowu naloty, bomby, ludzkie cierpienie. Ukrywali się w piwnicy. Gdy przyszli Niemcy, wyciągnęli ich i chcieli rozstrzelać ojca, był w zielonej koszuli, myśleli, że jest rosyjskim żołnierzem. Wszyscy się modlili. Na szczęście jeden z Polaków znał język niemiecki i wyjaśnił, że to pomyłka. Cudem uszli z życiem. Halina znalazła pracę w domu, w którym zatrzymywali się niemieccy żołnierze jadący na front, lub z niego wracający. Sprzątała, gotowała, z czasem została kelnerką. Chcieli ją wysłać na roboty do Niemiec, uratowało ją zaświadczenie lekarskie stwierdzające słaby stan zdrowia.

Reklama

Sąsiedzi Ukraińcy

Nowe, niemieckie porządki nie oznaczały, że było lepiej. Niemcy faworyzowali Ukraińców, którzy im wiernie służyli. Ukraińcy czując się bezkarnie napadali na Polaków, mordując i grabiąc. Byli panami życia i śmierci. Pamięta tamto Boże Narodzenie, gdy do sąsiadów przyszli goście - Ukraińcy. Sąsiad był Polakiem żonatym z Ukrainką, mieli małe dzieci. Ukraińcy szukali go, chcąc go zabić. Ten schował się z najmłodszym dzieckiem pod stół przykryty długim do ziemi obrusem. Jedną ręką mocno tulił synka do piersi, a drugą zasłaniał mu usta, żeby dziecko nie kwiliło. Bandyci ukraińscy zmasakrowali kobietę, która nie chciała powiedzieć, gdzie jest mąż. Dobili ją kolbami karabinów. To wszystko działo się tak blisko, tuż obok. Wkrótce Ukraińcy zabili przeszło dwudziestu Polaków - mężczyzn, kobiety i dzieci. Rodzina Haliny wyprowadziła się na wieś.

Droga do kościoła

Do kościoła było daleko. Blisko była kaplica na miejscowym cmentarzu. To w niej odprawiane były Msze św. Jakimś cudem ocalał ksiądz i niezmordowanie nadal prowadził pracę duszpasterską. Wiara wszystkich trzymała przy życiu. Wiara i nadzieja. To w tej kaplicy młodsza siostra Haliny - Wanda przystępowała do Pierwszej Komunii Świętej. Halina pierwszy raz do stołu Pańskiego przystąpiła w Kielcach w kościele Świętego Krzyża. Tacie zawdzięcza patriotyzm i wiarę. Żywą, głęboką wiarę. Dla niego nie było nic ważniejszego od Mszy św. Brał dzieci za ręce i szedł z nimi do kościoła w niedziele i w dni powszednie. To on je nauczył, że ufność trzeba pokładać w Bogu. Wojna się skończyła. Ale nie skończyła się gehenna tysięcy Polaków. Wracali do Kielc. Teraz oni jechali bydlęcymi wagonami. Mało tego. Gdy trafili pod Poznań, okazało się, że nie ma nawet bydlęcych wagonów, są tylko węglarki. Aby ochronić się przed wiatrem i śniegiem, budowali prowizoryczne zadaszenia, z desek i blach. Do Kielc wrócili w 1944 r.

Reklama

Blisko Boga

Pani Halina jest namiętną czytelniczką. Nie ma tygodnia, aby nie kupiła „Niedzieli”. - O, proszę, tutaj mam całe stosy, nic nie wyrzucam, często wracam do artykułów, znowu je czytam, przypominam sobie, lubię ten świat. Uśmiecha się, opowiadając pewne zdarzenie. Pewnej niedzieli, gdy tradycyjnie szła do zakrystii seminaryjnego kościoła Trójcy Świętej, spotkało ją niemiłe zaskoczenie: zabrakło gazet. - Jak to zabrakło? Jaka to będzie niedziela bez katolickiej gazety? - zapytała. Ks. prof. Tomasz Rusiecki uśmiechnął się i dał jej książkę. Ta niedziela również nie była bez katolickiej lektury.
Wzrastała w poczuciu bliskości Boga. Należała do Sodalicji Mariańskiej, dzięki której pogłębiła wiedzę religijną i swoją duchowość. Szczyciła się legitymacją członkowską Sodalicji, na której widniał podpis o. Maksymiliana Kolbe. Wtedy jej obowiązkową lekturą był „Rycerz Niepokalane”. Niestety, minęły czasy, kiedy sama chodziła do kościoła. - Lata dają znać o sobie, a nogi odmawiają posłuszeństwa. Nie wychodzi z domu, słucha Mszy św. w radiu albo ogląda w telewizji. Ubolewa, że nie może uczestniczyć w Eucharystii. Na szczęście kapłan przychodzi do niej z Najświętszym Sakramentem w pierwsze czwartki miesiąca.

Jej Papież

Mimo swoich 86 lat i problemów zdrowotnych, jest uśmiechnięta. Wiadomo, są problemy, ale taka jest kolej rzeczy. Na ścianie pokoju wisi portret bł. Jana Pawła II. Ma do niego olbrzymi sentyment. Uczestniczyła w kilku spotkaniach z Papieżem Polakiem. Są to dla niej niezapomniane chwile. I te w Krakowie, kiedy to była bardzo blisko ołtarza polowego, i w Częstochowie, kiedy stała z daleka w tłumie wiernych. Papieża z bliska widziała także tu, w Kielcach, na Krakowskiej Rogatce, jechał pozdrawiając wszystkich ludzi. Pani Halina uśmiecha się, - Ja Jana Pawła II spotkałam także w Chicago, gdy odwiedzałam swoją siostrę Wandę. Ależ to było przeżycie. Przedstawiciele Polonii witali Papieża w strojach góralskich, łza w oku się zakręciła. Jan Paweł II został ogłoszony błogosławionym, modli się do niego, choć tak naprawdę, modliła się do niego od dawna. Od zawsze uważała go za osobę szczególną, za dar od Boga dany nam, Polakom. - Czy my ten dar doceniamy? - pyta.

Wspomnienia

Teraz pani Halina ma więcej czasu na wspomnienia. Otwieranie opasłych albumów i przypominania sobie chwil zatrzymanych w kadrze. - O, tu jestem na schodach kościoła Świętego Krzyża w dniu Pierwszej Komunii Świętej. Opowiada śmiejąc się o „przyjęciu komunijnym”. Wszystkie dzieci miały wspólne przyjęcie w salce przy kościele. Przygotowali je rodzice wraz z księżmi salezjanami. Każde dziecko dostało kubek kakao i bułeczkę i to były wszystkie prezenty komunijne.
- A tu na tym zdjęciu jest bp Jan Gurda, gdy przebywał w Chicago. Tu jest moja siostra Wanda, ona to wszystko organizowała i gościła Księdza Biskupa u siebie w domu. Na zdjęciach uśmiechnięty Biskup idzie do ołtarza polowego, a obok polscy emigranci. Siostra pani Haliny jest aktywną działaczka polonijną. Organizuje spotkania i różne zbiórki na cele dobroczynne. Od lat wspomaga Uniwersytet Wileński - ma sentyment do Kresów.
- I jeszcze ostatnie zdjęcie muszę panu pokazać… O, tu, Wanda jest z Georgem Bushem, byłym prezydentem USA, jej działalność została zauważona i doceniona przez prezydenta Ameryki. To takie nasze wspólne radości.
Przewraca strony albumu i oto pojawiają się czarno-białe fotografie, smutni ludzie, szare ubrania i stare domy. - Tak, to są zdjęcia z tamtych lat, z lat, z których zostały ciężkie wspomnienia i rany w sercu. Już nie chcę ich oglądać - mówi cicho.

W następnym numerze sylwetka Marzanny Wiśniewskiej, wiceprzewodniczącej Polskiego Stowarzyszenia na rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym (Koło w Kielcach)

2011-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Pojechała pożegnać się z Matką Bożą... wróciła uzdrowiona

[ TEMATY ]

Matka Boża

świadectwo

Magdalena Pijewska/Niedziela

Sierpień 1951 roku na Podlasiu był szczególnie upalny. Kobieta pracująca w polu co i raz prostowała grzbiet i ocierała pot z czoła. A tu jeszcze tyle do zrobienia! Jak tu ze wszystkim zdążyć? W domu troje małych dzieci, czekają na matkę, na obiad! Nagle chwyciła ją niemożliwa słabość, przed oczami zrobiło się ciemno. Upadła zemdlona. Obudziła się w szpitalu w Białymstoku. Lekarz miał posępną minę. „Gruźlica. Płuca jak sito. Kobieto! Dlaczegoś się wcześniej nie leczyła?! Tu już nie ma ratunku!” Młoda matka pogodzona z diagnozą poprosiła męża i swoją mamę, aby zawieźli ją na Jasną Górę. Jeśli taka wola Boża, trzeba się pożegnać z Jasnogórską Panią.

To była środa, 15 sierpnia 1951 roku. Wielka uroczystość – Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Tam, dziękując za wszystkie łaski, żegnając się z Matką Bożą i własnym życiem, kobieta, nie prosząc o nic, otrzymała uzdrowienie. Do domu wróciła jak nowo narodzona. Gdy zgłosiła się do kliniki, lekarze oniemieli. „Kto cię leczył, gdzie ty byłaś?” „Na Jasnej Górze, u Matki Bożej”. Lekarze do karty leczenia wpisali: „Pacjentka ozdrowiała w niewytłumaczalny sposób”.

CZYTAJ DALEJ

Wielkopolskie lekcje pokory

2024-05-05 13:08

[ TEMATY ]

Ryszard Czarnecki

Archiwum TK Niedziela

Jeżdżąc teraz intensywnie po Wielkopolsce zawsze znajduję czas, aby choć na chwilę w różnych miejscowościach znaleźć się tam, gdzie czas płynie inaczej, bo w rytmie wieczności. Katolickie świątynie: niektóre jeszcze z zachowanymi elementami architektury romańskiej czy gotyckiej, inne pamiętające czasy baroku, wreszcie niektóre budowane w wieku XIX i później.

Jednak połączone, powiem niezwykłym w tym miejscu językiem matematycznym: „wspólnym mianownikiem”. Przybywają tu ludzie bardzo bogaci i niezamożni, bardzo wiekowi i na ramionach rodziców, ludzie „różnych stanów” jakby to powiedziano w I Rzeczypospolitej czy też „różnych klas” ,jakby to ujęli „marksiści”. I są tu razem. Być może, a nawet prawie na pewno jest to jedyne miejsce, gdzie mogą spotkać się i być wspólnotą bez uprzedzeń, zawiści, negatywnych emocji. Czy idealizuję? Chyba nie.

CZYTAJ DALEJ

Za nami doroczna pielgrzymka Przyjaciół Paradyża

2024-05-05 19:17

[ TEMATY ]

Przyjaciele Paradyża

Wyższe Seminarium Duchowne w Paradyżu

Karolina Krasowska

Głównym punktem pielgrzymki była Msza św. pod przewodnictwem bp. Tadeusza Lityńskiego

Głównym punktem pielgrzymki była Msza św. pod przewodnictwem bp. Tadeusza Lityńskiego

Modlą się o nowe powołania i za powołanych, a także wspierają kleryków przygotowujących się do kapłaństwa. Dziś przybyli do Wyższego Seminarium Diecezjalnego na doroczną pielgrzymkę.

5 maja odbyła się diecezjalna pielgrzymka „Przyjaciół Paradyża" do Sanktuarium Matki Bożej Wychowawczyni Powołań Kapłańskich w Paradyżu. Spotkanie rozpoczęło się od Godzinek o Niepokalanym Poczęciu NMP i konferencji rektora diecezjalnego seminarium ks. Mariusza Jagielskiego. Głównym punktem pielgrzymki była Msza św. pod przewodnictwem bp. Tadeusza Lityńskiego. – Gromadzimy się przed obliczem Matki Bożej Paradyskiej jako rodzina Przyjaciół Paradyża w klimacie spokoju, wyciszenia, refleksji i modlitwy, ale przede wszystkim w klimacie ofiarowanej miłości, o której tak dużo usłyszeliśmy dzisiaj w słowie Bożym – mówił na początku homilii pasterz diecezji. – Dziękuję wam za pełną ofiary obecność i za to całoroczne towarzyszenie naszym alumnom, kapłanom i tym wszystkim wołającym o rozeznanie drogi życiowej, dla tych, którzy w tym roku podejmą tę decyzję. Nasza modlitwa podczas Eucharystii jest źródłem i znakiem pewności, że jesteśmy we właściwym miejscu, bowiem Pan Jezus jest z nami i gwarantuje owocność tego spotkania swoim słowem, mówiąc „bo, gdzie są zebrani dwaj lub trzej w Imię Moje, tam Jestem pośród nich”.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję