Urodziło nam się dziecko. Nam, to znaczy mnie i mojemu mężowi.
Przez dziewięć miesięcy ukryte życie stało się widoczne i namacalne.
Niezaprzeczalnie jest to cud nad cudy. I niezależnie od światopoglądu
i ilości dzieci, każde, które na świat przychodzi, niesie ze sobą
wielką tajemnicę stworzenia. Na tym kończę ten osobisty wątek, by
przejść do tematu, który z narodzinami nieodłącznie występuje, a
mianowicie do tematu opieki medycznej, a dokładniej szpitali.
Czytelnicy Gazety Wyborczej pamiętają być może artykuł
sprzed ponad roku, w którym opisywano stan polskich oddziałów położniczych.
W akcji "Rodzić po ludzku" Szpital Wojewódzki w Zielonej Górze dostał
trzy czarne serduszka, co oznaczało, że panująca tu atmosfera według
pacjentek zostawia bardzo wiele do życzenia. Chodziło głównie o stosunek
lekarzy i personelu medycznego do pacjentek. Cóż z tego, że szpital
mógł się poszczycić dobrym sprzętem i fachową pomocą, kiedy brakowało
zwykłego, ludzkiego serca. Minęło od tamtej publikacji trochę czasu
i przyszło, że ja sama stałam się pacjentką zielonogórskiego oddziału
położniczego. Zanim tam jednak trafiłam, przez ponad miesiąc oswajałam
się z panującymi tu zasadami, dzięki zajęciom w Szkole Rodzenia,
która od roku funkcjonuje przy szpitalu. Razem z mężem mogliśmy odwiedzić
wszystkie oddziały, zapoznać się z traktem porodowym, niektórymi
lekarzami i położnymi, nie mówiąc już o teoretycznym i praktycznym
przygotowaniu do porodu. Położna, prowadząca Szkołę Rodzenia, jest
pod telefonem 24 godziny na dobę. Z każdym pytaniem mogliśmy zadzwonić,
z czego korzystaliśmy, gdy tylko nadarzyły się jakieś wątpliwości.
Zawsze uzyskiwaliśmy serdeczną i kompetentną odpowiedź.
Nadszedł czas rozwiązania i tym samym pobytu w szpitalu.
Mogę powiedzieć zupełnie szczerze, że był to naprawdę miły czas.
Na każdym kroku troska, życzliwość, anielska wprost cierpliwość położnych.
Kompetentni i otwarci lekarze, którym nawet na nocnym dyżurze nie
brak humoru. Jeżeli kogoś stać i życzy sobie są do dyspozycji sale
komercyjne na porodówce i na oddziale poporodowym. Niczego na nich
nie brakuje, a człowiek czuje się niemal jak w domu, mogąc przebywać
w tym miejscu razem z mężem i dzieckiem. Nie wiem, być może coś tutaj
się zmieniło po ankietach Wyborczej, choć przecież ludzie, którzy
tu pracują, robią to od lat, bo nowych naborów ani na lekarzy, ani
na położne nie ma. Być może tylko mnie trafiły się anioły pod ludzką
postacią. Nie wiem. Wiem jednak, że z chęcią jeszcze kiedyś tam wrócę,
a pierwsze dni naszego rodzicielstwa będziemy wspominać ze śmiechem
i rozczuleniem.
Ja dałabym naszemu szpitalowi duże, czerwone serce.
Pomóż w rozwoju naszego portalu