Reklama

Wyrwał małych Brazylijczyków z nędzy...

Busz brazylijski, zwany potocznie katyngą, to ziemia niezbyt gościnna. To ogromny obszar pokryty stertami najrozmaitszych głazów, obok których rosną liczne odmiany kaktusów, agawy i jakaś roślinność egzotyczna - karłowata, najeżona kolcami, że i nosa tam nie wsadzić… Katynga ma jednak i swoje dobre strony. Jest miejscem schronienia dla człowieka „z marginesu”, dla którego nie ma miejsca w społeczeństwie...

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Kraj kontrastów

Brazylia do dziś jest krajem dziwnym, pełnym najrozmaitszych, szokujących kontrastów. To tu, na Terra da Santa Cruz - na Ziemi Świętego Krzyża, na porządku dziennym spotkać można idące w parze bogactwo i nędzę, drapacze chmur i domki sklecone z kawałków desek, właścicieli wielkich latyfundiów i tych bez skrawka ziemi, luksusowe samochody i dwukołowe, skrzypiące wozy o drewnianych osiach, ciągnione przez posłusznego osła.
To właśnie w Brazylii pracuje od 33 lat ks. Józef Sianko, polski salezjanin. Ten 78-letni gorliwy kapłan, skromny człowiek, wielki patriota i miłośnik muzyki organowej jest równocześnie budowniczym trzynastu kościołów i kaplic misyjnych. Wydawać by się mogło, że takiego „misyjnego wygi” nic już zaskoczyć nie zdoła. A jednak... W trosce o zaginione owce ks. Józef zapuścił się parę miesięcy temu w głąb katyngi. Natknął się tam przypadkowo na dziwną, niewielką chatę, ukrytą wśród zarośli. Na takim odludziu stanowiła ona prawdziwą zagadkę... Jakże wielkie było zdziwienie misjonarza, gdy u wejścia spostrzegł sporą gromadkę umorusanych maluchów. „Wydawało mi się, że to jakaś prowizoryczna podstawówka albo przedszkole...” Nie była to jednak ani podstawówka, ani przedszkole. Był to ubogi dom wielodzietnej rodziny karbonariuszy - węglarzy. Dziesięcioro drobnych dzieci, najstarsza dziewczynka w wieku 13 lat, i wychudzeni rodzice. Oszałamiające ubóstwo domu, niczym jaskini z epoki kamienia łupanego, przeszło wprost wyobraźnię misjonarza. Dzieci patrzyły na niego jak na zjawę. Wystraszeni rodzice cofnęli się do środka. Misjonarz wszedł do chaty i zamarł. Wewnątrz nie było prawie nic. „Nie widziałem tam ani stołu, ani krzesła, ani łóżka. Posadzka uklepana z czerwonej gliny służyła za wszystko: za stół, za krzesło, za łóżko, za całe umeblowanie. Widok tej chaty to naprawdę sceneria dramatyczna dla każdego człowieka o sercu i uczuciach ludzkich”.

Reklama

„Misyjny wyga” płacze

Kilka dni później ks. Józef wrócił w to samo miejsce. Nie dawało mu ono spokoju. W oczach miał wciąż spotkaną gromadkę dzieci i steranych życiem rodziców. W miasteczku, gdzie mieszka, zorganizował pomoc i udał się do katyngi z workiem żywności (sól, cukier, ryż, fasola, kilka paczek sucharów itd.). I jeszcze raz był świadkiem sceny hiobowej z życia człowieka wyrzuconego poza nawias społeczeństwa. Biedna, udręczona matka owych dziesięciorga dzieci na widok „odsieczy”, wzruszona do głębi, padła na ziemię jakby z nóg ścięta i zalała się potokiem łez. Płakała - płakała łzami wdzięczności. Tego było już dość. Nie zdołał wykrztusić słowa. Roztrzęsiony do ostatnich granic, wyszedł na wpół przytomny, ale z myślą podjęcia jakiejś szybkiej i trafnej decyzji natychmiastowego działania. Nie można w takim przypadku stać z założonymi rękami.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

36 talerzy zupy dziennie

Na apel misjonarza wspólnota parafialna z Juremy odpowiedziała heroicznym gestem dobroci chrześcijańskiej. Dziś dawni mieszkańcy katyngi są mieszkańcami wsi. Mają własny, nowy, dość obszerny dom: sala, trzy pokoje sypialne - dla dziewczynek, dla chłopców i dla rodziców, kuchnia i łazienka. Znalazł się nawet ktoś, kto podarował im kawałek ziemi uprawnej pod warzywa. Sytuacja zmieniła się o 180°. Pozostało jednak jeszcze widmo głodu. Jak bowiem postarać się o 36 talerzy zupy dziennie: 12 z rana, 12 w południe i 12 wieczorem? A do tego - ubranka dla dzieci, lekarstwa, opłaty za światło, wodę i drobne wydatki domowe...
Misjonarz, nie namyślając się wiele, napisał do Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie. Z dwumiesięcznika Misje Salezjańskie wiedział, że istnieje Program „Adopcja na odległość”. Z wielkim zainteresowaniem i pasją czytał zawsze, i to po kilka razy, drogie wiadomości z ukochanej Polski, za którą bardzo nieraz tęskni. W swoim liście napisał: „Nie ośmielam się prosić o pomoc w sensie „adopcji” dla mojej dziesiątki małych eksmieszkańców katyngi. Zdaję sobie sprawę z tego, że „adopcja” to akt heroiczny nawet wśród osób bliskich, krewnych, a cóż dopiero powiedzieć „na odległość”. Jednakże trzeba, koniecznie trzeba, coś zrobić dla ratowania owych dziesięciorga dzieci, albowiem trudna sytuacja, w jakiej one się znalazły, nieuchronnie prowadzi na bezdroża, do konfliktów, a nawet do poważnych niesprawności fizycznych na przyszłość”.

Reklama

Doświadczenie cudu

Poruszyła nas wszystkich ta niezwykła historia. Nagłośniliśmy sprawę rodziny z katyngi na internetowej stronie Ośrodka (www.misje.salezjanie.pl) i w dwumiesięczniku Misje Salezjańskie. Tym razem to my doświadczyliśmy cudu. Odezwało się wiele osób, młodych i starszych, którzy pragnęli konkretnie przyjść z pomocą rodzinie z katyngi. Pragnęli objąć „Adopcją na odległość” te brazylijskie dzieci, pomóc tej rodzinie, wesprzeć misjonarza w jego trosce o tych biedaków.
Dzisiaj dziesiątka dzieci z brazylijskiego buszu, począwszy od 14-letniej Charlene, a kończąc na 2,5-letnim Jose Edsonie, ma swoich adopcyjnych opiekunów w Polsce. Bardzo powoli postępuje proces ich „cywilizacji”. Objąć musi wszystkie dziedziny życia, a stare nawyki - każdy z nas najlepiej wie - trudno z siebie wykorzenić. Jezus jednak ma własne drogi dotarcia do ludzkich serc. Często w najbardziej złożonych sytuacjach posługuje się swą Matką - Maryją. Tak też było z brazylijską rodziną. Podczas Mszy św., w jedną z uroczystości Matki Bożej, ks. Józef spostrzegł wśród wiernych także matkę tej rodziny. Stała zadumana w pobliżu ołtarza. Nieruchoma, otoczona gromadką swoich dzieci, robiła wrażenie ptaka o podciętych skrzydłach. Misjonarz nigdy przedtem nie widział jej w kościele. Przyszła, aby w pobliżu ołtarza otrząsnąć się ze wszystkiego, co od dawna niepokoiło jej zbolałą duszę. A potem wyznała: „Proszę księdza, byłam na Mszy św. z moimi dziećmi, ale byłam bardzo przygnębiona. Nie mogłam przyjąć Pana Jezusa w Komunii św., ponieważ nigdy w życiu się nie spowiadałam...”. Obecnie sytuacja tej poczciwej kobiety zmieniła się zupełnie, jest szczęśliwa i spokojna - przede wszystkim o przyszłość swoich pociech, które chodzą do szkoły, uczą się żyć pośród swoich „cywilizowanych” rówieśników, uczęszczają na lekcje katechizmu, przygotowują się do pełni życia chrześcijańskiego.

Reklama

Na własne oczy

Ojciec dzieci - Antoni, jak większość Brazylijczyków, mieszkańców katyngi, nigdy nie otarł się o żadną szkołę. Spokojny, niskiego wzrostu, pochylony i ciągle zadumany, robi wrażenie człowieka, który cierpi, żyje i boryka się z losem. Porusza się bardzo wolno, ponieważ na skutek niedożywienia od lat dziecięcych i nadmiaru pracy w późniejszym wieku dopadła go jakaś choroba nóg, dziś przedawniona i już nieuleczalna. Z jakim uporem przedzierał się on przez gąszcz spiętrzonych trudności życia codziennego! Nie załamał się nawet wtedy, kiedy sytuacja rodziny była wprost katastrofalna, kiedy wydawała się jednym pasmem klęsk i goryczy. Ze spokojem, nadzieją i niespożytą energią szedł naprzód, nie tracąc czasu na nudy i rozpacz. Teraz ten człowiek, do niedawna sponiewierany, odzyskał równowagę i wziął się z zapałem do budowy lepszego jutra. Zmienił wygląd swej posiadłości. Na dawnych nieużytkach wokół domu rośnie kukurydza, fasola, macexeira - rodzaj ziemniaków. Zasadził nawet kilka latorośli bananów. W rozmowie z misjonarzem powiedział: „Jakże dziś jestem szczęśliwy. Mam dobrą żonę, gromadkę dobrych dzieci i mam własny dom, o którym śniłem przez długie lata. Mam już 58 lat. Pod względem religijnym jestem ignorantem. Całe moje życie spędziłem tam, w katyndze. Ale chociaż jestem człowiekiem prostym, niewykształconym, czuję potrzebę przybliżenia się do Boga, do Kościoła”.
To najpiękniejsza opowieść, którą usłyszeliśmy od naszego misjonarza, opowieść o życiu konkretnych ludzi, którzy dzięki dobrodziejom z Polski odzyskali ludzką godność. Jak wiele może zdziałać człowiek, który jest wrażliwy na biedę innych. „Dobry Bóg w swojej szczodrobliwości - pisze jeszcze ks. Józef Sianko - za co jestem Mu niezmiernie wdzięczny, pozwala mi przez długie lata pracy misyjnej posługiwać właśnie tym biedniejszym, upośledzonym, tym od wozów o drewnianych osiach, zamieszkującym chaty sklecone z kawałków desek”.
Tak wiele może zdziałać także każdy z nas, jeśli tylko rozejrzy się wokół siebie i dostrzeże drugiego człowieka.

Salezjański Ośrodek Misyjny, ul. Korowodu 20, 02-829 Warszawa
tel. (0-22) 644-86-78,
www.misje.salezjanie.pl

www.adopcja.salezjanie.pl
Chcąc wesprzeć misje salezjańskie, można wpłacać ofiary na konto Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego w Warszawie: 50 1020 1169 0000 8702 0009 6032, z dopiskiem: „Misje”.

2006-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Matko Tęskniąca, módl się za nami...

2024-05-14 20:50

[ TEMATY ]

Rozważania majowe

Wołam Twoje Imię, Matko…

Karol Porwich/Niedziela

Jak pokazuje historia, kult Madonny Powsińskiej rodził się szybko, choć początkowo miał charakter tylko lokalny. Ale rósł wraz z rozbudową świątyni, a świadectwem cudów i łask, jakich za Jej pośred­nictwem doświadczali wierni, były wota gromadzone co najmniej od połowy XVII w.

Rozważanie 15

CZYTAJ DALEJ

Franciszek: liczy się tylko miłość

2024-05-15 10:30

[ TEMATY ]

Franciszek

PAP/EPA/Riccardo Antimiani

„Chrześcijańska miłość obejmuje to, co nie jest urocze, oferuje przebaczenie, błogosławi tych, którzy przeklinają. Jest to miłość tak śmiała, że zdaje się prawie niemożliwa, a jednak jest jedyną rzeczą, która po nas pozostanie. Jest to «ciasna brama», przez którą musimy przejść, aby wejść do Królestwa Bożego” - mówił papież podczas dzisiejszej audiencji ogólnej. Swoją katechezę Ojciec Święty poświęcił teologalnej cnocie miłości.

Drodzy bracia i siostry, dzień dobry!

CZYTAJ DALEJ

Jasna Góra: dziękczynienie za dar przyjęcia I Komunii Świętej

2024-05-15 17:34

[ TEMATY ]

Jasna Góra

Pierwsza Komunia św.

Karol Porwich/Niedziela

Przyjeżdżają, aby podziękować za dar przyjęcia I Komunii Świętej. To czas dziękczynienia dzieci, ale i rodziców, katechetów, duszpasterzy - docierają na Jasną Górę ze wszystkich stron Polski.

- Tworzymy piękną rodzinę, bo jesteśmy tu wspólnie z dziećmi, ich rodzicami, opiekunami, nauczycielami - zauważył proboszcz parafii św. Jana Chrzciciela z Chełma z diec. tarnowskiej ks. Jerzy Bulsa.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję