Przed zamachem terrorystycznym dosyć często bywałem w World
Trade Center. Moi znajomi, którzy odwiedzali mnie w Nowym Jorku,
prawie zawsze chcieli obejrzeć najwyższe drapacze chmur, jedną z
najciekawszych atrakcji turystycznych tego miasta. Nie tylko wysokość,
ale także wszystko inne w tych wieżowcach zapierało dech w piersiach
i budziło podziw dla ludzkiego geniuszu. Ale tylko ci, którzy mieli
w sercu żywą świadomość wielkości i wspaniałości Boga, mogli dostrzec
w tej budowli Jego obecność. Bo nic, co zewnętrzne, nie rodziło takich
skojarzeń. A jednak konstrukcja wieżowców wielokrotnie układała się
w kształt krzyża. Trzy takie krzyże wyłoniły się ze zgliszcz zburzonych
drapaczy chmur. Robotnik, który pierwszy je zobaczył, wypowiadał
się na ten temat w radiu. Był zaszokowany. Nie mógł uwierzyć, jak
to się stało. Pośród poskręcanych stalowych belek stały trzy krzyże,
jakby celowo przez kogoś wykonane z resztek stalowej konstrukcji
zniszczonych wieżowców. Powiedział: "Może dla innych to zwykły przypadek,
ale dla mnie to znak z nieba". Zbiegli się inni robotnicy, którzy
podzielali jego zdumienie. Zaś obecny tam kapłan powiedział, że jest
to znak pociechy dla ofiar zamachu i dla pracujących przy usuwaniu
ruin. Jeden z tych krzyży, jako znak nadziei, został ustawiony na
pamiątkę tego tragicznego wydarzenia. (Fotografię tego krzyża zamieszczono
na okładce Niedzieli z 21 października 2001 r.).
4 października poświęcono ten prawie siedmiometrowy krzyż.
O. Brian Jordan, franciszkanin, powiedział wtedy: "Jest to symbol
naszej nadziei, symbol naszej wiary i symbol uzdrowienia". Przed
zamachem nie do pomyślenia byłby taki krzyż w kompleksie budynków
World Trade Center. Dzisiaj jest on źródłem pociechy i nadziei. Nikt
nie protestuje przeciw obecności tego chrześcijańskiego znaku w tym
miejscu. Wszyscy potrzebują nadziei i uzdrowienia. A krzyż niesie
tę rzeczywistość.
Ta nadzieja jest potrzebna i dzisiaj. Gdy nieba strzegą
wojskowe myśliwce, ziemi - uzbrojeni policjanci, wybrzeża - marynarze,
śmierć przychodzi w kopertach, rozsypując się białym proszkiem ze
śmiertelnymi bakteriami wąglika. Terroryzm przybiera nowe oblicze.
Dotyka także zwykłych ludzi. Nasze parafianki tracą pracę na Manhattanie.
Wyludniają się hotele, w których pracowały. Turystów prawie nie ma,
a jeśli ktoś ma coś do załatwienia na Manhattanie, robi to bardzo
szybko i nie myśli zatrzymać się tutaj dłużej. Mieszkańcy bogatych
manhattańskich domów wyjeżdżają do swoich letnich rezydencji. I nie
wiadomo, kiedy wrócą. W ostatnim czasie wielu Polaków zdecydowało
się na powrót do Ojczyzny, inni przesłali tylko pieniądze z amerykańskich
banków do Polski. W pierwszych dniach po zamachu ustawiały się tak
długie kolejki, że niektóre banki ograniczyły wysokość dziennych
wypłat. Ludzie boją się pracować w wieżowcach i na poczcie. Widok
pracownika poczty w rękawicach i masce to już prawie amerykański
standard. Nawet klienci poczty ukradkiem zakładają rękawice i wybierają
listy ze skrzynki pocztowej. Odwoływane są wycieczki, wyjazdy. Grzegorz,
uczeń średniej szkoły, mówi o chwilach grozy przeżytych w szkole.
Nagle pojawili się pracownicy w maskach i zaczęli czegoś szukać. "
Może sobie ksiądz wyobrazić nasze przerażenie - ci faceci w maskach,
a my bez".
Władze miasta i środki społecznego przekazu robią wszystko,
aby życie mogło toczyć się normalnie. Burmistrz Nowego Jorku na oczach
dziennikarzy otwiera swoje listy, aby pokazać, że nie ma się czego
obawiać. Jednak do ludzi przemawiają bardziej fakty. A fakty są takie,
że coraz to słyszy się o nowych listach zakażonych bakteriami wąglika.
Bilety do niektórych teatrów na Manhattanie rozdaje się turystom
na lotnisku za darmo, ale i tak w ten sposób nie zapełni się sal
widowiskowych. Niektórzy przestali oglądać wiadomości telewizyjne
- nie chcą słyszeć o tym, co się dzieje. W kościołach jest więcej
ludzi, a przy konfesjonałach są dłuższe kolejki. W telewizji jest
mniej filmów grozy i przemocy. To, co pokazywano wcześniej na filmach,
zostało zrealizowane w rzeczywistości. I okazało się zbyt okrutne.
Niektórzy uważają, że takie filmy podsuwają terrorystom gotowy scenariusz
akcji terrorystycznych. I chyba mają rację. Może w końcu filmowcy,
prezentujący w swych dziełach amoralność, bezbożność, przemoc i okrucieństwo,
poczują się współodpowiedzialni za zło, jakie dotyka współczesny
świat.
Kilka dni temu wybrałem się poza Nowy Jork: Przejeżdżam
przez jeden z wielu nowojorskich mostów, które są teraz pod bacznym
okiem wojska i policji. Zatrzymuję się w długiej kolejce samochodów.
Samochody ciężarowe są skrupulatnie kontrolowane. Czasami zatrzymywane
są także do kontroli samochody osobowe, dwa z nich mijam. Stoją przy
nich mężczyźni o arabskim wyglądzie. Przy wjeździe na most pracownik
w gumowych rękawiczkach przyjmuje pieniądze za przejazd. Dla bezpieczeństwa
powinienem także założyć takie rękawice. Po drodze widzę znany mi
arabski sklep. Przed sklepem - ciężarowy samochód, na który robotnicy
ładują różne rzeczy. Amerykanie arabskiego pochodzenia likwidują
sklep, a przypadkowi przechodnie zadają sobie pytanie - dokąd oni
wyjeżdżają?
W sumie wszystko wraca powoli do normy, ale trochę innej
niż ta sprzed zamachu. Zmieniony pejzaż dolnego Manhattanu chyba
jeszcze długo będzie decydował o kształcie życia jego mieszkańców.
W tym pejzażu widzimy wieżowce, w których życie toczy się jakby wolniej.
A na miejsce, gdzie leżą nie uprzątnięte jeszcze zgliszcza, pada
cień krzyża, znak nadziei, pociechy i uzdrowienia. Prawie wszyscy
są pewni, że teren obecnych rumowisk będzie tętnił życiem. Pod znakiem
zapytania jest tylko to, czy na stałe w ten pejzaż wpisze się krzyż
stojący dzisiaj pośród ruin? Czy nie zasłonią go pyszne, przeszklone
wieżowce? A to rodzi jeszcze ważniejsze pytanie, czy w pejzaż duchowy
nowojorczyków i całego świata mocniej wpiszą się wartości, jakie
niesie krzyż? Bo przecież od tego tak wiele zależy - teraz i w wieczności.
Pomóż w rozwoju naszego portalu