Reklama

Przyjaźń jak lekarstwo

Niedziela warszawska 32/2011

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

MILENA KINDZIUK: - Jak to jest, gdy odchodzi najbliższy przyjaciel? Co czuje Ksiądz dziś, po roku od śmierci ks. Zygmunta Malackiego?
KS. PRAŁ. HIERONIM ŚREDNICKI: - Gdy odchodzi ktoś bliski, coś w nas umiera. Odtąd życie nie jest już takie samo. Zygmunt był niezastąpiony w przyjaźni.

- Ojciec Grzywocz powiedział kiedyś, że przyjaźń to „więź z drugim człowiekiem, ale też instrument, na którym gra Bóg”. Ile lat budowaliście tę więź?

- Od końca lat sześćdziesiątych. Ale na dobre zaprzyjaźniliśmy się w latach osiemdziesiątych, kiedy Zygmunt był rektorem kościoła akademickiego św. Anny. „Oszalał” wtedy na punkcie młodzieży. Miał wyraźną wizję pracy ze studentami, podejmował ciągle nowe inicjatywy: zakładał fundacje charytatywne, wymyślił Drogę Krzyżową ulicami Starówki, organizował spotkania z wybitnymi intelektualistami, założył pismo studenckie itd., itd. Pamiętam, w jego mieszkaniu wciąż kręcili się młodzi ludzie. Robili sobie kawę, którą wyciągali z szafek, zdejmowali książki z półek, by poczytać albo pożyczyć, albo po prostu siedzieli i rozmawiali. Czuli się jak u siebie w domu. Bywałem tam wtedy dość często, jednak spokojnie porozmawiać mogliśmy dopiero późnym wieczorem, kiedy studenci już poszli do domu.
Zawarliśmy wtedy z Zygmuntem umowę, że o każdej porze dnia i nocy możemy do siebie zadzwonić. I tak rzeczywiście często bywało. Tym bardziej, że Zygmunt potrzebował niekiedy wsparcia. Denerwował się, czy podoła zadaniom w tak prestiżowym ośrodku jak św. Anna.
Teraz telefon milczy. Chociaż ze swojej komórki do dziś nie wykasowałem jego numeru…

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Przyjaźń zacieśniła się, gdy ks. Malacki został proboszczem św. Stanisława Kostki, prawda?

- Tak, co nie znaczy, że jego dom opustoszał i że był łatwiejszy dostęp do niego. Przecież wy stamtąd praktycznie nie wychodziliście! (śmiech!)

- O, przepraszam, ale jak tylko Ksiądz przyjeżdżał, Zygmunt zawsze kogoś z nas ustawiał do pionu, mówiąc: zróbcie dobrą kawę Hipciowi!

- Ale bywało i tak, że tę kawę sam sobie musiałem parzyć!
W tym okresie rzeczywiście przegadaliśmy wiele godzin. Zygmunt zaangażował się w tworzenie Muzeum ks. Jerzego, ja z kolei budowałem kościół w Międzylesiu. Pomagaliśmy sobie wzajemnie, mieliśmy coraz więcej wspólnych spraw i tematów. Co nie znaczy, że zawsze mieliśmy takie samo zdanie.

- A ks. Zygmunt był cholerykiem…

- Tak, to prawda. Niekiedy wybuchał, ale złość szybko mu przechodziła. Było mu szalenie przykro, gdy na kogoś nakrzyczał. Natychmiast też przepraszał. Umiał przepraszać.

- Czy słowo „przepraszam” jest ważne w przyjaźni?

- Myślę, że w prawdziwej, męskiej przyjaźni nie jest niezbędne. Prawdziwy przyjaciel się nie obraża. Przeproszenie potrzebne jest raczej tam, gdzie nie ma głębokiej więzi, gdzie jest tylko znajomość.

- A w przyjaźniach kapłańskich? Bo chyba one są specyficzne?

Reklama

- Jest tak samo jak w każdej innej przyjaźni: ważne, aby szczerze pogadać. O wszystkim. Przyjaźnie kapłańskie natomiast mają dodatkowy walor, jeżeli bowiem ksiądz nie ma grupy przyjaciół, z którymi może szczerze porozmawiać, to kapłaństwo zacznie zmierzać w niewłaściwym kierunku.

- Dlaczego?

- Bo my jesteśmy sami. Nie mamy rodzin, w których możemy odreagować stresy codziennego życia. Do normalnego funkcjonowania natomiast człowiekowi potrzebni są bliscy.

- Czy dobrze jest, kiedy przyjaciele - księża spowiadają się u siebie nawzajem? Czy spowiadał się Ksiądzu ks. Malackiego?

- Absolutnie nie! Staliśmy nieraz z Zygmuntem w jednej kolejce do spowiedzi, na przykład w Zakopanem, nigdy jednak nie spowiadaliśmy się u siebie nawzajem. Spowiedź przyjaciół może utrudniać później relacje, bardzo łatwo powstaje bariera w rozmowie: czy już zdradzam tajemnicę spowiedzi, czy jeszcze nie.

- Wspomniał Ksiądz o Zakopanem. Wyjeżdżaliście razem w góry?

- Tylko na rekolekcje do Księżówki. Zygmunt wolał wyjeżdżać z wami, z młodymi ludźmi, i tego wcale nie ukrywał. Najszczęśliwszy był, kiedy miał wokół siebie grupę młodych ludzi! Uwielbiał prowadzić ich po tatrzańskich szlakach.

- Do dziś pamiętam, jak niemal siłą, razem z dwoma kolegami, wciągał mnie na Giewont, tłumacząc, że nie można zrezygnować z dojścia do celu na ostatnim odcinku drogi.

- To była jego życiowa dewiza: stawiać sobie wciąż nowe cele i realizować je, nie zrażając się przeciwnościami. Był jej wierny i dzięki temu np. zbudował Muzeum ks. Jerzego przy kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie, gdy trzeba było pokonać różne przeciwności.

- W ostatnich latach Waszej przyjaźni wiele rozmów dotyczyło z pewnością przygotowań do beatyfikacjiks. Popiełuszki.

- O, tak. Zygmuntowi bardzo to leżało na sercu i bywało, że całymi tygodniami o niczym innym nie mówił. Cieszył go każdy postęp w procesie beatyfikacyjnym. Pamiętam, kiedy w takich momentach dzwonił, by podzielić się ze mną jakąś wiadomością na ten temat. A potem, kiedy się spotykaliśmy, od nowa to samo mi opowiadał. On tymi sprawami żył. Tak było do ostatnich chwil życia. Z nowotworem walczył przecież trzy lata, a bywało, że „zapominał” o swojej chorobie, bez reszty angażując się w przygotowanie beatyfikacji ks. Jerzego. Myślę, że w tym czasie bardzo związał się z Jurkiem - jak określał ks. Popiełuszkę.

- Gdy choroba ks. Malackiego postępowała, widywaliście się coraz częściej, prawda?

- Codziennie. Podziwiałem Zygmunta, że często nie daje poznać po sobie, że w ogóle jest chory. Tak było zresztą w czasie beatyfikacji ks. Jerzego, kiedy prowadził panią Mariannę Popiełuszko.

W ostatnim miesiącu widywaliśmy się nawet dwa, trzy razy dziennie. Bywało tak, że rozmawialiśmy, a kiedy Zygmunt nie miał siły mówić, siedzieliśmy po prostu w milczeniu.

- Milczenie - kolejny warunek prawdziwej przyjaźni?

- Tak. Przyjaciele rozumieją się bez słów. Jak trzeba, mogą długo być ze sobą i w tym czasie milczeć bez skrępowania.

- Rozmawialiście o śmierci?

- I tak, i nie. Zygmunt mawiał od czasu do czasu: „Wiesz, ja już umrę…”. A ja, mimo że widziałem, iż jego choroba zmierza nieuchronnie ku śmierci, gdzieś wewnętrznie zaprzeczałem temu i negowałem to, co mówił, a najczęściej zmieniałem temat.

- Żałuje Ksiądz tego dzisiaj?

- Chyba nie. Myślę, że i tak powiedzieliśmy sobie wszystko. Nie pozostały niedopowiedzenia, nie pozostały niewyjaśnione sprawy.
Podziwiałem Zygmunta za jego bezgraniczne zaufanie Panu Bogu. Za to, że nie stawiał żadnych żądań bł. ks. Jerzemu, choć po ludzku do końca miał nadzieję, że może stanie się cud. Ale nie była to transakcja typu: Zobacz, Jurek, ile dla Ciebie zrobiłem, to teraz Ty postaraj się, żebym wyzdrowiał. Zygmunt naprawdę był pogodzony z wolą Bożą, uważał, że to, co się dzieje, jest dobre, bo tego chce Ktoś większy od niego. Kiedyś jeszcze, zanim zachorował, umawialiśmy się natomiast, że damy sobie znak po śmierci, jeśli któryś z nas odejdzie pierwszy.

- Towarzyszył Ksiądz Zygmuntowi do ostatnich chwil życia, przygotował go do przejścia na drugą stronę życia. Być z bliskim człowiekiem aż do końca - czy jest to dopełnienie przyjaźni?

- Można tak chyba powiedzieć. Kiedy na dwa dni przed śmiercią przyszedłem do Zygmunta do szpitala, nie miał już siły mówić, podał mi jednak rękę i wyszeptał: „Dobrze, że przyszedłeś, jak z Tobą się pożegnałem, to teraz już mogę umierać”. Dwa dni później lekarz wprost powiedział, że to już ostatnie godziny życia ks. Malackiego. Siedzieliśmy wtedy przy nim z grupą kilku bliskich mu osób i modliliśmy się na różańcu. Udzieliłem mu rozgrzeszenia, sakramentu namaszczenia chorych, a potem odpustu zupełnego. Gdy zapytałem: „Zygmunt, czy ty jesteś świadomy, co się dzieje?”, pokiwał głową i odpowiedział, że tak. Wtedy zaczęliśmy odmawiać Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Kiedy zakończyliśmy tę modlitwę, wypowiadając słowo „Amen”, Zygmunt zamknął oczy i odszedł do Pana. Trudno o piękniejszą śmierć. Myślę, że na takie odejście trzeba sobie zasłużyć.
Jestem przekonany, że Zygmunt poszedł prosto do nieba. Nie ma innej możliwości, skorzystał bowiem ze wszystkich środków, jakie Kościół daje na drogę do życia wiecznego, z odpustem zupełnym włącznie.

- Trudno jest żegnać przyjaciela? Niósł Ksiądz nawet później jego trumnę.

- Ból rozstania pozostał we mnie do dziś, jestem jednak o mego przyjaciela spokojny. Przecież nasze życie tylko zmienia się, nie kończy, a po śmierci czeka na nas kochający Ojciec. Tak zresztą mówił przed śmiercią Zygmunt: „Nie płaczcie, przecież nie idę donikąd”.
Ważne też jest dla mnie, że w niebie Zygmunt nie musi już zmagać się z chorobą i cierpieniem. A że odszedł po ludzku zbyt wcześnie? To jest jakaś tajemnica, której nie da się na pewno zrozumieć.

- Co dała Księdzu ta przyjaźń?

- Lepszą jakość życia. Zupełnie inaczej się żyje, gdy obok jest ktoś, na kogo można liczyć, kto rozumie i bezwarunkowo przyjmuje mnie takiego, jakim jestem. Ta przyjaźń umacniała mnie też na drodze wiary. Dziś wyraźnie dostrzegam, że nie była dziełem przypadku.

- Przyjaźń zatem może być lekarstwem życia? - jak piszą w swej książce dwaj zakonnicy: Michał Zioło i Maciej Zięba.

- To dobre określenie. Przyjaźń zresztą ma te same cechy, co miłość: cierpliwa, łaskawa, nie zazdrości... Ale tylko ta prawdziwa, wierna, na całe życie.

* * *

W STAREJ RAWIE - miejscowości, która znajduje się na trasie Warszawskiej Akademickiej Pielgrzymki na Jasną Górę, 7 sierpnia zostanie odsłonięty obelisk upamiętniający ks. Zygmunta Malackiego, jako wieloletniego przewodnika WAPD, który nadał pielgrzymce nowy kształt duchowy i organizacyjny. Jest to inicjatywa dawnych studentów i pielgrzymów oraz ks. Roberta Kamińskiego. Tablice zaprojektował Grzegorz Pfeifer.

2011-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Święta Mama

Niedziela Ogólnopolska 17/2019, str. 12-13

[ TEMATY ]

św. Joanna Beretta Molla

Ewa Mika, Św. Joanna Beretta Molla /Archiwum parafii św. Antoniego w Toruniu

Jest przykładem dla matek, że życie dziecka jest darem. Niezależnie od wszystkiego.

Było to 25 lat temu, 24 kwietnia 1994 r., w piękny niedzielny poranek Plac św. Piotra od wczesnych godzin wypełniał się pielgrzymami, którzy pragnęli uczestniczyć w wyjątkowej uroczystości – ogłoszeniu matki rodziny błogosławioną. Wielu nie wiedziało, że wśród nich znajdował się 82-letni wówczas mąż Joanny Beretty Molli. Był skupiony, rozmodlony, wzruszony. Jego serce biło wdzięcznością wobec Boga, a także wobec Ojca Świętego Jana Pawła II. Zresztą często to podkreślał w prywatnej rozmowie. Twierdził, że wieczności mu nie starczy, by dziękować Panu Bogu za tak wspaniałą żonę. To pierwszy mąż w historii Kościoła, który doczekał wyniesienia do chwały ołtarzy swojej ukochanej małżonki. Dołączył do niej 3 kwietnia 2010 r., po 48 latach życia w samotności. Ten czas bez wspaniałej żony, matki ich dzieci, był dla niego okresem bardzo trudnym. Pozostawiona czwórka pociech wymagała od ojca wielkiej mobilizacji. Nauczony przez małżonkę, że w chwilach trudnych trzeba zwracać się do Bożej Opatrzności, czynił to każdego dnia. Wierząc w świętych obcowanie, prosił Joannę, by przychodziła mu z pomocą. Jak twierdził, wszystkie trudne sprawy zawsze się rozwiązywały.

CZYTAJ DALEJ

Organy katedralne do remontu!

2024-04-29 08:42

mat. pras

Zapraszamy do obejrzenia specjalnego odcinka "Organistów po godzinach" poświęcony długo wyczekiwanemu remontowi największych organów w Polsce, które znajdują się w Archikatedrze Wrocławskiej!

Zapraszamy do obejrzenia specjalnego odcinka "Organistów po godzinach" poświęcony długo wyczekiwanemu remontowi największych organów w Polsce, które znajdują się w Archikatedrze Wrocławskiej! W najnowszym podcaście organach katedralnych w rozmowie z Krzysztofem Bagińskim i Krzysztofem Garczarkiem opowiada Ks. kanonik Paweł Cembrowicz - proboszcz Katedry pw. św. Jana Chrzciciela we Wrocławiu oraz można posłuchać i zobaczyć ostatnie, historyczne wręcz dźwięki utrwalające brzmienie przed demontażem instrumentu zaprezentowali organiści - Wojciech Mazur i Mateusz Żegleń.

CZYTAJ DALEJ

Francja: siedmiu biskupów pielgrzymuje w intencji powołań

2024-04-29 17:49

[ TEMATY ]

episkopat

Francja

Episkopat Flickr

Biskupi siedmiu francuskich diecezji należących do metropolii Reims rozpoczęli dziś pięciodniową pieszą pielgrzymkę w intencji powołań. Każdy z nich przemierzy terytorium własnej diecezji. W sobotę wszyscy spotkają się w Reims na metropolitalnym dniu powołań.

Biskupi wyszli z różnych miejsc. Abp Éric de Moulins-Beaufort, który jest metropolitą Reims a zarazem przewodniczącym Episkopatu Francji, rozpoczął pielgrzymowanie na granicy z Belgią. Po drodze zatrzyma się u klarysek i karmelitanek, a także w sanktuarium maryjnym w Neuvizy. Liczy, że na trasie pielgrzymki dołączą do niego wierni z poszczególnych parafii. W ten sposób pielgrzymka będzie też okazją dla biskupów, aby spotkać się z mieszkańcami ich diecezji - tłumaczy Bénédicte Cousin, rzecznik archidiecezji Reims. Jednakże głównym celem tej bezprecedensowej inicjatywy jest uwrażliwienie wszystkich wiernych na modlitwę o nowych kapłanów.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję