Dzień był pochmurny, lecz ciepły. Najmniejszy nawet promień
słońca nie mógł się przebić przez grubą warstwę skłębionych obłoków.
Deszcz wisiał w powietrzu od samego rana, ale jak do tej pory nie
spadła ani jedna kropla. Jedynie lekki wiatr przynosił nieco ulgi,
gdyż wilgotne powietrze czyniło pogodę trudną do zniesienia.
Pod przystankową wiatą całowała się para młodych ludzi.
Dziewczyna miała krótko przystrzyżone, rude włosy, natomiast chłopak
spiął swoje w długi koński ogon. Oboje ubrani byli w dżinsowe spodnie
i kurtki znanej włoskiej firmy. Kilkanaście metrów dalej na trawie
leżał stary mężczyzna w podartych, brudnych spodniach i kufajce.
Na nogach miał buty, z których wystawały gazety. Dziury w podeszwach
wypchane były kawałkami plastikowych worków. Mężczyzna cały czas
leżał nieruchomo. Wyglądał jak martwy albo pijany.
Ludzie wychodzący z zatrzymujących się autobusów wpadali
najpierw na nie zwracającą na nic uwagi parę, by po chwili natknąć
się na leżącego mężczyznę. Przejście obok tych dwóch obrazów wielu
wprawiało w zakłopotanie. Większość osób z pewnym zmieszaniem odwracała
głowę od całującej się pary. Tylko nieliczni przyglądali się młodym
ludziom, jakby chcieli wykorzystać nadarzającą się okazję. Podglądactwo
podobno tkwi w naturze ludzkiej. Wszyscy natomiast udawali, że nie
widzą leżącego na trawie człowieka. Niektórzy przechodnie zachowywali
się nawet nieco śmiesznie, gdyż jednocześnie odwracali spojrzenie
od mężczyzny i omijali go niewielkim łukiem. Żeby ominąć, trzeba
przecież wcześniej zauważyć.
Od strony miasta nadszedł mężczyzna w średnim wieku,
ubrany w garnitur i krawat. W ręku niósł skórzaną dyplomatkę, a przy
pasku widniało etui na telefon komórkowy. Mężczyzna, podobnie jak
większość przechodniów, dyskretnie minął parę nastolatków. Gdy natknął
się na leżącego bezdomnego, najpierw zwolnił, by po chwili przyspieszyć.
Mijał człowieka, nie spuszczając go z oczu. Gdy był już kilka kroków
za leżącym na trawie starcem, nagle zatrzymał się i wrócił. Podszedł
do niego, pochylił się i spytał, co mu się stało.
- A nic - odparł bezdomny. - Tak sobie leżę. Zmęczyłem
się.
- Może wezwać karetkę? - pytał dalej mężczyzna w garniturze,
chwytając za telefon komórkowy.
- Nie, nie - odparł szybko bezdomny. - Poleżę trochę
i pójdę sobie.
- Na pewno? - pytał mężczyzna w garniturze.
- Jasne. Tak jest ciepło i duszno, że położyłem się na
trawie, żeby trochę odsapnąć.
Chłopak z dziewczyną w dalszym ciągu poza sobą świata
nie widzieli. Do mężczyzny w garniturze podeszła gruba kobieta z
torbą pełną zakupów.
- A ja myślałam, że to jakiś pijany leży. Pełno tu takich
na Rynku - powiedziała. - Pan jeden się przy nim zatrzymał. Jaki
pan dobry.
- Jaki tam dobry! - oburzył się lekko mężczyzna w garniturze.
- Spieszy mi się dzisiaj jak diabli do klienta i pewnie nawet bym
na niego nie zwrócił uwagi, ale pomyślałem sobie, że przecież coś
mu się mogło stać. Podejść i zapytać zawsze można. No nie?
- A może chce pan bułkę? Świeża, prosto ze sklepu - powiedziała
kobieta, otwierając torbę z ciepłym jeszcze pieczywem. - Pan się
poczęstuje - dodała po chwili, wręczając bezdomnemu pachnącą kajzerkę.
Mężczyzna wsparł się na łokciu i wyciągnął rękę w kierunku kobiety.
Chwycił bułkę i schował ją w przepastnej, przewieszonej przez ramię
torbie.
- Bóg zapłać - odpowiedział. - Zmówię za panią "Zdrowaśkę"
. I za pana też - dodał po chwili.
- To do widzenia panu - pożegnał się mężczyzna w garniturze.
- Ja też muszę lecieć obiad gotować - wytłumaczyła się
kobieta z zakupami.
Każde z nich poszło w swoją stronę. Nawet młodzi ludzie
wskoczyli w biegu do odjeżdżającego autobusu. Omal go nie przeoczyli.
Na przystanku został tylko bezdomny. Wstał z trudem z trawy i kulejąc,
wolno skierował się w stronę Jasnej Góry. Przez niewielką dziurę
w chmurach ukazał się skrawek błękitnego nieba, a po chwili wyjrzało
słońce, zalewając cały niemal Rynek złotym światłem.
Pomóż w rozwoju naszego portalu