"Nowy Leksykon" (PWN 1998 r.) pod nagłówkiem: "terroryzm współczesny" mówi, czym jest to zjawisko. Są to planowe i zorganizowane działania pojedynczych osób lub grup powodujące naruszenie istniejącego porządku prawnego, podjęte w celu wymuszenia od władz państwowych i społeczeństwa określonych zachowań, często naruszające dobra osób postronnych; realizowane z bezwzględnością, za pomocą różnych środków ( nacisk psychiczny, przemoc fizyczna, użycie broni i ładunków wybuchowych), w celu nadania rozgłosu; występuje zwłaszcza od lat 60. XX wieku.
Działania terrorystyczne z 11 września br. w Stanach Zjednoczonych
świadczą, do czego zdolny jest człowiek przy zastosowaniu nowych
zdobyczy techniki, gdy jego duch jest chory. A - jak już widzimy
- nie na tym koniec. Do dyspozycji terrorystów, czy choćby jednego
terrorysty, naukowcy pozbawieni moralnych hamulców gotowi są oddać
niezbadane dotąd środki i narzędzia terroru, wobec których stają
się bezradne nawet najlepiej wyposażone armie, najpotężniejsze mocarstwa.
Problem sprowadza się do tego, jakie jest wnętrze, dusza
człowieka. Chrystus powiedział: "Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego
pochodzą złe myśli, nierząd, kradzieże, zabójstwa..." (Mk 7, 21).
Trzeba błagać Boga o przemianę serc ludzi opętanych duchem terroryzmu.
Ale do tego dołączyć należy działanie zmierzające do uzdrowienia
ducha terrorysty. A zatem mowa o duszpasterstwie w środowisku terrorystów.
Czy taki pomysł jest realny, czy możliwy do zrealizowania? Sięgnijmy
do historii duszpasterstwa.
Św. Paweł od Krzyża, założyciel Zgromadzenia Pasjonistów,
żył w XVIII wieku (1694-1775). Nazwano go "łowcą dusz". W 1983 r.
Księża Jezuici w Krakowie opublikowali jego życiorys pt. Łowca dusz.
Św. Paweł od Krzyża (nakład wyczerpany). Dowiadujemy się z tej biografii,
że w niektórych rejonach ówczesnych Włoch istną plagą były bandy
uzbrojonych zbrodniarzy. A nie były to wyrzucone poza nawias społeczeństwa
przestępcze jednostki, lecz prawdziwi władcy podziemnego świata,
rządzący nim żelazną pięścią. Między bandami tych zbrodniarzy a silnymi
oddziałami policji dochodziło nieraz do formalnych krwawych walk.
Np. w Toskanii przywódca bandy był tak potężny, że patrole policyjne
musiały ubiegać się o jego pozwolenie, by móc bezpiecznie przedostać
się przez jego rewiry, a gdy nie zdołały tego pozwolenia uzyskać,
były zmuszone wycofać się lub szukać innej drogi. Byli to autentyczni
terroryści, którzy zagrażali bezpieczeństwu miast i wsi, mieniu i
życiu mieszkańców.
Trzeba było nie lada odwagi, by podejmować próby nawracania
tych ludzi. Paweł od Krzyża był nieustraszony i nie cofał się przed
niczym. Poważni, przyzwoici ludzie nie mogli wyjść ze zdumienia na
widok jego przyjaznych stosunków z tymi przestępcami. Całkiem spokojnie
i bezpiecznie wędrował przez te nadmorskie tereny, zwane Maremmą,
bo jak sam mówił, miał tam "mnóstwo przyjaciół". Bóg udzielał mu
szczególnego daru zjednywania sobie podejrzliwych serc złoczyńców,
bo słuchając ich spowiedzi, okazywał im szczególną wyrozumiałość
i miłosierdzie. To serdeczne podejście pozyskiwało mu ich ufność
i doprowadzało do trwałych nawróceń. Pod koniec życia, wspominając
tę działalność, pisał św. Paweł do swoich zakonników, iż bywało,
że ci zbrodniarze z czasem stawali się tak przykładnymi chrześcijanami,
iż przy kolejnych spowiedziach po prostu nie miał ich z czego rozgrzeszać.
Choć - trzeba przyznać - że nie każdy z nich stawał się od razu potulnym
i pokornym barankiem. Oto zdarzenie nie pozbawione dawki soczystego
humoru.
Jeden z przywódców bandy, by okazać Świętemu swoją wdzięczność,
powiedział do niego pewnego razu: "Ojcze Pawle, dziękuję ci za twoją
dobroć. Za ciebie oddałbym życie. Powiedz mi, jeśli masz jakiegoś
wroga, to powiedz mi tylko, a ja już potrafię go wykończyć". Na twarzy
Pawła pojawił się uśmiech połączony z odcieniem surowości, z jaką
nie omieszkał skarcić swego "opiekuna".
Inne niecodzienne spotkanie jest opisane w życiorysie
Świętego. Pewnego razu Ojciec Paweł przechodził przez zakazane rewiry
leśne ze swoimi zakonnikami. Niespodzianie wychylił się z krzaków
uzbrojony po zęby bandyta, który zagrodził im drogę. Paweł spojrzał
na niego bez lęku, ale opryszek zwrócił się do niego i rozkazał: "
Ojcze Pawle, chodź ze mną!". Poszli obaj w głąb lasu. Gdy uszli w
milczeniu szmat drogi, Paweł w końcu zapytał bandytę, czego on właściwie
chce od niego. W odpowiedzi usłyszał szorstkie: "Naprzód, dalej w
las!". Święty zaniepokoił się i począł się modlić o opiekę Boską.
Nagle i znienacka bandyta prosi: "Ojcze, chcę się wyspowiadać". W
odpowiedzi Paweł zaczął go łagodnie strofować: "Synu drogi, nie mogłeś
mi tego wcześniej powiedzieć? Poczekaj tu chwilę, aż zawiadomię moich
towarzyszy". I pośpieszył, by niebawem wrócić i wysłuchać spowiedzi
niezwykłego penitenta.
Autor życiorysu pisze dalej, że w miarę jak podobne wypadki
poczęły się mnożyć, przestępczy świat z pontyjskich mokradeł w końcu
określił sytuację jednym krótkim zdaniem: "Nie ma innego wyjścia,
jak pójść wyspowiadać się u Ojca Pawła".
Nasuwa się uzasadnione pytanie, czemu należy przypisać
tę niezwykłą skuteczność jego działalności. Musiał być dobrym psychologiem,
skoro potrafił wskrzeszać wiarę w dobro, jakie spoczywa uśpione na
dnie serca nawet przestępcy i zbrodniarza. Przede wszystkim przemawiała
jego bezinteresowna, autentyczna miłość, jaką darzył każdego człowieka,
również terrorystów. Oni uwierzyli w jego wielką dobroć i miłość.
A jednak Ojciec Paweł nie był pobłażliwy i nie usypiał sumienia grzesznika.
Tajemnica jego oddziaływania polegała na tym, że jak z jednej strony
z całą wyrazistością i realizmem przedstawiał i opisywał Mękę Chrystusa,
którą Mu zadaje człowiek popełniający grzech, tak z drugiej strony
jeszcze wymowniej ukazywał nieskończone miłosierdzie Jezusa dla grzesznika,
który się szczerze nawraca.
Ilustrowane życiorysy Świętego przedstawiają jego rozmowę
z uzbrojonymi bandytami. Ojciec Paweł trzyma w ręku wizerunek Chrystusa
Ukrzyżowanego, drugą ręką wskazuje na Jezusa i rozmawia z bandytami,
którzy słuchają go z wyraźnym przejęciem. Oto metoda świętego "duszpasterza
terrorystów".
Pomóż w rozwoju naszego portalu