Reklama

„Cud Jasnogórski” w wydaniu „Gazety Wyborczej”

Od dłuższego czasu nie czytam już „Gazety Wyborczej”. Doszedłem do przekonania, że jej publicystyka jest tendencyjna, skrajna, uwłaczająca duchowi narodu polskiego. W ostatnich dniach ktoś ze znajomych zwrócił mi uwagę na artykuł niejakiego Pawła Wrońskiego, wiedząc, że jako historyka z wykształcenia, ta tematyka mnie interesuje. Po przeczytaniu elaboratu wydrukowanego w numerze z 17-18 grudnia 2005 r., jestem wyraźnie „zniesmaczony” i utwierdziłem swoją opinię o tym czasopiśmie. Styl szyderstwa, kpin, przytyków, złośliwości, ustawiania ataku na przeciwnika jest wyjątkowo nielicujący z kulturą przyjętą w Polsce. Można z góry wszystko wykpić, wyśmiać, powołując się niby na autorytety naukowe w formie pracy Adama Kerstena „Pierwszy opis obrony Jasnej Góry w 1655 r.”, Warszawa 1959, posługując się wydatnie pamięcią typowo wybiórczą, niewygodne dokumenty do z góry przyjętej tezy eliminując, przemilczając, pomijając. Liczy się też chyba na słabe przygotowanie czytelników i ich nieznajomość dziejów polskiego narodu oraz na to, że można im wszystko wmówić. Nasuwa się przypuszczenie o stosowaniu zasady: „kłam, kłam, a zawsze z tego coś zostanie”.

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Pomyłkowy atak

Reklama

Cały czas stosuje się sformułowania dwuznaczne. „Po co właściwie - czytamy np. w tekście Wrońskiego - wojska wierne królowi szwedzkiemu rozpoczęły oblężenie klasztoru na Jasnej Górze?”. Jak to rozumieć? Jakie to były „wojska wierne”: szwedzkie czy polskie, które przeszły na stronę szwedzką? Czy wojska pochodzenia polskiego rozpoczęły atak na klasztor częstochowski? Taka metoda dwuznaczności jest stosowana w całym artykule. I dalej: „Wydaje się, że uczyniły tak... przez pomyłkę”. Przez pomyłkę zaatakowały twierdzę częstochowską! I znów - kto tę pomyłkę popełnił: wojska szwedzkie czy polskie? Czy wojska same wybierają cele ataku, czy ktoś tym kieruje? To jest typowy styl mataczenia autora, ale cel jest założony, jasny: Szwedzi nie chcieli w ogóle atakować fortecy jasnogórskiej, oni mieli tylko zająć Częstochowę - małe wówczas miasteczko, leżące ok. trzech kilometrów od fortecy. Chyba tylko chory na umyśle może takie rozumowanie przyjąć za realne, że dowódca taki jak gen. Müller będzie zdobywał kilka parterowych domów, a pozostawi leżącą obok fortecę w rękach przeciwnika. Fortecę na granicy Śląska, gdzie przed najazdem Szwedów schronił się król z dworem, z wielu senatorami i biskupami oraz całe rzesze szlachty. Kordecki, przeciągając pertraktacje, mógł stosować chwyt, że w nakazie zajęcia wymieniono Częstochowę, a nie sam klasztor czy też wówczas odrębną jednostkę zwaną Częstochówką, złączoną w jeden organizm miejski zwany Częstochową dopiero od 1826 r.

Rachunki strat

Reklama

Autor ustawia sobie przeciwnika odpowiednio. Na wstępie artykułu wylicza szczegółowo, jakie to mizerne szkody poniósł klasztor jasnogórski w czasie oblężenia. Nawet obliczył, że zostało rozbitych szesnaście szyb.
To nieduża cena za „największy mit polskiej historii”. Jeszcze nic nie wiemy o samym oblężeniu, a już wiemy o micie. A dlaczego zapomniano o spaleniu paulińskiego klasztoru św. Barbary pod Jasną Górą, o spustoszeniu folwarków klasztornych, o zabraniu 400 sztuk bydła, o spustoszeniu i zniszczeniu osiedla św. Barbary i drugiego osiedla czy miasteczka Częstochówki, o zamordowaniu przez wojska szwedzkie o. Tomickiego, o zniszczeniu i innych klasztorów paulińskich w Polsce? To chyba coś więcej niż szesnaście szyb. Znów stosowana zasada „kłam, kłam, a coś zostanie”.
Pod tytułem Każdy czegoś bronił wyliczono różne wydarzenia i stwierdzono, że w istocie oblężenie Częstochowy raczej nie było starciem militarnym, lecz konfrontacją duchową. „W innych krajach obrońcy ginęli po to, by swym przykładem dać świadectwo żyjącym. Obrońcy klasztoru przetrwali oblężenie niemal bez strat”. To źle, że nie zginęli? Czy podejmując obronę byli pewni, że zwyciężą? I następny kwiatek: „Poza tym rzadko kiedy wyobrażenia narodu o jakimś zdarzeniu historycznym tak bardzo rozmijają się z prawdą”. A jakaż to prawda? Ano taka, że Augustyn Kordecki dziś zostałby nazwany kolaborantem z racji kontaktów z administracją szwedzką. Jakie to były kontakty - tego się nie mówi. Wystarczy za argument rzucić podejrzenie.
Następne założenie bez argumentów: „Legenda Jasnej Góry zaczęła narastać dopiero za sprawą broszury księdza Kordeckiego Nova Gigantomachia...” Broszura? Może wielebny autorytet autora zapoznałby się z pojęciem broszury. Służę informacją, gdzie tę wiedzę można zdobyć - Encyklopedia wiedzy o książce, Wrocław, 1971 kol. 339-340. Czy broszura to książka licząca ponad 150 stron? Albo autor jest ignorantem i nie wie, co to broszura, i pozycji o. Kordeckiego nigdy nie widział, albo złośliwie wprowadza czytelnika w błąd.
Przecież „klecha” mógł napisać tylko broszurę.
Klasztor jasnogórski nie poniósł wielkich strat w ludziach, bo był do obrony dobrze przygotowany. Jeszcze przed najazdem szwedzkim pierwszy etap budowy fortyfikacji był zakończony. Dowódca szwedzki - gen. Burchard Müller donosił swemu królowi, że „klasztor stoi na dość wysokiej skale, otoczony jest głębokim, wpuszczonym, wysokim, mocnym murem, niemożliwym do wzięcia szturmem, posiada wyborne flanki (...). Na czterech rogach jest osłonięty przez świetnie według zasad zbudowane bastiony (...) jego zaletą teren ciasny, a dokładnie płaska powierzchnia zarówno jak skaliste podłoże czynią, że ten kawałek, nie nadający się do podminowania, jest wobec tego do zdobycia tylko przez siłę ognia...”.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Prawdziwa historia

Reklama

Wojna ze Szwecją rozpoczęła się wiosną 1655 r. Wojska szwedzkie bardzo szybko, bo w ciągu trzech miesięcy, opanowują przeważającą część kraju. Szlachta stawia słaby opór, często wyraźnie przechodzi na stronę najeźdźcy. Król Jan Kazimierz wysyła listy do starostów, by zamki i fortece przygotowali do obrony. Podobny list otrzymali jasnogórscy paulini. Król wyraźnie przedstawił w nim niebezpieczeństwa, jakie grożą klasztorowi, ostrzegając, że Szwedzi na pewno będą usiłowali zająć Jasną Górę. Ówczesny prowincjał - o. Teofil Bronowski na wieść o tym jedzie do Warszawy, do króla, prosić o pomoc, bo kasa klasztorna nie starczy na utrzymanie liczniejszego wojska. Król przyrzekł tylko, że w czasie cięższego oblężenia przyjdzie klasztorowi z pomocą. Kazał przygotować do wywiezienia skarbiec.
6 sierpnia 1655 r. podczas narady klasztornej ułożono cały plan postępowania. Prowincjał miał wyjechać na Śląsk - „przygotować tam rzeczy niezbędne dla wypędzenia nieprzyjaciół”. Liczono na przyrzeczoną pomoc króla. Po wyjeździe o. Teofila Bronowskiego zakonnicy nie byli uprawnieni do zawierania jakichkolwiek kontraktów czy umów, mieli się wymawiać nieobecnością przełożonego. Oparto się na dwóch zasadach. Po pierwsze, klasztor powinien postępować jak Totum Regnum - gdy cała Rzeczpospolita się podda, muszą i zakonnicy uznać Karola Gustawa; gdy tylko część przejdzie na jego stronę, oni dochowają wiary królowi polskiemu. Gdyby król szwedzki przybył na Jasną Górę, należy go przyjąć „nie tyle z ochotą, ile z szacunkiem”. Po wtóre, należy zachować wszelkie środki ostrożności, aby nie dopuścić do zbrojnego oblężenia Jasnej Góry.
Prowincjał, wyjeżdżając na Śląsk, wywiózł łaskami słynący Obraz i poszukiwał środków obrony. Wkrótce za część przetopionych naczyń kościelnych i wotów - co uczynił za pozwoleniem nuncjusza apostolskiego - przysłał na Jasną Górę większą ilość prochu strzelniczego, 60 muszkietów, a także „ugodzonego komendanta artylerii”. Starał się z pozytywnym rezultatem zorganizować na wypadek oblężenia oddziały, które przyjdą później z pomocą klasztorowi.
Ta planowana i dalekosiężna polityka przyczyniła się do skutecznej obrony fortecy jasnogórskiej i faktów historycznych nie zmienią złośliwe i fałszujące rzeczywistość artykuły podobne do rewelacji Pawła Wrońskiego w Gazecie Wyborczej i zamieszczane ostatnio w internecie.
Insynuacje i pomniejszanie wydarzeń u naszego autora widać na każdym kroku. „... oblężenie Częstochowy raczej nie było starciem militarnym, lecz konfrontacją duchową”.
Co to znaczy? Było, czy nie było? Co to jest „konfrontacja duchowa” oddziałów szwedzkich i posiłkujących ich polskich? Czy takie sformułowania są obliczone na Polskę „moherową”? Dalsze kłamstwo: „Na tym polu nauczyciel retoryki ksiądz Augustyn Kordecki w końcowym rachunku okazał przewagę nad generałem Muellerem”. Kordecki nigdy nie był nauczycielem retoryki, a tylko lektorem teologii moralnej. Dowódca ataku na klasztor nie nazywał się Mueller, lecz Müller. Może warto i na takie szczegóły zwrócić uwagę.

Wybiórcza egzegeza

Przy negowaniu znaczenia obrony klasztoru jasnogórskiego nasz autor powołuje się na badania i autorytet Adama Kerstena. Ma tu na myśli jego pracę Pierwszy opis obrony Jasnej Góry w 1655 r., Warszawa 1959, s. 214 n. Warto zwrócić uwagę, jak korzysta z opracowań. Kiedy Kersten pisał: „Chronologicznie pierwszym dokumentem mówiącym o wpływie, jaki wywarła obrona Jasnej Góry, jest wspomniany już list Maja do brata, napisany w Balicach 10 XII 1655 roku. Maj pisał dość wyraźnie o nadziejach, jakie wiązała szlachta sandomierska z wiadomością o obronie klasztoru”. Paweł Wroński odczytał ten passus następująco: „Kersten, który badał archiwa polskie, szwedzkie i niemieckie, dostrzegł, że w pobliskim Krakowie na temat oblężenia mówiono niewiele. Odnotował je znany pamiętnikarz tego czasu, szlachcic z Sandomierskiego Stanisław Maj, ale bardziej od groźby zajęcia klasztoru przez heretyków niepokoiło go to, że Karol Gustaw może nałożyć podatki na szlacheckie dobra”. Oto jest przykład korzystania z historycznych opracowań i wiernego przekazania relacji. Nic o oblężeniu, a za to relacja wysnuta z rękawa, że Szwedzi nałożą nowe podatki. A gdzie u Maja jest mowa o heretykach? Heretyków stworzył tu Wroński. Dzielić Polaków na heretyków i katolików, choć tego nie ma w przekazie Maja - a czy to ważne? Czy w ogóle jest jakaś prawda i uczciwość w relacjonowaniu poglądów innych ludzi?
I dalszy ciąg tego fragmentu pracy Kerstena: Kersten mówi o następnych przekazach mówiących o obronie Jasnej Góry, które powstały bardzo wcześnie chronologicznie i niezależnie od „broszury” Kordeckiego. Tenże Kersten przytacza i inne przekazy niezależne od Novej Gigantomachii, jak list Jerzego Lubomirskiego do króla Jana Kazimierza z 14 grudnia 1655 r., uniwersał hetmanów z Sokala z 16 grudnia 1655 r., gdzie stwierdzano: „Kościół nawet Częstochowski, miejsce najzacniejsze nie tylko w Koronie, ale też Orbi Christiano do nabożeństwa i do wot różnych dla tychże łupów świętych, oblegszy kilka tysięcy ludzi, sacrilega manu dobywa, aby ten fundament devotionum inkwirowawszy, bezpieczniej wytracał dalszemi progresami wiarę świętą, a natomiast diversas sectas do Królestwa wprowadził...”. Ten uniwersał - bardzo jednoznaczny - zachował się w wielu kopiach i był znany. Ale są i inne dokumenty mówiące o Częstochowie - dwa listy króla do Jana Tyrosińskiego i ks. Kaszkowica, przywódców grup górali z okolic Żywca, zachęcające, by wraz z Żegockim, starostą babimojskim, spieszyli na pomoc oblężonej Częstochowie; list królowej Ludwiki Marii do ks. Kaszkowica; relacje sekretarza królowej Piotra Des Noyers, wydawane na bieżąco jako druki ulotne; relacje nuncjusza Vidoniego. Wszystkie te przekazy powstały jeszcze w trakcie działań szwedzkich pod Jasną Górą. Autor naszego artykułu jakoś je wszystkie przeoczył albo - trzeba powiedzieć wyraźnie - dopuścił się przestępstwa wobec cytowanego Kerstena i celowego fałszowania obrazu obrony Jasnej Góry. I insynuuje, że oblężenia w zasadzie nie było, bo nikt o tym nie wie poza jedynym kronikarzem Majem.

Książki z tezą

Praca Adama Kerstena, mimo wydobycia wielu dotychczas nieznanych dokumentów dotyczących wydarzeń pod Jasną Górą w 1655 r., zapoczątkowała negowanie znaczenia obrony klasztoru. Widać to wyraźnie w omawianej książce. Zresztą sam Kersten wyznał swoje właściwe intencje w dyskusji nad filmem Potop, zrelacjonowanej w Słowie Powszechnym z 1974 r., nr 250, s. 1, 4-5: „I wydaje mi się, że moja satysfakcja i mój sukces polega na tym, że można to odczytać wieloznacznie”. I to stosował w praktyce w czasie prelekcji wygłaszanych w Lublinie i w Częstochowie, gdzie pominął przytoczone w swoich pracach relacje o oblężeniu częstochowskim, powstałe przed opublikowaniem pamiętnika Kordeckiego. Kersten wiele miejsca poświęcił relacjom o oblężeniu, wyraźnie je pomniejszając. Bp Wydżga pisał: „Szwedowie sromotnie i cudownie ustąpić musieli, o czym i tamci ojcowie dostateczną historyję w druku wydali i wielki w Koronie tej senator p. wojewoda pomorski nabożnym, a dziwnie wymownym piórem to foremnie wypisał”, a Kersten skomentuje tę wypowiedź: „... nie napisał ani słowa o znaczeniu obrony”. Cóż zatem znaczą słowa: „sromotnie i cudownie”? Jeśli nie znaczą nic - to i ja też nie rozumiem nic ze stwierdzeń Kerstena. I ta metoda zapoczątkowana przez Kerstena jest kontynuowana przez wielu pisarzy czy publicystów. Kordecki stworzył mit obrony Częstochowy w Novej Gigantomachii. Ciekawe, że nie znajdujemy ani jednego kronikarza czy pisarza współczesnego Kordeckiemu, który by choć raz podważył prawdziwość relacji Kordeckiego.
Przeciwko całej tezie Kerstena, tak skwapliwie podchwyconej przez całą prasę lewicową i ateizującą dowodzącej, że wypadki jasnogórskie wyolbrzymił Kordecki, świadczą liczne, przytoczone przez Kerstena, relacje o obronie Jasnej Góry, zamieszczone w wydawnictwach zagranicznych. Z relacji gazet zagranicznych, na które niekiedy po raz pierwszy zwrócił uwagę Kersten - zauważamy, jak współcześni interesowali się wydarzeniami związanymi z obroną klasztoru, że tyle miejsca im poświęcali w gazetach frankfurckich, lipskich, w Nya Aviser wychodzącej w Sztokholmie czy w Gazette de France. Jeżeliby to był tylko nic nieznaczący epizod, jakaś zwykła potyczka, to wiadomości o niej nie dotarłyby do Szwecji, Rzymu, Paryża, Hamburga, Amsterdamu i na Węgry. Wiele tych przekazów przytoczył Kersten, a Wroński całkiem o nich zapomniał - bo oblężenie Częstochowy to nie rzeczywistość, a mit. Dla odświeżenia pamięci polecam przejrzenie Bibliografii piśmiennictwa oblężenia Jasnej Góry w roku 1655 oraz jej obrońcy o. Augustyna Kordeckiego za lata 1655-1975, Warszawa 1979, s. 28-38, gdzie zestawiono o wiele więcej dokumentów mówiących o oblężeniu Częstochowy, niż podał ich Kersten.
Wieść o wtargnięciu do Częstochowy i zaatakowaniu klasztoru roznieśli po kraju żołnierze polscy współpracujący ze Szwedami, górale, którzy przyszli z odsieczą pod wodzą Kaszkowica, Tyrosińskiego, pielgrzymi nawiedzający klasztor. Epizod częstochowski był więc w kraju powszechnie znany i pokazywał, że i Szwedom oprzeć się można.
Najdobitniejsze świadectwo o tym, czym było zaatakowanie Jasnej Góry, dał gen. Wrzesowicz, gdy już w czwartym dniu po rozpoczęciu oblężenia klasztoru pisał do króla szwedzkiego Karola Gustawa: „Gdyby to ode mnie zależało, nie zaatakowałbym tego miejsca w taki sposób dla wielu powodów tak politycznych, jak i wojskowych. Przez to rujnują się zupełnie pułki, kwatery, kraj. Porywamy się na duszę polską, a czego się przede wszystkim obawiać, to że dzieje się to daremnie i na próżno”. Karol Gustaw, nakazując zwinięcie oblężenia klasztoru, podkreślił: „Polacy jeszcze bardziej będą się gniewać z powodu tego zaatakowania obrazu Maryi”.
Ten motyw religijny był istotnym momentem oprócz innych czynników narastania oporu przeciw Szwedom, bo nie dość, że nie dotrzymują obietnic, że rabują i niszczą, to nawet zaatakowali znany przez wielu obraz Maryi, od dziesiątków lat darzony szczególnym kultem.
Obrona Częstochowy była jednym z elementów w katolickim powstaniu przeciwko szwedzkiej okupacji i protestancko-magnackiemu przewrotowi, walczono o zachowanie katolickiego oblicza, a więc uczestniczono w ogólnoeuropejskim zmaganiu o uratowanie Kościoła katolickiego przed zmiażdżeniem go przez rewolucję protestancką i o uratowanie tradycyjnego oblicza Europy i europejskiej cywilizacji.

2006-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Święty Albert Wielki

Niedziela Ogólnopolska 14/2010, str. 4-5

[ TEMATY ]

św. Albert Wielki

Kempf EK/pl.wikipedia.org

Grobowiec mieszczący relikwie Alberta Wielkiego w krypcie St. Andreas Kirche w Kolonii

Grobowiec mieszczący relikwie Alberta Wielkiego w krypcie St. Andreas Kirche w Kolonii
Drodzy Bracia i Siostry, Jednym z największych mistrzów średniowiecznej teologii jest św. Albert Wielki. Tytuł „wielki” („magnus”), z jakim przeszedł on do historii, wskazuje na bogactwo i głębię jego nauczania, które połączył ze świętością życia. Już jemu współcześni nie wahali się przyznawać mu wspaniałych tytułów; jeden z jego uczniów, Ulryk ze Strasburga, nazwał go „zdumieniem i cudem naszej epoki”. Urodził się w Niemczech na początku XIII wieku i w bardzo młodym wieku udał się do Włoch, do Padwy, gdzie mieścił się jeden z najsłynniejszych uniwersytetów w średniowieczu. Poświęcił się studiom „sztuk wyzwolonych”: gramatyki, retoryki, dialektyki, arytmetyki, geometrii, astronomii i muzyki, tj. ogólnej kultury, przejawiając swoje typowe zainteresowanie naukami przyrodniczymi, które miały się stać niebawem ulubionym polem jego specjalizacji. Podczas pobytu w Padwie uczęszczał do kościoła Dominikanów, do których dołączył później, składając tam śluby zakonne. Źródła hagiograficzne pozwalają się domyślać, że Albert stopniowo dojrzewał do tej decyzji. Mocna relacja z Bogiem, przykład świętości braci dominikanów, słuchanie kazań bł. Jordana z Saksonii, następcy św. Dominika w przewodzeniu Zakonowi Kaznodziejskiemu, to czynniki decydujące o rozwianiu wszelkich wątpliwości i przezwyciężeniu także oporu rodziny. Często w latach młodości Bóg mówi do nas i wskazuje plan naszego życia. Jak dla Alberta, także dla nas wszystkich modlitwa osobista, ożywiana słowem Bożym, przystępowanie do sakramentów i kierownictwo duchowe oświeconych mężów są narzędziami służącymi odkryciu głosu Boga i pójściu za nim. Habit zakonny otrzymał z rąk bł. Jordana z Saksonii. Po święceniach kapłańskich przełożeni skierowali go do nauczania w różnych ośrodkach studiów teologicznych przy klasztorach Ojców Dominikanów. Błyskotliwość intelektualna pozwoliła mu doskonalić studium teologii na najsłynniejszym uniwersytecie tamtych czasów - w Paryżu. Św. Albert rozpoczął wówczas tę niezwykłą działalność pisarską, którą miał odtąd prowadzić przez całe życie. Powierzano mu ważne zadania. W 1248 r. został oddelegowany do zorganizowania studium teologii w Kolonii - jednym z najważniejszych ośrodków Niemiec, gdzie wielokrotnie mieszkał i która stała się jego przybranym miastem. Z Paryża przywiózł ze sobą do Kolonii swego wyjątkowego ucznia, Tomasza z Akwinu. Już sam fakt, że był nauczycielem św. Tomasza, byłby zasługą wystarczającą, aby żywić głęboki podziw dla św. Alberta. Między obu tymi wielkimi teologami zawiązały się stosunki oparte na wzajemnym szacunki i przyjaźni - zaletach ludzkich bardzo przydatnych w rozwoju nauki. W 1254 r. Albert został wybrany na przełożonego „Prowincji Teutońskiej”, czyli niemieckiej, dominikanów, która obejmowała wspólnoty rozsiane na rozległym obszarze Europy Środkowej i Północnej. Wyróżniał się gorliwością, z jaką pełnił tę posługę, odwiedzając wspólnoty i wzywając nieustannie braci do wierności św. Dominikowi, jego nauczaniu i przykładom. Jego przymioty i zdolności nie uszły uwadze ówczesnego papieża Aleksandra IV, który zapragnął, by Albert towarzyszył mu przez jakiś czas w Anagni - dokąd papieże udawali się często - w samym Rzymie i w Viterbo, aby zasięgać jego rad w sprawach teologii. Tenże papież mianował go biskupem Ratyzbony - wielkiej i sławnej diecezji, która jednak przeżywała trudne chwile. Od 1260 do 1262 r. Albert pełnił tę posługę z niestrudzonym oddaniem, przywracając pokój i zgodę w mieście, reorganizując parafie i klasztory oraz nadając nowy bodziec działalności charytatywnej. W latach 1263-64 Albert głosił kazania w Niemczech i Czechach na życzenie Urbana IV, po czym wrócił do Kolonii, aby podjąć na nowo swoją misję nauczyciela, uczonego i pisarza. Będąc człowiekiem modlitwy, nauki i miłości, cieszył się wielkim autorytetem, gdy wypowiadał się z okazji różnych wydarzeń w Kościele i społeczeństwie swoich czasów: był przede wszystkim mężem pojednania i pokoju w Kolonii, gdzie doszło do poważnego konfliktu arcybiskupa z instytucjami miasta; nie oszczędzał się podczas II Soboru Lyońskiego, zwołanego w 1274 r. przez Grzegorza X, by doprowadzić do unii Kościołów łacińskiego i greckiego po podziale w wyniku wielkiej schizmy wschodniej z 1054 r.; wyjaśnił myśl Tomasza z Akwinu, która stała się przedmiotem całkowicie nieuzasadnionych zastrzeżeń, a nawet oskarżeń. Zmarł w swej celi w klasztorze Świętego Krzyża w Kolonii w 1280 r. i bardzo szybko czczony był przez swoich współbraci. Kościół beatyfikował go w 1622 r., zaś kanonizacja miała miejsce w 1931 r., gdy papież Pius XI ogłosił go doktorem Kościoła. Było to uznanie dla tego wielkiego męża Bożego i wybitnego uczonego nie tylko w dziedzinie prawd wiary, ale i w wielu innych dziedzinach wiedzy; patrząc na tytuły jego licznych dzieł, zdajemy sobie sprawę z tego, że jego kultura miała w sobie coś z cudu, i że jego encyklopedyczne zainteresowania skłoniły go do zajęcia się nie tylko filozofią i teologią, jak wielu mu współczesnych, ale także wszelkimi innymi, znanymi wówczas dyscyplinami, od fizyki po chemię, od astronomii po mineralogię, od botaniki po zoologię. Z tego też powodu Pius XII ogłosił go patronem uczonych w zakresie nauk przyrodniczych i jest on też nazywany „Doctor universalis” - właśnie ze względu na rozległość swoich zainteresowań i swojej wiedzy. Niewątpliwie metody naukowe stosowane przez św. Alberta Wielkiego nie są takie jak te, które miały się przyjąć w późniejszych stuleciach. Polegały po prostu na obserwacji, opisie i klasyfikacji badanych zjawisk, w ten sposób jednak otworzył on drzwi dla przyszłych prac. Św. Albert może nas wiele jeszcze nauczyć. Przede wszystkim pokazuje, że między wiarą a nauką nie ma sprzeczności, mimo pewnych epizodów, świadczących o nieporozumieniach, jakie odnotowano w historii. Człowiek wiary i modlitwy, jakim był św. Albert Wielki, może spokojnie uprawiać nauki przyrodnicze i czynić postępy w poznawaniu mikro- i makrokosmosu, odkrywając prawa właściwe materii, gdyż wszystko to przyczynia się do podsycania pragnienia i miłości do Boga. Biblia mówi nam o stworzeniu jako pierwszym języku, w którym Bóg, będący najwyższą inteligencją i Logosem, objawia nam coś o sobie. Księga Mądrości np. stwierdza, że zjawiska przyrody, obdarzone wielkością i pięknem, są niczym dzieła artysty, przez które, w podobny sposób, możemy poznać Autora stworzenia (por. Mdr 13, 5). Uciekając się do porównania klasycznego w średniowieczu i odrodzeniu, można porównać świat przyrody do księgi napisanej przez Boga, którą czytamy, opierając się na różnych sposobach postrzegania nauk (por. Przemówienie do uczestników plenarnego posiedzenia Papieskiej Akademii Nauk, 31 października 2008 r.). Iluż bowiem uczonych, krocząc śladami św. Alberta Wielkiego, prowadziło swe badania, czerpiąc natchnienie ze zdumienia i wdzięczności w obliczu świata, który ich oczom - naukowców i wierzących - jawił się i jawi jako dobre dzieło mądrego i miłującego Stwórcy! Badanie naukowe przekształca się wówczas w hymn chwały. Zrozumiał to doskonale wielki astrofizyk naszych czasów, którego proces beatyfikacyjny się rozpoczął, Enrico Medi, gdy napisał: „O, wy, tajemnicze galaktyki... widzę was, obliczam was, poznaję i odkrywam was, zgłębiam was i gromadzę. Z was czerpię światło i czynię zeń naukę, wykonuję ruch i czynię zeń mądrość, biorę iskrzenie się kolorów i czynię zeń poezję; biorę was, gwiazdy, w swe ręce i drżąc w jedności mego jestestwa, unoszę was ponad was same, i w modlitwie składam was Stwórcy, którego tylko za moją sprawą wy, gwiazdy, możecie wielbić” („Dzieła”. „Hymn ku czci dzieła stworzenia”). Św. Albert Wielki przypomina nam, że między nauką a wiarą istnieje przyjaźń, i że ludzie nauki mogą przebyć, dzięki swemu powołaniu do poznawania przyrody, prawdziwą i fascynującą drogę świętości. Jego niezwykłe otwarcie umysłu przejawia się także w działalności kulturalnej, którą podjął z powodzeniem, a mianowicie w przyjęciu i dowartościowaniu myśli Arystotelesa. W czasach św. Alberta szerzyła się bowiem znajomość licznych dzieł tego filozofa greckiego, żyjącego w IV wieku przed Chrystusem, zwłaszcza w dziedzinie etyki i metafizyki. Ukazywały one siłę rozumu, wyjaśniały w sposób jasny i przejrzysty sens i strukturę rzeczywistości, jej zrozumiałość, wartość i cel ludzkich czynów. Św. Albert Wielki otworzył drzwi pełnej recepcji filozofii Arystotelesa w średniowiecznej filozofii i teologii, recepcji opracowanej potem w sposób ostateczny przez św. Tomasza. Owa recepcja filozofii, powiedzmy pogańskiej i przedchrześcijańskiej, oznaczała prawdziwą rewolucję kulturalną w tamtych czasach. Wielu myślicieli chrześcijańskich lękało się bowiem filozofii Arystotelesa, filozofii niechrześcijańskiej, przede wszystkim dlatego, że prezentowana przez swych komentatorów arabskich, interpretowana była tak, by wydać się, przynajmniej w niektórych punktach, jako całkowicie nie do pogodzenia z wiarą chrześcijańską. Pojawiał się zatem dylemat: czy wiara i rozum są w sprzeczności z sobą, czy nie? Na tym polega jedna z wielkich zasług św. Alberta: zgodnie z wymogami naukowymi poznawał dzieła Arystotelesa, przekonany, że wszystko to, co jest rzeczywiście racjonalne, jest do pogodzenia z wiarą objawioną w Piśmie Świętym. Innymi słowy, św. Albert Wielki przyczynił się w ten sposób do stworzenia filozofii samodzielnej, różnej od teologii i połączonej z nią wyłącznie przez jedność prawdy. Tak narodziło się w XIII wieku wyraźne rozróżnienie między tymi dwiema gałęziami wiedzy - filozofią a teologią - które we wzajemnym dialogu współpracują zgodnie w odkrywaniu prawdziwego powołania człowieka, spragnionego prawdy i błogosławieństwa: i to przede wszystkim teologia, określona przez św. Alberta jako „nauka afektywna”, jest tą, która wskazuje człowiekowi jego powołanie do wiecznej radości, radości, która wypływa z pełnego przylgnięcia do prawdy. Św. Albert Wielki potrafił przekazać te pojęcia w sposób prosty i zrozumiały. Prawdziwy syn św. Dominika głosił chętnie kazania ludowi Bożemu, który zdobywał swym słowem i przykładem swego życia. Drodzy Bracia i Siostry, prośmy Pana, aby nie zabrakło nigdy w Kościele świętym uczonych, pobożnych i mądrych teologów jak św. Albert Wielki, i aby pomógł on każdemu z nas utożsamiać się z „formułą świętości”, którą realizował w swoim życiu: „Chcieć tego wszystkiego, czego ja chcę dla chwały Boga, jak Bóg chce dla swej chwały tego wszystkiego, czego On chce”, tzn. aby upodabniać się coraz bardziej do woli Boga, aby chcieć i czynić jedynie i zawsze to wszystko dla Jego chwały.
CZYTAJ DALEJ

Świadectwo męczenników najbardziej przekonującym znakiem nadziei

2024-11-14 14:39

[ TEMATY ]

papież Franciszek

świadectwo męczenników

prześladowanie chrześcijan

PAP/EPA

Papież Franciszek

Papież Franciszek

W wielu przypadkach chrześcijanie są prześladowani, ponieważ kierując się wiarą w Boga, bronią sprawiedliwości, prawdy, pokoju i godności osoby - powiedział Ojciec Święty w czasie spotkania z uczestnikami konferencji naukowej zorganizowanej przez Dykasterię Spraw Kanonizacyjnych, która w dniach 11-14 listopada odbywała w rzymskim Instytucie Patrystycznym Augustinianum.

Moc miłości
CZYTAJ DALEJ

Szef MSWiA: organizacja i udział w nielegalnych wyścigach samochodowych będzie przestępstwem

2024-11-15 10:00

[ TEMATY ]

przestępstwo

PAP/Paweł Supernak

Organizacja i udział w nielegalnych wyścigach samochodowych ma być nowym typem przestępstwa - poinformował szef MSWiA Tomasz Siemoniak. Poinformował, że w ciągu pierwszych dziewięciu miesięcy tego roku doszło do ponad 16 tys. wypadków, w których zginęło ponad 1400 osób.

Propozycje zmian w prawie zaprezentowali w piątek podczas wspólnej konferencji ministrowie: sprawiedliwości Adam Bodnar, spraw wewnętrznych i administracji Tomasz Siemoniak oraz infrastruktury Dariusz Klimczak.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję